Prolog

2.8K 277 31
                                    

Alyssa Larsen stała przed wejściem do budynku, w którym mieszkałam, przypominając puzzel, który ktoś na siłę wcisnął w nie swoje miejsce. Elegancka jak zawsze, w przylegającej kremowej sukience i perfekcyjnie pofalowanych włosach, wyglądała jakby wyskoczyła ze srebrnego ekranu. Mogłaby być przedstawiana jako żywa definicja szyku i klasy.

Wlepiając nos w ekran telefonu, stukała rytmicznie czarna szpilką o zasyfiony chodnik, pełen przyklejonych gum do życia, jeszcze bardziej potęgując wrażenie tej dziwacznej nie przynależności.

Wciąż ciężko mi było uwierzyć, że kobieta z identyczna twarzą do mojej własnej może się tak ode mnie różnic. Byłyśmy jak dzień i noc. Ona, chodząca kwintesencja kobiety sukcesu, i ja, schowana pod kapturem wyciągniętej bluzy z gniazdem na głowie, cieniami pod oczami i kapciami zamiast pełnoprawnych butów. Kwintesencja szyku zestawiona z dosadnym obrazem nędzy i rozpaczy.

Ah, szkoda gadać...

Na jej widok zamarłam w miejscu na dobre kilka sekund, jakby programowanie odpowiedzialne za moje funkcjonowanie zwyczajnie się zacięło. Może wymagało jakiejś poważnej aktualizacji. Tak się właśnie czułam, szczególnie w ostatnich dniach. Wszystkie moje systemy nawalały jeden po drugim.

Jeszcze dwadzieścia minut temu byłam przekonana, że umrę bez kawy, dokładnie to dramatyczne pragnienie wygnało mnie z bezpiecznych czterech ścian o tak nieludzkiej godzinie. Okej, było grubo po dziesiątej, ale od jakiegoś tygodnia miałam problem, żeby obudzić się przed południem. Jamie zaczęła podejrzewać, że zaczynam popadać w depresję.

Nieważne. Zmierzałam do tego, że nawet obsesyjne pragnienie kofeiny nie było warte spotkania z samym pomiotem szatana.

Zaraz... Byłyśmy bliźniaczkami, więc jeśli ona była owocem sczeźniętych jaj samego diabła, to...

Cholera, właśnie sama siebie obraziłam!

Alyssa uniosła głowę, wyczuwając na sobie moje spojrzenie. Tym samym zmusiła mnie do ruszenia się z miejsca. Jakkolwiek nie miałam chęci na konfrontację z nią, nie byłam na nią przygotowana, ani nastawiona psychicznie, nie chciałam też dawać jej przewagi już na samym starcie. Tkwienie w miejscu jak sarna złapana w świetle reflektorów, dość wyraźnie pokazywało kto był tutaj drapieżnikiem, a kto przekąską.

— Witaj, sobowtórze — powiedziała.

Nie siostro. Nawet nie bliźniaczko. Sobowtórze.

W sumie to określenie całkiem pasowało. Alyssa w żadnym stopniu nie była moją rodziną, mimo łączących nas więzów krwi, co nie miało już nigdy się zmienić. Zbudowanie siostrzanej relacji po tym co zaszło na Alasce, było zwyczajnie niemożliwe. Rzeczywiście, lepiej było traktować ją jak złego sobowtóra, niczym bohaterka z Pamiętników wampirów. W sumie, jakby się uprzeć byłyśmy do niej nawet trochę podobne.

– Co tutaj robisz? – zapytałam szorstko, nie siląc się na przyjemności.

Uniosła idealnie wyregulowaną brew, co tylko przypomniało mi, że muszę w końcu ogarnąć swoje. Jezu, patrzenie na nią przypominało zerkanie w złośliwe lustro.

– Wow, mogłabyś chociaż udawać, że cieszysz się na mój widok – sarknęła, chowając telefon do torebki.

Nie zaszczycając jej nawet odpowiedzą pod postacią zdegustowanego spojrzenia, zaczęłam wspinać się pospiesznie po schodach. Na tyle szybko, żeby jak najszybciej się oddalić, bez wyjścia przy tym na zbyt spanikowaną. Niestety to było zbyt wolno. Prędko dogonił mnie stukot jej niebotycznie drogich obcasów. Miałam ochotę zerwać jej but ze stopy i wbić jej go w oko. Naprawdę nie powinna mnie nachodzić, zanim zdążyłam się napić kawy. W tej chwili sama przypomniałam rozjuszonego niedźwiedzia, który niezmiennie pozostawał obiektem moich koszmarów.

Zamiana. Odzyskać Wren CollinsDove le storie prendono vita. Scoprilo ora