𝐂𝐡𝐚𝐩𝐭𝐞𝐫 𝐈𝐕

304 29 9
                                    

Siedzieli w parku zajadając się pączkami. Gojo wybrał te z lukrem i dżemem w środku, a dziewczyna zamówiła klasyczne donuty z polewą czekoladową. Pomiędzy nimi znajdowała się papierowa torba, w której znajdowały się włóczki dla ich wychowawcy, a w tle zachodziło pomarańczowe słońce, którego promienie odbijały się w tafli niewielkiego jeziora.

— Serio, y/n? — powiedział białowłosy dokładnie oblizując z palców lukier, a dziewczyna spojrzała na niego z pączkiem w buzi. — Tamten gościu wyglądał, jak zgnieciona szmata i to w dodatku wypłukana w brudnej wodzie. Pewnie dlatego od niego tak jebało.

Dziewczyna westchnęła. Faktycznie musiała przyznać, że Ren nie zaliczał się do atrakcyjnych ludzi, ale nie był też jakoś potwornie brzydki. Wyglądał jak całkowicie normalny człowiek. Jak pracujący, dorosły mężczyzna.

— Dobra, wiem. — potaknęła y/n. — Był nudnym chujem.

Popatrzyła wymownie na chłopaka, kiedy ten wyszczerzył zęby w zwycięskim uśmiechu, a jej ciężko było przyznać mu rację. Ukradła mu pączka, którego aktualnie jadł i sama posmakowała tej ambrozji, która rozpływała się w ustach. Oparła się plecami o ławkę, a nogi przerzuciła przez uda Satoru, który nie robiąc sobie z tego nic, po prostu położył tam swoje dłonie. Bardziej przejął się faktem, że jego narzeczona obałamuciła przed jego twarzą jego smakołyk.

— To za tamtą kawę. — rzekła oblizując uśmiechnięte usta, jej nogi bardziej się wyprostowały. Gojo pomasował jej łydki.

— Dalej się zastanawiam, co widziałaś w tamtym kutasie skoro masz mnie.

— Kutasa. — zaśmiała się nastolatka, a Gojo otworzył szeroko usta.

— Chcesz zobaczyć mojego?!

— Nie, dzięki! — nastolatka nie mogła przestać się śmiać, bo wręcz uwielbiała droczyć się z błękitnookim i wprawiać go w kompleksy.

— Na pewno mój jest większy. — nie dawał za wygraną, a y/n o mało co nie zadławiła się pączkiem. — Serio, powinnaś się przekonać.

— Tak, tak. Może kiedyś. — mówiła w tym samym czasie ścierając łzy.

— Oh, czyżby to była obietnica? — Satoru uśmiechnął się wścibsko i nachylił nad nastolatką, a ta jedynie wcisnęła mu do buzi pączka.

— Zamknij się. — uśmiech wkradł się na jej twarz.

Zaklinacz zaczął przegryzać smakowitego pączusia, natomiast y/n rozłożyła się wygodniej na ławce, chociaż nie można było zaliczyć kilku poskładanych ze sobą desek do wygodnego siedzenia. To dlatego oparła swoje nogi na udach Satoru. Tak było lepiej. Cicho wpatrywała się w chłopaka, który zajadał się kolejną słodkością, a jej przez chwilę przeszło na myśl, dlaczego ona tak naprawdę to wszystko robiła. Dlaczego uciekała się do tanich sztuczek i próbowała sobie wmówić, że ona i Satoru nic do siebie nie czuli? Białowłosy nagle spojrzał w jej stronę, a jedno ramię przerzucił przez oparcie ławki.

— Co jest?

— Nic.

— Moich oczu nie oszukasz.

Szlag by to. Przed Gojo nie dało się niczego ukryć, nawet małego zawahania. Mógł stwierdzić kłamstwo, nawet nie patrząc na osobę, z którą miał do czynienia, a lekkie zmiany nastroju wychwytywał, jak gołym okiem ptaków na bezchmurnym niebie.

— Nie wiem, po prostu... — nastolatka wzruszyła ramionami, a wzrokiem uciekła gdzieś do jeziorka, po którym pływały kaczki. — Bez mojego zdania wypędziłeś Rena.

— Y/n, nie żartuj sobie ze mnie. — powiedział stanowczo Gojo, ale ceremonialnie zrobił młynka oczami. — Widziałem po tobie, że jego obecność nie była dla ciebie komfortowa. Ze wszystkich rzeczy naprawdę nie potrafię zrozumieć tylko tego, dlaczego na siłę szukasz mojego zastępstwa.

