~Z litości do nas

49 6 0
                                    

*przepraszam wszystkich za to, że na drugi rozdział musieliście czekać tak długo, chociaż napisałam, że pojawi się on za tydzień. Mam nadzieję, że to nie zniechęci was do czytania tej książki.
                                    XOXO @EMILAemilaAAA

  Przez jakiś czas, tylko patrzyłam jak Lawinia i Agnes podpisują różne papiery dotyczące adopcji. Choć już minęła godzina, od kiedy kobiety zgodziły się mnie zaadoptować, nadal myślałam że jest to tylko wspaniały sen, z którego zaraz się wybudzę. Gdyby ktoś dobrze mi się przypatrzył, widziałby, że cały czas szczypałam się w dłoń, żeby się upewnić czy napewno nie śpię. W każdym razie, nikt na mnie się w tamtej chwili nie patrzył, więc mogłam robić to do woli.

  Nagle obie kobiety popatrzyły się na mnie (moja już PRZESZŁA opiekunka nie robiła tego wcale, odkąd Lawinia i Agnes zgodziły się na adopcję) i powiedziały równocześnie:

Chodźmy!

Nie wiedziałam co w tamtej chwili powiedzieć, więc jedyne co potrafiłam z siebie wydusić, to "dobrze...",  które było tak ciche, że kobiety i tak pewnie go nie usłyszały. Obie siostry popatrzyły na mnie ze zrozumieniem, a ich oczy zalśniły tym samym błyskiem. Zrobiło mi się wtedy jakoś cieplej w środku. Tego uczucia jeszcze nigdy nie doświadczyłam, ale było ono przyjemne.

  Kiedy wychodziłam z sierocińca, przechodziłam obok różnych dzieci. Pięciolatki, nastolatki i te dzieci których jeszcze nigdy nie widziałam, choć mieszkałam tu od urodzenia, patrzyły na mnie i na Lawinię takim tęsknym, trudnym do opisania, spojrzeniem. Lawinia patrzyła się wtedy smutnym wzrokiem, mocniej ściskając mi rękę, a Agnes przełknęła cicho ślinę, popatrzyła się na mnie, i uśmiechnęła się smutno.

  Wkrótce po wyjściu z tego strasznego miejsca, byłyśmy na parkingu. Rozejrzałam się wokoło. Stare brzozy, które miały nadać sierocińcu przytulniejszy wygląd, teraz były bez liści, i tylko jeszcze bardziej go oszpecały. Sam budynek też był dość brzydki. W sumie to był tylko pomalowany na biało, (chociaż ze starości, biała farba wyglądała bardziej na szarawą) a nad wielkim oknem, przez które było widać piętrowe łóżka, widniał wielki napis:  Londyński dom dziecka-dbamy o młodsze pokolenie. NIC w tym szyldzie nie było prawdą! Po pierwsze: ten "dom dziecka", był tylko budą, z łóżkami i wrednymi opiekunkami. Po drugie: TO NIE SIEROCINIEC POMAGAŁ DZIECIOM, TYLKO OSOBY, KTÓRE SIĘ NAD NAMI ZLITUJĄ! Naszym losem nie kierują opiekunki, tylko ludzie, którzy nas zaadoptują!

  Chyba Lawinia zauważyła moją wewnętrzną frustrację, bo spojrzała na mnie zmartwiona, i spytała się czy wszystko w porządku.

- Tak... W porządku... - odparłam. Nagle pod przypływem nagłej odwagi (a u mnie z odwagą to trudno!), uśmiechnęłam się do obu kobiet, złapałam je za rękę i nieśmiało powiedziałam:

- Dziękuję, że mnie zaadoptowałyście...- to była prawda. Naprawdę byłam im wdzięczna.

  Lawinia i Agnes uśmiechnęły się do mnie, i zrobiły coś, czego nikt jeszcze ze mną nie zrobił... Pocałowały mnie. Poczułam wtedy, że moje nogi są jak z waty, po czym.... Wybuchnęłam gwałtownym płaczem. Nie że smutku, ale... z wdzięczności. Dla tej jednej chwili, czułam, że warto było żyć...

~Adopted by LOVEDonde viven las historias. Descúbrelo ahora