6. Zmutowana syrena czy inne wodne coś

77 2 2
                                    


LAYLA

Wychodziłam obolała z domu, kiedy na tyłach usłyszałam popiskiwanie psa i znajomy głos. Zobaczyłam Leona powoli zbliżającego się do zwierzęcia, którego noga utknęła we wnykach. Głupio mi się przyznać, ale sama parę razy prawie w nie weszłam.

Blondyn powiedział coś do niego i z lekkim wysiłkiem pomógł uwolnić się psu. Ten spojrzał na niego z wdzięcznością, biegnąc w swoją stronę. Uśmiechnęłam się delikatnie patrząc na tą krótką interakcje. Leon zawsze miał rękę do zwierząt, ale przez naszą pracę nie możemy sobie pozwolić na pupila.

- Uważaj na siebie, koleżko. - powiedział i odwrócił się w moją stronę. Na początku się zjeżył, ale kiedy zobaczył że to tylko ja, na jego twarzy pojawiła się ulga. Błysnęłam zębami trzymając rękę na boku ponieważ bolała mnie lewa strona ciała. - Jesteś cała? - zapytał zmartwiony podchodzą bliżej. Machnęłam tylko ręką, kierując się w dalszą drogę.

Odwróciłam się i idąc tyłem pokazałam Leonowi klucz. Opowiedzieliśmy sobie o informacjach, które zdobyliśmy w czasie rozłąki. Jednogłośnie stwierdziliśmy, że chyba musimy przypiąć się sznurem aby więcej się nie gubić. Szczególnie teraz kiedy kolejny raz zaatakował tyran. W dwie osoby są większe szanse na ucieczkę.

Idąc dalej okazało się, że zrobiliśmy kółko. Okazując swoje niezadowolenie zwyzywałam całą Umbrelle i ich bioorganiczne stworki. Miałam jeszcze coś dodać o panującej, wszechobecnej ciszy – zakłóconej tylko moim narzekaniem – kiedy rozległy się wybuchy i cała wieża runęła jak domek z kart. Zaczęliśmy kaszleć przez pył, kiedy metr ode mnie przebiegł duży czarny pies. Zdecydowanie miał trochę za duży uśmiech, żebym nazwała go słodkim.

- On chyba nie ma ochoty na drapanie po grzbiecie i jakiś smakołyk – powiedział to do siebie, to do Leona. Przez to, że biegały ciężko było je trafić. Chyba jednak to dobrze, że nie mamy psa, pomyślałam patrząc na trzy trupy.

Nie zwlekając dalej poszliśmy do małego kościółka. Kluczem otworzyłam drzwi które zaskrzypiały, jakby przez kilka lat były nie używane. W środku po obydwu stronach na samym początku stały szafki, a po prawej był jeszcze stół przykryty obrusem. Na przeciwko drzwi na końcu pokoju, na ścianie wisiał obraz przedstawiający mężczyznę ubranego w ciemne szaty z złotymi akcentami. Przypominał trochę księdza.

Na prawo był kolejny pokój z większym stołem, a na nim stał świecznik i walało się pełno kartek. Wzięłam jedna do ręki, pisali o jakimś dziecku większym od innych. Leon szturchnął mnie ręką i pokazał mi ogromną czaszkę, na pewno nie należącą do normalnego człowieka.

- To na pewno nie nasz kościół – powiedziałam wychodząc z budynku. - Coś czuje, że po tej misji nie będę wstawać tak chętnie z łóżka. Nigdy się tyle nie nachodziłam.

Przechodzą inną drogą w końcu zobaczyliśmy właściwy kościół. Był otoczony niezbyt miło wyglądającym cmentarzem. Na nasze nieszczęście brama okazała się zamknięta i musimy teraz szukać klucza, żeby tą jebaną bramę otworzyć. Kopnęłam nogą w bramę kiedy Leon dzwonił do Hunningan, nakreślając nasze obecne położenie. Nacisnęłam przycisk na słuchawce, aby słyszeć ich rozmowę.

- Kondor 1 do Grzędy. Kościół jest zamknięty na głucho.

- A mała Orlica?

- Wciąż nic. Ale z pewnością zamknęli to miejsce na cztery spusty.

- Rozumiem. Przychodzi mi na myśl pewien powód dla takiego postępowania.

- Oj, jest tutaj, to na pewno. Spróbujemy się tam dostać. Kondor 1, bez odbioru.

W czasie ich rozmowy rozejrzałam się po okolicy i znalazłam boczne drzwi. Na stole leżało zdjęcie związanej Ashley, a z tyłu pisało o tym aby trzymać ją do nadejścia odpowiedniej chwili. Podeszłam do ściany, na której wisiała mapa z notatką, o tym, że jesteśmy tu po dziewczynę i osoba pilnująca jej ma zamknąć ją w kościele. A klucz znajduje się po drugiej stronie jeziora, strzeżony przez potwora, który ma na nas chrapkę. Spojrzałam na Leona, który zmierzał w stronę wyjścia.

