50. Ta mała świnka

849 60 2
                                    

Ostrzeżenie: sceny tortur

14 stycznia

Jak kurwa zwykle, Blaise i Malfoy czekali na Theo.

Cela, w której się znajdowali, była mała, ściany z litej cegły, porośnięte mchem i zaroślami. Wewnątrz było bardzo ciemno, nie było okien, jedyne światło pochodziło od dwóch świec, które zwisały z latarni na wschodniej i zachodniej ścianie. Cegły śmierdziały krwią i moczem, a ziemia była lepka, kumulując lata śladów tortur i brutalności.

Amycus – choć na początku miał z tym trudności – siedział nieruchomo jak skała na swoim krześle w rogu pokoju, z głową przechyloną na bok i pojedynczym strumieniem krwi spływającym po jego twarzy od zaklęcia Malfoy'a. które powaliło go do nieprzytomności. Grube, nierozerwalne liny owinęły się wokół jego klatki piersiowej i brzucha, przywiązując go do krzesła, a dwa łańcuchy owinęły się wokół jego łokci i nadgarstków, przytrzymując jego ramiona do obu podłokietników.

Blaise początkowo zasugerował, żeby zaczęli, aby ukarać za jego spóźnialstwo Theo, że w rezultacie nie zasługiwał na torturowanie Amycusa. Blaise chciał szybko uporać się z ich zakładnikiem, pozwolić Malfoy'owi odciąć mu głowę od ramion i mieć to już za sobą, aby móc wrócić do żony, ale Malfoy nie poddał się i nalegał, aby zaczekali na Theo.

Chociaż sposób, w jaki narzekał Blaise, praktycznie wspinał się po pieprzonych ścianach z niepokoju, sprawił, że Malfoy chciał to ponownie rozważyć.

- Było dziewięć kwiatów, Draco, było ich dziewięć!

Malfoy nie otwierał oczu i oparł głowę o cegły za sobą, skupiając się na błogim smaku papierosa w ustach, zamiast na niezwykle spanikowanym głosie Zabiniego.

- Pięć z nich rozkwitło, podczas gdy pozostałe cztery zwiędły – ale nie więdły w normalnym tego słowa znaczeniu. Nie było to powolne. Stało się to szybko, natychmiastowo, jak światło zgaszonej świecy.

Malfoy otworzył usta i wypuścił powietrze. Otworzył oczy, gdy wypuścił dym, czując jego ciepło, gdy unosił się obok policzków, wznosił się do sufitu i zaczął parować.

Zabawne, nigdy wcześniej nie był zazdrosny o chmurę dymu, nigdy nie zdawał sobie sprawy, jak błogo pociągające było po prostu wznoszenie się i zostawianie wszystkiego za sobą, unoszenie się w górę w powietrzu i po prostu... znikanie, bez pieprzonej troski o świat. Bywały dni, że marzył o tym, żeby móc to zrobić. Czasem myśl o rozpłynięciu się w nicość była błogością, uosobieniem absolutnego nieba. Myśl o zabraniu tych, na których mu zależało i zniknięciu

Dużo o tym myślał w pierwszych dniach wojny. Myślał o zebraniu swojej rodziny – tego, co z niej zostało – wspięciu się na grzbiet smoka i zniknięciu w chmurach, aby nigdy więcej nikt ich nie odnalazł. Po Daphne odepchnął tę myśl na tył głowy, zapomniał o starych fantazjach i skupił się nie na życiu, które chciał mieć, ale na ludziach, których nie chciał stracić – w żadnych pieprzonych okolicznościach.

Ale ostatnio te stare fantazje znów zaczęły go nękać.

Może w innym życiu mógłby to zrobić. Ale nie w tym. Nigdy w tym przypadku, miał zbyt wiele obowiązków. Złożono zbyt wiele obietnic. Zbyt wielu ludzi na niego liczyło.

Kiedy więc wypuścił kolejny, wypełniony dymem oddech, patrzył, jak szara para unosi się i unosi, aż w końcu wyparowuje w nicość, zupełnie jak jego mała fantazja.

- To nie był przypadek, sposób, w jaki szybko więdły. To coś znaczyło. Jest powód, dla którego tak się stało.

Biedny Blaise był nie do zniesienia przez cały ranek. Bełkotał i miał obsesję na punkcie snu, od chwili, gdy wtargnął wczesnym rankiem do sypialni Malfoya.

Secrets and MasksWhere stories live. Discover now