Rozdział 35

21 4 4
                                    

Zima, raz kraj pochwyciwszy w swe lodowe objęcia, nie ustępowała; wszystko pogrążyło się w ciszy i spokoju, bo głębokie śniegi niemal całkowicie uniemożliwiały jakąkolwiek podróż.

Za to życie na książęcym dworze kipiało od przygotowań do Godów; częste uczty i występy kuglarzy albo minstreli umilały czas dworzanom i nawet sam kniaź, który zazwyczaj całą swą uwagę poświęcał sprawom państwowym, mógł wziąć czynny udział w rozrywkach.

Narzeczeni spędzali ze sobą niemal każdą wolną chwilę i nikt się już nawet nie dziwił, gdy napotykano ich, tak w rozmowie pogrążonych, że o bożym świecie nie mieli pojęcia, czy gdy z nagła gdzieś przepadali bez śladu.

Szczęście i niepochamowana radość jawnie odbijały się na obliczu księcia Przemka, który na dworze krewniaka odzyskał dobry humor i często podczas uczt błyszczał dowcipem, rozweselając całe towarzystwo. Dziwili się temu niepomiernie ci, którzy go z dawna znali, bo zdawał się im być jakby innym człowiekiem, w niczym niepodobnym do owego ponurego i zgorzkniałego człeka, którego zastali wiosną zapomnianego w lichym grodku. Nawet i ci, którzy znali go jeszcze dawniej, gdy wciąż niepodzielnie władał Czechami, pojąć nie mogli tej w nim zmiany.

On sam nie dbał zgoła, co tam o nim mówiono, bo szczęśliwy był bezgranicznie. Z powrotem Sonki do zdrowia, dawniejsze jego obawy przeminęły, jakoby wichrem zmiecione i jedyne, co w jego piersi pozostało, to głębokie uczucie dla tej szczerej dziewczyny, która potrafiła rozbudzić w nim człowieczeństwo. Nie dbał, czy śmieją się z niego, iż całkiem głowę dla podwidki stracił; że nie powinien ze swym uczuciem tak się obnosić. Oby tylko być zawsze blisko niej, wszystko inne obojętnym mu było.

I dziewczyny twarz także promieniowała radością, gdy blisko siebie byli i tak nagle panna rozkwitła, iż dworzanie wzroku od niej oderwać w zachwycie nie mogli, tak wypiękniała. I ona przestała się turbować o to, co ludzie powiedzą na tę ich zażyłość przed ślubem; na upomnienia matki jeno ramionami wzruszała z obojętnością, jej władzy nad sobą dłużej nie uznając.

Jednego popołudnia siedzieli podle siebie w świetlicy; ogień płonący w kominie rzucał ciepły odblask na ich twarze, ku sobie zwrócone.

- Sonka, - przemówił nagle książę z westchnieniem, przerywając jej czytanie.

Głowę podniosła, czekając na ciąg dalszy, ale on milczał, jakby we własnych myślach zatopiony. – Tak, panie? – Odłożyła księgę na bok i spoglądała nań ze słodkim uśmiechem.

- Nadal przywyknąć nie mogę, jak słodko twoje imię brzmi w moich ustach. – I on się uśmiechnął, po dłoń jej sięgając. – I chciałbym, byś i ty do mnie po imieniu się zwracała, - westchnął, bo rzadko tylko udawało mu się nakłonić ją do poufałości.

- Wiecie, panie, że to nie przystoi, - wyszeptała prawie, rozglądając się wokół, by się upewnić, że nikt ich nie podsłucha.

- Cóż w tym zdrożnego, że przyszłego męża po imieniu będziesz wołać? – perswadował, powtarzając ten sam argument, którego używał od dawna.

- Bo wyście, panie, książę krwi, a jam jeszcze wam nie poślubiona, - odparła tak samo, jak zawsze.

- Już doczekać się tego ślubu nie mogę! – mruknął. – Wtedy wszyscy w spokoju nas ostawią!... Ale teraz, - jakby nagle sobie o czymś przypomniał, - mam dla cię podarek. – Sięgnął w zanadrze i po chwili wyciągnął ku niej rękę, w której znajdowała się mała sakiewka. – To mój dar dla cię z okazji Godów. – Czekał cierpliwie, by go przyjęła, ale gdy ona ruchu żadnego nie uczyniła, podjął znowu. – Wolno mi przecie obdarować narzeczoną!

- To nie to, panie. – Głową potrzasnęła i odetchnęła głęboko, jakby jej tchu w piersi zabrakło. – Jeno przypomniało mi to, że takoż o podarunku dla was myślałam w ten dzień, gdy mnie z podgrodzia pochwycono... - Głos jej cichł stopniowo.

- Miła. – Dłoń uniósł i czule pogładził jej policzek. – Nie myśl-że już o tamtym. Wszystko dobrze się skończyło i nikt już nigdy więcej między nas nie wejdzie. Wartko w wieży siedzi, - perswadował dalej, - kary wyglądając; a gdyby nawet i nie to, to przecie rozum postradał i już więcej szkodzić nam nie może! Zapomnij, co było i pomnij jeno, że miłuję cię więcej niźli wszystko inne i tylko szczęście nas w przyszłości czeka.

