Rozdział 21: Ciepłe łzy i rodzina

719 20 9
                                    

Neteo

Odwiozłem Roze do domu, a sam pojechałem do mieszkania Louisa. Niestety go tam nie zastałem.

- Kurwa!- warknąłem do siebie.

Wściekły uderzyłem uderzyłem dłonią w kierownice. Przeklęty Louis Lee. Pamiętam jak pięć lat temu było tak samo, po śmierci Melisy. Przyjaciółki Luke'a. Tym bardziej że widział jej śmierć, i uważał iż to jego wina, co było gówno prawdą. Całe życie mu się zawaliło na głowie. Na początku odeszła jego matka, a później zabójstwo przyszłej żony i przyjaciółki.

Poznałem ją, była piękna, miła i miała poczucie humoru. Ich małżeństwo miało być aranżowane, co często się zdarza w świecie mafii. Luke nigdy jej nie kochał, zawsze nazywał ja przyjaciółką. Zresztą Lisa miała do tego takie same podejście.
Kiedy to wszystko spadło na barki Louisa, to się po prostu załamał. Jednego dnia było lepiej, wtedy zawsze był sobą. A drugiego dnia było gorzej, wtedy ćpał, pił, i co najważniejsze nie był sobą. Zresztą on zazwyczaj zakładał maskę obojętności. Wszyscy się o niego martwiliśmy, tylko że ja z naszej paczki wiedziałem najwięcej. Czasami znikał, co trwało nawet czasami kilka tygodni.
Wtedy zawsze szukałem go, a gdy go znajdywałem to w jakiś melinach lub klubach. Do tego w nie najlepszym stanie, najczęściej był zalany w trupa lub zjarany i naćpany.

Jechałem w stronę klubu, w którym mógł być czarnowłosy. Niestety go tam nie zastałem. Objeździłem wszystkie miejsca w Santa Monica gdzie mógł być ten idiota, ale niestety go nigdzie nie było. Zostało tylko jedno miejsce, o którym wiedziałem. Ale nigdy tam nie byłem oprócz jednego razu, Louis nigdy tam nikogo nie zapraszał. Twierdził że tam zawsze musi być sam, bo to jego ciche miejsce. I nigdy nie chciał żeby ktoś z nim tam był. Nigdy. Nie wiedziałem dlaczego. A tym miejscem było wzgórze.

Gdy dotarłem już na wzgórze, to zaparkowałem obok grafitowego BMW. O zderzak auta opierał się czarnooki chłopak. Wysiadłem z swojego samochodu, podszedłem do Luke'a. Nie był w najlepszym stanie. Usiadłem obok bruneta, oparłem się o BMW, wyprostowałem nogi tak samo jak Louis, który palił złote marlboro. Tak jak zawsze od pięciu lat.
Obróciłem głowę w lewo, tak żeby na niego patrzeć. Podał mi odpalonego papierosa, którym przed chwilą się zaciągnął. Odebrałem od niego używkę, i sam się zaciągnąłem, a następnie oddałem chłopakowi po lewej.

- Jak się czujesz?- spytałem.

Wiedziałem że cierpiał, chociaż tego nie pokazywał. To wiedziałem że cierpiał w środku. Przerosło go spotkanie z swoją matką, i rozmawianie z nią o Lisie. Nie pokazywał tego że go to przerastało, ani o tym nie mówił. Ale to w końcu Louis, od tych wszystkich sytuacji zawsze powtarzał że przestał już czuć. Co było gówno prawdą.
Od śmierci Melisy minęło pięć lat, Luke powtarzał że już się pogodził z jej śmiercią i umie o tym już rozmawiać. Ale gdy przyszło co do czego to nie umiał o niej powiedzieć chodzi słowa, ani wymówić jej imienia. Tym bardziej nie umiał i nie chciał rozmawiać o niej z swoją matką.

- Jak gówno.- odparł.

Westchnęliśmy równocześnie. Milczeliśmy. Żaden z nas się nie odzywał. Cisza trwał przez kilka dobrych minut.

- Wracajmy do domu.- rzekłem.

Chciałem wrócić z czarnookim do jego mieszkania. Miałem zamiar spać dzisiaj u niego. Nie mogłem go teraz zostawić samego. Nie w tym stanie.

- Nie musisz mnie niańczyć, dam sobie rade sam.- podkreślił ostatnie słowo.

- Nie zostawię cię w tym stanie.- upierałem się przy swoim.

- Nie jestem kurwa dzieckiem, i jakim kurwa stanie, Nic. Mi. Nie. Jest.- podniósł głos.

- Jesteś zjarany, najebany i naćpany, a do tego jesteś rozwścieczony.- powiedziałem dobitnie.

Mój mały promyczek #1 Nadzieja (Trylogia Promyczek) [W TRAKCIE KOREKTY]Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang