Rozdział X

60 13 1
                                    

Kanclerz w otoczeniu żołnierzy przyglądał się leżącemu na ziemi trupowi. Mężczyzna był łysy i umięśniony, przez co od razu wzięłam go za subdykanta. Połowę twarzy miał zakrwawione i wyraźnie wklęśnięte. Poza tym brakowało mu butów i górnej części ubrania. Od razu zerknęłam na stojącego nieco z tyłu Zeda, zastanawiając się, czy wiedział, coś na ten temat.

— Nic niewarci degeneraci — warknęła z niesmakiem Ewa.

— Wiesz, kto to? — spytałam.

— Nie, ale za to, co zrobił, powinien teraz odpracować szkody, a nie tak sobie zdechnąć — skwitowała.

— Jakby mało walało się padliny... — przytaknął ktoś z tyłu.

W końcu Til odwrócił się i podszedł do drugiego mężczyzny, przykutego do pierścieni bojownika.

— Na czyje polecenie zniszczyliście trakt? — zapytał, zatrzymując się dwa metry od niego i, stając w rozkroku.

— Nieważne na czyje, ważne, że się udało... — wycharczał z trudem, a następnie splunął na Kanclerza.

Plwocina dosięgła ledwo butów, ale Til nic sobie z tego nie robił i nawet nie opuścił wzroku.

— Masz ostatnią szansę, żeby ocalić swoje nędzne życie, więc zapytam ponownie. Kto?

— Nic ode mnie nie wyciągniesz chłopaczku, przebrany za żołnierzyka — wydusił i zaśmiał się szyderczo, wykrzywiając mięsiste wargi. — Enasta miał rację. Jesteście bandą nieudaczników, którym się wydaje, że mogą pokonać gwiazdy. Też mi armia! — prychnął i sam się opluł. — Niedługo spłoniecie i tylko dym po was zostanie. Nadciąga kolejny, ognisty deszcz! — zawyrokował z obłędem w oczach.

Mesentryk. Był grubszy od tamtego nieboszczyka i mniej więcej wzrostu Kanclerza. Miał ryże, krótkie włosy, ciemne oczy i kompletne umundurowanie, typowe dla buntowników, bez skór, błyszczących nitów i innych ozdób, za to całe czarne.

— Uwolnić go — rozkazał, ku zaskoczeniu wszystkich Til, odsuwając się od prowokatora o kolejne dwa kroki.

Na te słowa twarz mężczyzny stężała, stracił rezon i zniknął uśmieszek. Dzikus Kenda oraz stojący obok niego żołnierz, podeszli i go rozkuli.

— Jestem taki zmęczony, tak bardzo zmęczony... — wydusił, rozcierając opuchnięte nadgarstki.

Po chwili ktoś rzucił pod nogi grubasa nóż o długim ostrzu i żołnierze cofnęli się, robiąc wokół niego więcej miejsca. Zamarłam, nie mając pojęcia, co się dzieje.

— Til wypruje mu zaraz bebechy, a ja bym dodatkowo obcięła jęzor i jaja. Na pewno ma małego i nie ma z niego pożytku... — mruknęła przez zęby Ewa ze swoją krwiożerczą pasją.

— Wiesz, ile pracy kosztowało nas doprowadzenie tego traktu do użytku, ty enoski pachołku? — warknął do niego Kenda, szczerząc groźnie zęby, a wyglądał przy tym tak, jakby chciał mu rozerwać gardło, ale po chwili razem z tym drugim, wrócił na miejsce.

— Nadal nie rozumiecie? — zagaił grubas, schylając się po nóż.

Kanclerz nawet nie mrugnął i nadal stał przed nim jak posąg.

— Zniszczyliście naszą ostatnią nadzieję, durnie. Zabiliście Imperatora i wysadziliście jedyny kołowiec, który mógł przenieść nas do innego układu, na planetę...

— Zamilcz! — wrzasnął nieoczekiwanie Duma. — Był tchórzem i zdradził nas wszystkich! Nie dbał o to, co się z nami stanie, zlekceważył zagrożenie i chciał potajemnie uciec! — dokończył, wykrzywiając się z obrzydzeniem.

KanclerzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz