Rozdział 3

1.1K 89 36
                                    

Kalipso

Musisz się otrząsnąć.

Musisz zapomnieć.

Musisz to przeboleć.

Musisz się od tego odciąć.

On do ciebie nie wróci. Żaden nie wrócił. Nie jest to możliwe.

To dlaczego czuła się tak dziwnie? Dlaczego czuła w sercu... Jak nazwać to uczucie? ... tak wielką nadzieję?

Westchnęła, po raz kolejny próbując dostrzec coś w swojej fontannie. Wystarczyłoby tylko krótkie mignięcie jego cudownej twarzy...

Jakim cudem ona, bogini Calypso, córka tytana Atlasa mogła zakochać się w kimś takim jak Leo Valdez?

Był niski – na pewno niższy od wcześniejszych bohaterów – może o dwa centymetry wyższy od niej. Był chudy – choć posiadał lekko zarysowane mięśnie od pracy w kuźni – może nawet chudszy niż ona sama... Przyjrzała się swojej sylwetce; a może i nie. Posiadali podobną posturę. Ale nie wysoki i muskularny jak na przykład Odyseusz. Nie biło od niego wielkie bohaterstwo jak od Percy'ego, ani zarozumiała pewność siebie pirata Drake'a. Był... inny. Zabawny, pracowity, zdeterminowany. I traktował ją tak normalnie! Widział ją jako zwykłą dziewczynę, a nie piękną boginię, którą może w sobie rozkochać i która musi mu usługiwać.

Tęskniła za nim. I to jak bardzo!

Dziewczynie brakowało jego głupich żartów, niezrozumiałych słów, pełnego życia usposobienia, nawet gniewu i irytacji tak bardzo widocznych w ich pierwszych dniach znajomości. Dźwięków obecności chłopaka – nie czuła się wtedy taka samotna. I jego pięknych oczu, w których zawarte było tyle dobroci, miłości, radości, ale także smutku...

Chciała przeżyć z nim większą liczbę dni. Poznać przeszłość Leona, problemy, dowiedzieć się więcej o jego świecie, przyjaciołach. Spędzić z nim przyszłość...

Po raz pierwszy zaczęła się zastanawiać, jakie to uczucie być śmiertelniczką... A wszystko rozpoczęło się od wizji...

Siedziała nad brzegiem morza, wpatrując się w zachodzące słońce, gdy to usłyszała. Śmiech dobiegający zza jej placów. Skamieniała. Przecież była kompletnie sama na wyspie. Powoli się odwróciła i spostrzegła małego chłopca.

Skądś wiedziała, że to jej i Leona syn. Był drobniutki, mógł mieć z cztery lata. Miał odrobinę ciemniejszą karnację niż ona, kręcone włosy w takim samym, karmelowym odcieniu jak u niej, ale jego oczy... to brązowe oczy Leona. Z twarzy śliczny – posiadał coś po części z jej urody, ale także z elfich rysów Valdeza. Był najpiękniejszą istotą, jaką widziała w życiu.

Bała się poruszyć. Wiedziała, że obraz chłopca to tylko przywidzenie, ale... tak bardzo pragnęła, by był realny. Śmiał się do niej! Śmiał! I w tym momencie tak niesamowicie przypominał Leona. Gdy w końcu miała do niego przemówić, zza drzew wyłonił się on...

Jako dorosły człowiek prezentował się o wiele lepiej niż obecnie, choć rysy jego twarzy były odrobinę rozmazane.

– Czyli w końcu przestaniesz być takim chudzielcem i urośniesz – mruknęła do siebie, wpatrując się w napięciu w mężczyznę.

W pierwszej chwili tego nie zauważyła, ale gdy zbliżył się odrobinę, spostrzegła w jego ramionach małą dziewczynkę. Mogła mieć tyle samo lat co chłopiec. Z wyglądu: czarne, proste włosy, migdałowe oczy, piękna twarz tak bardzo podobna do jej własnej i zadziorny uśmiech Leona...

Run againWhere stories live. Discover now