- Wiem przecie to wszystko, - westchnęła znowu, ku niemu mimowolnie jeszcze bardziej się pochylając, jakby w nim oparcia szukając. – Ale czasem taka bojaźń mnie przenika, że w każdym obcym człowieku widzę zbója, który może mnie nagle pochwycić i gdzieś w nieznane wywieźć!... I czasem budzę się w nocy z taką trwogą w sercu, iż oddechu złapać nie mogę, bo zdaje mi się, że za chwilę pojawi się Wartko, by mnie do małżeństwa siłą przymusić.

- Miła, nie lękaj się, bo tamto wszystko już przeminęło i nic ci więcej nie grozi. Nie pozwolę, by cię kto ukrzywdził! Wnet po ślubie do Krakowa ruszym i Wartko przestanie się dla nas liczyć... No, uśmiechnij-że się. – Palcami lekko dotknął jej ust. – Obacz, com dla cię wynalazł, - powtórzył, znów otwartą dłoń ku niej wyciągając.

Z wahaniem ujęła sakiewkę i jej zawartość na rękę wysypała. Na dłoni pozostał jej pierścień. Na jego widok, z ust wyrwało jej się westchnienie.

- Mam nadzieję, że ci się spodoba. – Przemko uśmiechnął się w oczekiwaniu. – Trudno mi było wybrać, ale księżna ofiarowała swą pomoc... Nie podoba ci się? – Twarz przyoblekł mu wyraz rozczarowania.

- Jest piękny, - pospieszyła z zapewnieniem. – Jeno jam niewarta takich kosztowności...

- Nie wiem, czy kiedykolwiek znaleźć by mi się udało cokolwiek, co by twej wartości choćby dorównać mogło! – przerwał jej z mocą. – Dla mnie, warta jesteś więcej niźli wszystkie klejnoty! Więcej niźli moje dawne władztwo; więcej niż oczy... - umilkł wzruszony, bo głos uwiązł mu w gardle. – Ty mi za wszystko wystarczysz!

- Przecie ja... - urwała, słów nie potrafiąc znaleźć, ale nie dał jej mówić dalej.

- Sonka, tyś mój świat cały! – wykrzyknął z cicha, ale z pasją. – Dla cię, na wszystko byłbym gotów!... Wierzysz?

- Wierzę, - wyszeptała, ku niemu jeszcze bliżej się pochylając. – Jeno nie pojmuję... dlaczego.

Roześmiał się tylko na to. – Pamiętasz, gdyśmy się potkali raz podczas burzy? – Wyczuł, że dziewczyna przytaknęła, więc kontynuował. – Myślałem wtedy tylko o tym, by we mnie piorun trzasnął, wyzwalając mnie od tego nędznego bytowania! – Wyznał to głosem tak spokojnym, iż dech jej w piersi zaparło z boleści. – To ty dałaś mi nadzieję, - mówił on tymczasem dalej. – Nadzieję, że życie może mi coś jeszcze dać. Ty dałaś mi siłę, bym mógł się ze swego poniżenia podźwignąć. To ty wróciłaś mi wolę życia! – urwał znów, słysząc jej pochlipywanie. Wyciągnął rękę i delikatnym gestem otarł jej łzy. – Miła, nie płacz. Teraz nam już tylko radować się trzeba.

- Nie wiedziałam... - jąkała przez łzy. – Myślałam... Och, Przemko! – Do jego piersi przywarła, słuchając, jak mocno biło mu serce.

A on całował jej włosy i szeptał coś, czego nie była w stanie wyrozumieć.

Gdy wreszcie oderwali się od siebie, zaalarmowani zbliżającymi się krokami, dziewczyna prędko twarz otarła, by nikt nie poznał, co się między nimi wydarzyło. Ale kroki oddaliły się po chwili, nie przerywając ich odosobnienia.

- Powiedz-że, podoba ci się pierścień? – spytał, do rzeczy wracając.

- Jest wspaniały! – wyznała z przejęciem. – Nigdy niczego takiego się nie spodziewałam... Ale nie potrzeba mi klejnotów, by uwierzyć w siłę waszego, panie, przywiązania, - dodała, po czym z lekkim wahaniem pogładziła go po twarzy.

Lice rozjaśniło mu się w uśmiechu szczęścia. – Obym tylko mógł, do nóg rzuciłbym ci całe skarby świata! Wszystko za twój jeden uśmiech! – Ujął jej dłoń i pierścień wsunął jej na palec.

- Ale ja nic dla was nie zdołałam dostać! – wyrwało jej się nagle.

- Raz jeszcze wymów moje imię, a to mi za wszystko starczy! – Śmiał się, szczęśliwy.

- Dziękuję... Przemko.

Ślepe SzczęścieWhere stories live. Discover now