- Jezioro...Miejmy nadzieję, że obejdzie się bez niespodzianek – powiedział kiedy wyszliśmy przeszukując dalszy teren.

***

Zauważyła, że na terenie na którym obecnie się znajdujemy, wirus zmutował bardziej. Kiedy strzelba skutecznie pozbawia ich głowy, z szyi wychodzą te dziwne wijące się macki. Obrzydlistwo.

Jedyną pozytywną rzeczą na ten moment było znalezienie snajperki, która ułatwiała mi pozbywanie się zarażonych. Szczególnie kiedy latali z koktajlami Mołotowa obok beczek z olejem czy inną mazią.

- Naprawdę nie lubię kiedy, ktoś rzuca we mnie szklaną butelką z ogniem – powiedziałam unikając, przed chwilą wspomnianej rzeczy biegnąc przez most. - Te ich mosty nie wyglądają, ale są naprawdę solidne.

Weszliśmy do dziury w skale, z dużą ilością zakamarków. W końcu trochę błądząc wyszliśmy na zewnątrz. Były tam drewniane bramy i pomyślałam, w jakim bagnie byśmy byli gdyby się za nami zamknęły.

- Powodzenia ze znalezieniem kogoś wystarczająco silnego do używania tego czegoś – powiedział Leon patrząc na wielki młot. Miał przynajmniej trzy metry, jak nie więcej. Zaatakował nas znowu ten piesek z zbyt szczerym uśmiechem, ale szybko się go pozbyłam. - Jak bardzo nie chcemy tam wchodzić? – zapytał wskazując na wysoką niebieską bramę.

- Bardzo, bardzo nie chcemy. - skinęliśmy sobie głową i poszliśmy w drugą stronę.

W końcu dotarliśmy do przystani. Pokręciliśmy się po niej trochę nie znajdując nic ciekawego. Dotarliśmy do drzwi które prowadziły na wewnątrz. Był widok na jezioro i na ludzi w łódce. Wyciągnęliśmy lornetki przyglądając się dwóm delikwentom. Wrzucili do wody ciało, a potem szybko popłynęli na brzeg.

Po chwili ciszy w wody wyłoniła się olbrzymia paszcza, która połknęła ciało i znów zanurkowała pod wodę.

- O kurwa – powiedziałam w szoku. - To jest większe nawet od tego aligatora w kanałach w Racoon i coś mi się zdaje, że będziemy musieli go pokonać. - przełknęłam cicho ślinę, wspominając sytuację w kanałach.

Rozejrzałam się lornetką po okolicy trafiając na wielką budowle po drugiej stronie wody. Za to po prawej był stara zniszczona drewniana chata z wyjściem na jezioro.

- Wygląda na to, że coś tam jest. - powiedział Leon stając obok mnie – Musimy znaleźć paliwo do łodzi, aby poruszać się po jeziorze.

Skinęłam niechętnie głową, wiedząc że będzie to kolejne błądzenie i marnowanie czasu.

***

Po wybiciu kolejnych zarażonych, w końcu znaleźliśmy paliwo i mogliśmy wyruszyć na zdobywanie wód hiszpańskiej wioski. W duchu błagałam, aby to monstrum postanowiło uciąć sobie popołudniową drzemkę i zostawić nas w spokoju. Ale on chyba nie śpi, jak ja po obiedzie.

My jesteśmy jego obiadem.

Widząc jego wielką paszczę włosy zjeżyły mi się na całym ciele. Leon wrzucił mu granat na przekąskę, ale go to nawet nie ruszyło. Nagle poczułam niespodziewanie szarpnięcie, przez co straciłam równowagę. Okazało się, że monstrum chwyciło sznurek i ciągnęło za sobą. Prawie stratował nas jak góra lodowa, titanica – tylko zamiast góry był olbrzymi konar.

- Kieruj tą przeklętą łódką i opijaj te konary, a ja spróbuje go zabić! - krzyknęłam do blondyna, kiedy złapałam równowagę po ostrym zakręcie, wymijającym porzarcie przez potwora. Chwyciłam harpun i z całej siły cisnęłam nim w grzbiet tej bestii.

Wypadłam prawie z łodzi, przez co harpun ominą cel. Moje mięśnie piekły niemiłosiernie, ale ta bestia w ogóle nie wyglądała na zranioną. Za to ze mnie spływał pot i miałam trudności z nabraniem powietrza.

Nagle, po sama nawet nie wiem jak długim czasie, bestia zawyła z bólu i przestała się ruszać. Ciężko oddychając, otarłam pot z czoła i spojrzałam na Leona który nie wyglądał lepiej ode mnie. Zaczął kaszleć, a kiedy spojrzał na rękę widać było na niej ślady krwi. Miałam już zrobić krok do przodu i coś powiedzieć, ale zakręciło mi się w głowie i ostatnim co zapamiętałam był obraz leżącego Leona.

Killer job | Leon S. KennedyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz