Pustka

13 2 0
                                    

- Co czujesz w tym momencie? - zapytała się mnie brązowowłosa kobieta.
 
         Przeniosłam spojrzenie na stolik kawowy, który znajdował się między dwoma fotelami. Moim oraz Móniki. Odbicie jej bordowej pomadki na białej filiżance z kawą wydawało się ciekawsze w tamtym momencie, takiej proste i nic nieznaczące. Jakby nie mogło być tak cały czas?

- Zmęczenie - westchnęłam.- Cholerne zmęczenie, minęło już tyle czasu, a dalej nic nie jest lepiej.

- Alice... minął dopiero miesiąc, musisz dać sobie dużo czasu. Pozwól sobie na chwilę słabości, każdy tego czasem potrzebuje.

- Jedyne czego w tym momencie potrzebuję, to jego obok - wbiłam się głębiej w fotel, myśląc że zniknę stamtąd. Niestety, ku mojemu rozczarowaniu terapeutka dalej mnie widziała.

        Siedziałam w jej gabinecie, zdobionym w purpurowe ściany. Na parapecie miała postawione trzy szare doniczki z kwiatami. Zaraz obok niego na biurku leżał stos kartek i kopert.
Boże, jak bardzo moje życie musiało się spieprzyć, że wylądowałam aż tam.
Ostatni raz u Móniki byłam w wieku osiemnastu lat, po śmierci taty.  Nie sądziłam, że trzy lata później znów tam wyląduje, tym razem po śmierci chłopaka. Żałobę po tacie znosiłam dość.. ciężko. Z tatą od zawsze miałam dobre relacje. Mogłam na niego liczyć w każdej sprawie. Jego odejście było bolesne dla mnie i mamy. Był strażakiem, od zawsze powtarzał, że chciałby zginąć honorowo. Nigdy jednak nie brałam jego słów wystarczająco na poważnie, bo wiedziałam, że zawsze sobie poradzi z każdym problemem. Jak widać do czasu, pewnego dnia nie wrócił już  do domu z akcji. Mieli wezwanie do pożaru starej kamienicy na końcu miasta. On zginął, tym samy ratując życia dwójki ośmiolatków. Były to blondwłose bliźniaki. Znałam tę rodzinę, mieszkała tam kobieta wychowująca sama trójkę dzieci. Najstarsza córka - Clara miała ze mną łączony angielski i hiszpański w liceum. Często rozmawiałyśmy ze sobą w szkole. Po tamtej sytuacji oddaliłam się dość bardzo od niej. Mając osiemnaście lat, nie umiałam pojąć, że mój tata stracił życie ratując jej rodzeństwo. Teraz mając dwadzieścia jeden lat zrozumiałam to. Dopiero po trzech latach dotarł do mnie sens jego wcześniejszych słów oraz to jak bardzo kochał ten zawód. Nie mogłam go za to winić, Clary również nie.
Myślałam, że stałam się silniejsza od tamtego czasu, że śmierć rodzica to najgorsze co można przeżyć i już nic mnie nie złamie. Bardzo się myliłam.

- To normalne podczas procesu żałoby, słońce. Już raz dałaś sobie radę. Uwierz, tym razem rownież sobie poradzisz.

***

        Gdy wyszłam z gabinetu poczułam swego rodzaju ulgę. Lubiłam przebywać z Mónicą, widziałam jak się stara mi pomóc. Jednak czułam, że nie jestem w stanie reagować na jej słowa. Tym razem potrzebowałam chyba sama przez to przejść.
Nie wiem czego się mogłam spodziewać po listopadzie, ale chyba nie aż tak niskich temperatur. Na dworze były może z cztery stopnie Celsjusza. Owinęłam wokół szyi gruby szal w odcieniach szarości i ciaśniej opatuliłam się brązowym płaszczem. Zdecydowanie ta pogoda nie była moim faworytem. Choć jesień miała swój niepowtarzalny klimat, to lato całkowicie kradło moje serce.
         Na myśl o lecie coś boleśnie ścisnęło mnie w brzuchu. Całe lato spędziłam z Aaronem.. dużo podróżowaliśmy tego lata, zapewniał mnie, że to będą niezapomniane i niepowtarzalne dla mnie wakacje. I miał rację, więcej nie beda mogły już się powtórzyć.
Dość, opamiętaj się Alice. Musisz zacząć normalnie funkcjonować.
         Ruszyłam przed siebie w stronę swojego mieszkania. Po drodze jeszcze wstąpiłam do mojej ulubionej, a zarazem najtańszej w Salem kawiarnii po swoją ulubioną kawę. 
Niecałe trzydzieści minut później znajdowałam się już przed kamienicą. Nie należała do najlepszych wizualnie w mieście, ale idealnie mieściła się w moje koszta. Wchodząc do kamienicy, sprawnie pokonałam dwa piętra schodów, aż lekko zdyszana dotarłam do właściwych drzwi. Zaczęłam szperać w swojej torebce, aż wyczułam pod palcami dłoni odpowiedni przedmiot. Włożyłam klucz do zamka i dwa razy przekręciłam.
Wchodząc do środka z automatu zamknęłam za sobą drzwi, również na klucz i zapaliłam światło. Moim oczom ukazał się nieduży pokój łączony z kuchnia. Zdjęłam z ramion płaszcz i zawiesiłam go na stojaku. To samo poczyniłam z szalem. Całkiem zmarnowana rzuciłam się na łóżko, marząc tylko o odpoczynku. Przewróciłam się na drugi bok, by móc wyciągnąć telefon z kieszeni swoich czarnych spodni. Zerknęłam na zegarek orientując się, że jest dopiero szesnasta.
Zastanawiałam się, co pozostaje mi robić przez ten czas. Naraz przypomniałam sobie słowa swojej terapeutki, by zadbać bardziej o swój komfort, pozwalać sobie na chwilę odpoczynku i relaksu.
Cholera, to ma sens.
          Wstałam koślawo z kanapy i podreptałam w stronę małej łazienki. Wyjęłam z szafki dwie duże bordowe świece o zapachu owoców leśnych i ułożyłam je obok wanny.  Odwróciłam się w stronę lustra obserwując własne odbicie.
Nie wyglądałam za dobrze. Dużych sińców trzymających  się mnie już pare tygodni, nie dało się zakryć żadnym korektorem. Duże zielone oczy miałam nadal opuchnięte i choć starałam się polepszyć ich wizualny stan tuszem do rzęs, nie przyniosło to upragnionego efektu. Otworzyłam szafkę po czym wyciągnęłam z niej odpowiednie kosmetyki do codziennej pielęgnacji. Gdy udało mi się zmyć już resztki makijażu, zabrałam się za swoje włosy, wcześniej upięte w koka. Rozplątałam  gumkę z włosów i pozwoliłam, by poskręcane rude pasemka luźno opadły na moje ramiona. Sięgnęłam po szczotkę, chcąc je rozczesać. Po raz kolejny zauważyłam, że garść włosów pozostała na przedmiocie. Ze stresu coraz więcej i częściej zaczęło mi ich wypadać.
Powoli traciłam do tego siły.
        Wzięłam głęboki wdech, po raz kolejny próbując pozbyć się nieprzyjemnych myśli.
Odkręciłam kurek pozwalając, by wanna powoli napełniała się wodą. W międzyczasie wyszłam z pomieszczenia podchodząc do niewielkich rozmiarów szafy. Wyciągnęłam z niej piżamę składającą się z krótkich szarych spodenek i tego samego koloru koszulkę oversize.  Do tego sięgnęłam po swoje kapcie w renifery i wróciłam z powrotem do łazienki. Rozebrałam się do naga, wrzucając brudne ubrania do pralki. Zakręciłam kurek i zapaliłam świece zapalniczką, wcześniej wyciągnięta ze spodni. Powoli weszłam do wanny, próbując zamoczyć jak największą część mojego ciała. Oparłam się o brzeg, przymykając przy tym oczy.
        Boże, ale to wszystko jest popieprzone.
Przetarłam mokrymi dłońmi twarz, by się lekko rozbudzić. Po paru minutach doszłam do wniosku, że ten relaks jest nudny. Siedziałam i tępo wpatrywałam się w płonącą świecę, myśląc że dzięki temu poczuję się lepiej. Chciałam poprzez kąpiel uśpić lekko natłok myśli, jednak nic nierobienie przyniosło odwrotny skutek.
Cały czas w głowie nieświadomie wracałam do tamtego dnia, gdy to wszystko się wydarzyło. Zdaniem mojej terapeutki to było normalne, natomiast ja sama nie czułam się z tym dobrze. Odczuwałam wrażenie, że wszyscy starali się romantyzować śmierć mojego chłopaka, zmuszając mnie do tego samego. Dla mnie to było wręcz obrzydliwe. Każdemu było łatwo to mówić. „Dasz sobie radę, Jemu jest teraz lżej", „bez niego będzie ci lepiej, przynosił ci same problemy", „dobrze, że ćpun nie żyje, chociaż trochę spokoju będzie". Im więcej czasu od tamtego dnia mijało, tym więcej słyszałam rozmaitych rzeczy na ten temat. Aaron był dość znany w mieście, głównie ze złych opowieści dotyczących jego przeszłości lub plotek których nie brakowało w Salem. Często wdawał się konflikty z innymi.
         Nie chcąc znów zagłębiać się w swoje myśli, całkiem zanurzyłam się w wodzie. Przymknęłam powieki, pozwalając sobie na całkowitą chwilę spokoju.
Po krótkim czasie zaczęłam odczuwać pieczenie w płucach, zaczęło brakować mi powietrza. Mimo tego, nie zamierzałam się wynurzyć. Potrzebowałam poczuć to wszystko, zaznać trochę bólu fizycznego, by wyciszyć ból który siedział w mojej głowie.
W pewnym momencie uległam swoim płucom. Żarliwie zaciągnęłam się, tym samym zapominając, że wciąż byłam pod wodą. Czułam jak do moich płuc dostaje się letnia ciecz.
I to było jak amen w pacierzu.
Zaczęłam się dusić, czułam jak piekły mnie nie tylko płuca, ale też i oczy. Coraz bardziej miałam wrażenie, że odlatuję, a wszystko wokół traci sens. Ale dalej się nie wynurzałam. To wciąż było dla mnie za mało. Potrzebowałam więcej.
Jeszcze trochę, tylko troszkę....
Poczułam nagle mocne szarpnięcie za ramiona. Otworzyłam szeroko oczy i zaczęłam okropnie mocno kaszleć. Poczułam jak kościste ręce odwracają mnie do siebie tyłem tylko po to, było chwili wykonywać płynne uderzenia miedzy moimi łopatkami. Czułam jak w kącikach oczu zbierały mi się łzy. Gdy po paru mocniejszych kaszlnięciach zaczęłam dochodzić znów do siebie, powoli odwróciłam się w stronę kobiety stojącej nad wanna. Nie zdążyłam jednak wypowiedzieć ani jednego słowa, gdyż mnie uprzedziła.

- Czy ty do reszty ogłupiałaś?! Zabić się chciałaś?! Całe szczęście przyszłam w porę, bo by cię już dawno dziecko nie było! - moja mama krzyczała jak najęta. Zawzięcie gestykulowała kościstymi rękami, zarzucając nimi na lewo i prawo. Jej rdzawe włosy były w kompletnym nieładnie, a szmaragdowe oczy wystraszone.

Cholera, serio musiałam ją wystraszyć.

- Mamo, co ty tak w ogóle tutaj robisz? - zapytałam spokojnym tonem, w tym samym momencie sięgając po ręcznik by się nim okryć. Zaczęło mi być coraz bardziej zimno. Kobieta spojrzała na mnie z politowaniem.

- Zupę przyniosłam. Umawiałyśmy się przecież na wtorek, że wpadnę. Dobrze, że mam drugi komplet kluczy, inaczej bym stała, czekała, a ty byś się utopiła tutaj!

- Nic mi nie jest... - mruknęłam bardziej do siebie, niż do swojej rodzicielki. Niestety moja uwaga nie przeszła jej mimo uszu.

- Alice, ja rozumiem, że jest ci teraz ciężko. Ale na litość boską nie możesz robić takich rzeczy! - uniosła się, wyraźne zaniepokojona.

- Dobrze, już dobrze. Dotarło do mnie - westchnęłam. - Mogłabyś poczekać na mnie w pokoju? Chciałabym się na spokojnie ubrać.

         Kobieta ostatni raz bacznie mi się przyjrzała, po czym opuściła pomieszczenie, zamykając drzwi za sobą.
Co za ulga..
Wytarłam swoje ciało ręcznikiem i ubrałam się w przygotowane wcześniej ubrania. Założyłam na stopy kapcie i rozczesałam poplątane włosy. Ostatni raz przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze i otworzyłam drzwi z łazienki.
Rozejrzałam się po salonie, mama siedziała na łóżku trzymając kubek z herbatą w ręce.
Trochę zrobiło mi się jej szkoda. Rzeczywiście widok córki, duszącej się wodą nie musiał być dla niej przyjemny.

- Zapomniałam, że dziś masz przyjść, przepraszam - powiedziałam szczerze. Usiadłam obok niej, przyciągając kolana do siebie. - Trochę ostatnio zakręcona jestem tym wszystkim.

- Spokojnie, stara matka się nie gniewa. Ale na przyszłość nie rób takich niespodzianek - rzuciła i wzięła łyk swojej herbaty.

Również zrobiłam sobie herbatę i obie pogrążyłyśmy się w rozmowie o dosłownie wszystkim.
Prawdę mówiąc tylko my dwie zostałyśmy, w dodatku zdane na same siebie nawzajem. Obie straciłyśmy miłości swojego życia. I żadna z nas nie mogła nic na to zaradzić, prócz wzajemnego wspierania się. Choć może i minęły trzy lata, jednak mama dalej gdzieś w środku cierpiała, niejednokrotnie to widziałam.

***

        Zamknęłam za mamą drzwi, mogąc wreszcie odetchnąć. Miło z nią spędziłam czas, spotkanie z mamą dało mi to trochę ulgi w tym całym syfie, którym się wtedy otaczałam.
Czułam jak bolał mnie każdy fragment mojego ciała.
Potrzebowałam zdecydowanie snu.
Podeszłam do kanapy i zaczęłam ją rozkładać. Wyciągnęłam kołdrę oraz poduszki, gdy nagle uslyszałam dzwonek do drzwi.
Spojrzałam na telefon, było grubo po dwudziestej drugiej.
Kto o tej godzinie, by miał mnie odwiedzić?
Gdy szłam w stronę drzwi, przeszło mi przez myśl, że może mama czegoś zapomniała. Spojrzałam przez wizjer, jednak nikogo tam nie było. Odwróciłam się z zamiarem odejścia, gdy w mieszkaniu tym razem rozbrzmiało pukanie. Rozdrażniona otworzyłam drzwi i rozejrzałam się wokół. Na korytarzu nikogo nie było.
Zmarszczyłam brwi. Kto do cholery robił sobie ze mnie żarty o tej godzinie?
Zirytowana zamknęłam drzwi i wróciłam do ścielenia łóżka. Złożyłam starannie kołdrę i w momencie położenia się, usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła, dobiegającego z łazienki. Zerwałam się na równe nogi i pobiegłam w tamtym kierunku. Szarpnęłam za klamkę i załączyłam w międzyczasie światło. W pomieszczeniu nikogo nie było. Spojrzałam pod swoje nogi, zauważając rozbitą świecę. Moją kurwa ulubioną.

- To są chyba jakieś żarty.. - mruknęłam do samej siebie, podnosząc kawałki szkła.

Jakim cudem ona spadła?
Nie przypominałam sobie, bym ją zostawiła gdzieś z brzegu, by mogła się potłuc. Podniosłam kawałki szkła z podłogi i odwróciłam się w stronę lustra. Czułam jak nagle zrobiło mi się słabo, a ciało oblał zimny pot. Kawałki potłuczonej świecy wypadły mi z rąk, a pomieszczeniu było słychać tylko krzyk.
Przeraźliwie głośny krzyk.

Nie patrz w dółNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