— Lecz się, Satoru. — parsknęła ze spokojem i skrzyżowała dłonie na piersi. — Nie możesz myśleć, że jesteś jedynym odpowiednim dla mnie facetem.

— Ależ jestem.

— Masz wybujałe ego.

— Nie prawda. Po prostu stwierdzam fakty.

— Satoru...

— Powiedz mi, y/n. — wtrącił się w jej zdanie i spojrzał na nią spod swoich ciemnych okularów. — Czemu zadajesz się z typami, przy których nie jesteś szczęśliwa?

Dziewczynie zadrgały wargi, bo nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Jak zwykle Gojo miał rację. Ile ich już było? Potencjalnych chłopaków, którzy rzekomo mieli zastąpić jej Satoru? Nastolatka przełknęła ślinę i spuściła wzrok, chociaż głowę wciąż trzymała prosto. Był to dla niej niewygodny temat i zdecydowanie wolała go unikać, niczym ognia.

— Za niedługo bierzemy ślub, a ty dalej rozglądasz się za...

— Nie bierzemy żadnego ślubu. — tym razem ona weszła mu w zdanie i zrzuciła z niego swoje nogi. Oparła łokcie na kolanach, w dłoniach schowała głowę, wplątując palce we włosy.

— Dlaczego?

— Bo nie chce za ciebie wychodzić. Nie kocham cię.

Pomiędzy zaklinaczami zapadła błoga cisza, ale szczekanie psa i dzwonek od roweru zakłócały ich spokój. Gojo tylko westchnął na jej wyznanie, które słyszał niejednokrotnie. Chyba odkąd skończył dwanaście lat. Ale wcale się tym nie przejął, bo wyśmienicie znał prawdę.

— Kłamiesz. — powiedział, a dziewczyna się wzdrygnęła. — Gdy to mówisz, czuję po twoim tętnie, że kłamiesz.

Cholerne oczy Gojo Satoru. Gdyby mogła wydłubałaby je i sprzedała na wystawę do muzeum.

— Dlatego nie rozumiem, czemu ciągle temu zaprzeczasz?

— Bo ty mnie nie kochasz. — krótkie westchnięcie opuściło usta dziewczyny kiedy się wyprostowała.

Gojo pomrugał spokojnie oczami, a za moment odchylił głowę na ławce. Wpatrywał się w zalane pomarańczową barwą niebo, po którym latały jaskółki. Ile razy zdążyli poprowadzić tą samą rozmowę?

— Kocham.

Jego odpowiedź była stanowcza, jak zawsze. Nigdy nie zadrżał mu głos, gdy wypowiadał te słowa, jakby był całkowicie pewny swoich uczuć. No i co mieli zrobić w tym startowym punkcie?

— Nie kochasz mnie, Satoru. — zaczęła po raz setny. — Rozumiesz, że nasze matki kazały nam się pobrać i zostałeś zmuszony, żeby mnie pokochać. Bo wiedziałeś, że prawdopodobnie zostanę na całe życie. A słabo byłoby przeżyć je z kimś kogo nie darzy się miłością. Dlatego wmawiasz sobie, że mnie kochasz, bo wiesz że zostałeś do tego zmuszony.

— No cóż. — rzekł białowłosy, a następnie wstał z ławki i przeciągnął się. — Głupiemu wytłumaczyć to jak grochem o ścianę.

— Ej! — krzyknęła nastolatka i poderwała się z miejsca.

Chłopak zaśmiał się i podszedł by chwycić papierową torbę, a gdy ją podniósł, nachylił się nad twarzą dziewczyny, która mimo wszystko musiała spojrzeć w górę, żeby ujrzeć jego oczy. Stał za blisko. Zdecydowanie za blisko. Przełknęła ślinę czując duchotę, a Gojo na ten widok tylko się uśmiechnął.

— Nie gniewaj się, bo złość urodzie szkodzi. — powiedział, po czym złożył na jej czole drobny pocałunek.

Nastolatka nie skomentowała tego, tylko podbiegła do Satoru, który zdążył już się oddalić na metr, gdyż miał niesamowicie długie nogi. Przetarła swoją skórę, jakby chciała zmyć z czoła dotyk jego warg i wykrzywiła minę. Wrócili do akademii w całkiem przyjemnej ciszy, a następnie rozdzielili do swoich pokoi.

*.:。✿*゚゚・✿.。.:*

𝑮𝒐𝒅 𝒄𝒐𝒎𝒑𝒍𝒆𝒙 ❀ 𝑮𝒐𝒋𝒐 𝑺𝒂𝒕𝒐𝒓𝒖Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora