Rozdział 1

147 20 5
                                    

Maisy

Stłumiona muzyka dudniła w moich uszach, obraz przede mną był całkowicie rozmazany. Próbowałam przepchnąć się przez ludzi, by dotrzeć do wyjścia. To była faza, podczas której włączał mi się tryb podróżnika. Wiedziałam, że miałam trzymać się z przyjaciółmi, bo sama nie jestem w pełni bezpieczna, ale chciałam stąd wyjść. Moja bateria społeczna wyładowała się.

Starałam się dotrzeć do bramy, by opuścić posesję przyjaciela, jednak należało to do trudnych zadań. W dodatku lał deszcz, a ja nie miałam na sobie odpowiednich ubrań. Mimo wszystko, wciąż mnie wszystko bawiło.

Po dłuższej walce samej ze sobą wydostałam się na pustą ulicę, którą oświetlało kilka lamp, jednak te słabo już świeciły. Niektóre co chwilę migały, co dawało mi klimat tych wszystkich „przerażających" horrorów. Być może za chwilę zacznie mnie gonić jakiś psychol z piłą łańcuchową.

Nie wiedziałam, w którą stronę powinnam iść, dlatego zrobiłam wyliczankę, przez co padło na stronę prawą. Próbowałam iść prosto, jednak nie do końca mi to wychodziło. Szłam slalomem. Mroczne uliczki nie wywoływały u mnie strachu. Tym razem wszystko było piękne i nie wiedziałam, że istnieje coś takiego jak niebezpieczeństwo.

Kilka minut później usłyszałam odgłos nadjeżdżającego samochodu, dlatego spojrzałam za siebie, dostrzegając czarny pojazd, który był coraz bliżej mnie. Miałam to gdzieś, chociaż na trzeźwo stwierdziłabym, że jest to prawdopodobnie pedofil. W chwili obecnej nic mnie nie obchodziło, bo przecież świat stał się nagle piękny i nabrał żywych kolorów. Nic mnie nie bolało, nie cierpiałam, świetnie się bawiłam. Życie nabrało sensu i sprawiało, że nie chciałam go sobie odbierać.

Spojrzałam w bok, kiedy samochód zatrzymał się niedaleko mnie. Szyba została opuszczona w dół, a moje oczy dostrzegły chłopaka, który był ubrany na czarno, a na głowie miał kaptur. Wyglądał identycznie, jak na imprezie Brandona.

– Nie powinnaś się tutaj sama szlajać o tej godzinie. Jest to jedna z najbardziej niebezpiecznych ulic w Bostonie – odezwał się, dlatego przystanęłam w miejscu i skrzyżowałam ramiona na piersiach. Parsknęłam kpiącym śmiechem, po czym pokręciłam głową na boki.

– A wiesz, że mam to w dupie? – Zaśmiałam się, a następnie zaczęłam iść przed siebie, przez co samochód ruszył od razu za mną. – Nie potrzebuję wsparcia, dlatego spierdalaj.

– Pada, podwiozę cię – powiedział pewny siebie. W odpowiedzi pokręciłam tylko głową. – Albo wsiadasz, albo podpierdolę cię za to, że bierzesz twarde.

Te słowa sprawiły, że odczułam dziwny niepokój, dlatego przyspieszyłam kroku, w dalszym ciągu próbując iść prosto. Jednak to na nic, dalej się zataczałam.

– W porządku, już wybieram numer – zakpił. Dalej go ignorowałam. Mój oddech przyspieszył, a serce wybiło z rytmu, bo zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, że mogę mieć ostro przejebane.

– Właściwie mam w to wyjebane. Dzwoń, gdzie chcesz – oświadczyłam głośno, po czym zaśmiałam się. W życiu zawiodłam bardzo dużo ludzi, dlatego było mi to już obojętne. Moje starania nigdy nie wychodziły na dobre.

– Gorzej skończysz, jeśli po prostu nie wsiądziesz – ciągnął dalej co sprawiało, że zaczęłam odczuwać złość. Nie lubiłam, gdy ktoś mi nie odpuszczał i nie rozumiał mojego słowa "nie".

– Nie ufam ci – wybełkotałam, przełykając ciężko ślinę. W pewnym momencie obraz został całkowicie zamazany, a zawroty głowy jeszcze bardziej się nasiliły, przez co byłam święcie przekonana, że leżę już na asfalcie.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Nov 27, 2023 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Masks of happiness - Wolno pisaneWhere stories live. Discover now