21

313 20 5
                                    

Harry nie zastanawiał się tego jak faktycznie będzie wyglądać bitwa. Pod osłoną zaklęć przedostali się na zewnątrz i jak można było się spodziewać – szpiedzy Voldemorta niemal od razu poinformowali swojego pana. Nie mógł powstrzymać lekkiego drżenia w kolanach. Hermiona miała z sobą fiolkę z eliksirem, podobnie jak niemal każdy członek Zakonu. Nikt nie wiedział kto dobiegnie do niego jako pierwszy, a uznali, że wyzbywanie się horkruksa samemu nie ma sensu. Podczas bitwy miał większe szanse, gdyby mógł przeżyć jedną avadę.

To więcej niż mieli pozostali.

Zostawił Draco w pokoju. Nie mówili niczego podczas niewielkiego wspólnego posiłku, do którego Harry'ego zmusiło tylko poczucie obowiązku.

Przede wszystkim nie pocałował Malfoya, ponieważ to wyglądałoby na pożegnanie. A każdy wiedział, że to powitania były naprawdę piękne.

Zamarł u stóp schodów kamienicy Syriusza, ponieważ Śmierciożerców było o wiele więcej niż sobie wyobrażał. Albo wąska uliczka dawała podobne złudzenie. Przed sobą widział wyłącznie ciemne płaszcze, które tworzyły złowrogą linię.

Voldemorta poznał od razu. Mężczyzna nie zmienił się od czasu ich poprzedniego spotkania i dalej był brzydki.

Sądził, że porozmawiają, ale ten wyciągnął różdżkę i wypowiedział dwa słowa, na które Harry czekał niemal cały rok.

- Avada Kedavra – przebrzmiało w powietrzu i ten zielony promień uderzył go w pierś, zabierając mu dech na kilka minut.

Niczego nie widział, ponieważ pociemniało mu przed oczami, ale słyszał, że wokół rozpętało się piekło.

ooo

Obserwował Pottera przez okno, ponieważ Gryfoni byli idiotami. Widział jak Harry dostaje w samą pierś zaklęciem, ale dzięki swojemu dziełu wiedział też, że chłopak żyje. Magia domu nie próbowała się dodatkowo wspomóc jego mocą.

Nie widział wśród tłumu swoich rodziców, co wcale go nie zaskoczyło. O ich odejściu mówiono od pewnego czasu. Nazywano to zniknięciem i to było trafne określenie, ponieważ Malfoyowie jeśli chcieli potrafili rozpłynąć się w powietrzu.

Nawet on mógłby wykorzystać tę sytuację pełną chaosu i po prostu wyjść. Jednak stał wpatrując się w osuwającego się na bruk Harry'ego i nie mógł się ruszyć.

Różdżka w jego dłoni pulsowała, więc wziął głębszy wdech. Śmierciożercy ruszyli do przodu i nikt z Zakonu nie miał tak naprawdę możliwości prześlizgnięcia się do ciała Harry'ego. To był ten drobny element, który nie do końca układał się w ich planie, ale Draco go nie skrytykował, ponieważ faktycznie nie mieli wyjścia.

Nie wysłał jednak Harry'ego na śmierć, ponieważ banda zidiociałych zwolenników Czarnego Pana zapewne nie zdawała sobie sprawy, że Gryfon jest po prostu nieprzytomny, a nie martwi. Ignorowali go zatem, co jednocześnie sprawiło, że po przeniesieniu całej bitwy w głąb ulicy, Gryfon nagle znalazł się na tyłach.

Draco wyślizgnął się z domu, wciąż z różdżką w dłoni. Ukradł Weasleyównie jedną z fiolek, ale nie czuł wyrzutów sumienia. Spojrzał na pobladłą twarz swojego kochanka, który oddychał tak płytko, że niemal niedostrzegalnie. W kącikach jego ust znajdowało się kilka kropki krwi, które zapewne były pozostałością po tym jak Harry przygryzł przypadkowo język. Draco miał podobny niewielki wypadek, gdy sam zderzał się z podłożem po identycznym ataku.

Rozchylił usta Harry'ego, ignorując wrzaski i krzyki. Fiolka została opróżniona niemal do dna, gdy Gryfon nagle otworzył oczy i złapał go boleśnie za nadgarstek.

A kiss that tasted like blood || Drarry ||Where stories live. Discover now