Prolog

176 8 3
                                    

Natalie

— Natalie jest już siódma rano, a ty dalej leżysz w łóżku! — Usłyszałam donośny głos kobiety, który co chwilę stawał się coraz głośniejszy. — Dawaj tę kołdrę! Nie możesz się spóźnić do szkoły, już pierwszego dnia po wakacjach... — Jej głos był tak denerwujący, że bez chwili zastanowienia się po prostu wstałam, opuszczając swoje bezpieczne miejsce, gdzie byłam zakopana, aż po sam nos. Ledwo mogłam tak oddychać, ale była to idealna kombinacja kołdry, aby było mi wystarczająco ciepło.
Przed oczami miałam śliczną Jane Williams, która stała na samym środku mojego pokoju, trzymając pościel. Nie powiem, że nie, ale ten widok mnie rozbawił. Do takiego stopnia, że aż
popłynęły mi łzy.
Nie zdarzało mi się widzieć swojej matki w takim wydaniu na co dzień. Zawsze była ubrana elegancko, miała zrobiony idealny makijaż, a włosy cudownie ułożone. Dzisiaj, jednak stała zza dużą koszulką oraz szarymi dresami. Na nogach miała skarpetki z mikołajem, mimo że mieliśmy dopiero wrzesień, a na głowie panował totalny nieład. Każdy włos wystawał w inną stronę. Wyglądała, jakby prąd ją kopnął.

Kiedy przestałam się śmiać obrzuciła mnie tym swoim ostrzegawczym spojrzeniem co momentalnie na mnie zadziałało. Od razu się spięłam i wydusiłam ledwo słyszalne „Przepraszam".
Po tym kobieta cofnęła się w drzwiach uważnie mi się przyglądając.
— Za dwadzieścia minut widzę cię na dole — Westchnęła. — Dzisiaj na śniadanie naleśniki z kateringu. — odparła, po czym ostatecznie wyszła z mojego pokoju, zamykając drzwi. Poczułam dziwną ulgę.

Za oknem było już całkiem jasno co oznaczało, że Asheville przebudziło się do życia. Kochałam to miasto. Jego uliczki, jego parki i jego historię.
Odkąd pamiętam to miejsce było przepełnione ludźmi, lecz zawsze było w nim spokojnie. Jakby czuwała nad nim aura medytacji. Coś takiego w ogóle istnieje?

Wstałam z łóżka powoli się przeciągając. Wszystko mnie bolało. Nic dziwnego, skoro przez całe wakacje codziennie rano i wieczorem biegałam. Moje trasy sięgały czasami, aż po dziesięć kilometrów, ale było warto. Teraz, stojąc przed lustrem nie musiałam się siebie wstydzić.
— Pieprzone zakwasy. — Mruknęłam do siebie, po czym skierowałam się do garderoby.
Każdy krok sprawiał mi okropny ból. Czułam się bezsilna.
Wyciągnęłam z szafy pięknie wyprasowany mundurek i włożyłam go na siebie. Był cudowny. Materiał był w kolorach brudnej czerwieni, który dodawał uroku moim blond prostym włosom. Dodatkowo każda dziewczyna dostawała czarny krawat, tego samego koloru mokasyny i piękne białe pończochy, które miały na samym końcu dwa paski w kolorze mundurku. Całość prezentowała się kurewsko dobrze. Zawsze mając ten cały zestaw czułam się jak w serialu dla nastolatków, które oglądałam, będąc małym dzieckiem. High school, first love i tak dalej.
Już po kilku minutach zgarnęłam z toaletki telefon i zeszłam po schodach, kierując się w stronę kuchni.
— No proszę nasza księżniczka wyrobiła się w piętnaście minut. Brawo. — Kobieta siedziała w salonie na wielkim fotelu, popijając czarna kawę. W drugiej ręce trzymała Ipada, na którym przeglądała stronę charytatywną, do której należała jako główny założyciel.
— Ta... — Westchenalam ciężko, ale na tyle cicho, aby Jane tego nie usłyszała.
Żwawym krokiem podeszłam do lodówki, którą otworzyłam bezproblemowo i wyciągnęłam z niej naleśniki, o których mama mi wcześniej wspomniała.
Naleśniki to było za duże słowo. W środku papierowego pudełeczka znajdował się jeden. Jeden mały naleśnik z kawałkami owoców. Dodatkowo polany miodem.
Super. Po prostu świetnie.

Zjadłam to, co dostałam i poszłam jeszcze na chwilę do swojego pokoju po torebkę i parę książek. Wychodząc krzyknęłam mamie krótkie pożegnanie i zamknęłam drzwi wejściowe do piekła. Na zewnątrz było piętnaście stopni i padał cholerny deszcz. Modliłam się w duchu, żeby moje włosy to wytrzymały i zostały proste.

Dobre bóstwa proszę was, aby te śliczne proste włosy zostały proste i aby nie porobiły się jakieś fale większe niż te, na których jeżdżą surferzy. Jeżdżą czy pływają jeden pies po prostu tam na nich robią wygibasy. Dobre bóstwa wysłuchajcie moich próśb to wam dzisiaj świeczkę zapalę. Amen.

Podeszłam bliżej ulicy, a już po chwili pojawił się Harry swoim idealnie czystym Mercedesem.
Kulturalnie otworzyłam drzwi i weszłam do środka.
– Dzień dobry ślicznotko. – chłopak odezwał się jako pierwszy i przysunął się bliżej, aby złożyć krótki pocałunek na moim policzku. To była nasza codzienność.
— Cześć Harri. — Zachichotałam lekko i zapięłam pasy.
— Jak się spało?
— W porządku. — Odparłam. — Miałam bardzo ciekawy sen. — Popatrzyłam na chłopaka, któremu w tym momencie brwi podeszły do góry.
— Tak mówisz? — jego ton głosu od razu się zmienił na głęboki i dominujący. — Byłem w nim?
— Chciałbyś. — prychnęłam i odwróciłam wzrok na przednią szybę.
— Nawet nie wiesz jak bardzo. — Harry zaśmiał się łagodnie i odpalił samochód. Po kilku chwilach znajdowaliśmy się już dalej od mojego domu co wewnętrznie mnie cieszyło. To nie tak, że go nienawidziłam, ale po prostu go nie lubiłam. — Gotowa na pierwszy dzień w szkole? — Chłopak znów się odezwał, tym razem jego normalnym głosem, który słyszałam praktycznie codziennie.
— Chyba tak, nie wiem. — Nigdy nie potrafiłam przeżyć tych pierwszych dni po zakończeniu wakacji. Czemu to zawsze było takie trudne?
— Spokojnie, wszystko będzie dobrze. — Odparł. — To będzie nasz najlepszy rok. To będzie twój najlepszy rok. Ufasz mi?
— Tak, ufam ci. — Spojrzałam na Harry'ego który uśmiechnął się szeroko. Ja również się uśmiechnęłam, a kiedy w radiu pojawiła się piosenka którą uwielbiałam i znałam na pamięć cały tekst, zaczęłam głośno śpiewać.  Lana Del Rey i jej „Born To Die" grało u mnie w kółko przez całe wakacje.
Don't make me sad, don't make me cry. Sometimes love is not enough. And the road gets tough I don't know why. — Rozpoczęłam a po chwili Harri również się przyłączył.
Keep making me laugh. Let's go get high. The road is long, we carry on. Try to have fun in the meantime. — Miał zdecydowanie najpiękniejszy głos na świecie.

Droga upłynęła nam całkiem sprawnie, bo już po paru utworach lecących w radiu byliśmy pod szkołą. Czekał nas apel rozpoczynający ostatnią klasę. Nie byłam na to wszystko gotowa, ale ufałam Harry'emu. Ufałam, że wszystko będzie dobrze.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Sep 25, 2023 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Cancer of life Where stories live. Discover now