18. Wracając do punktu wyjścia

56 10 2
                                    

Tubbo spróbował podnieść się, ale to spotkało się z kolejną falą bólu.

W najlepszym razie, były to tylko stłuczenia, ale w najgorszym miał połamane żebra.

Rano nawet się nie zastanawiał, żeby wziąć miksturę regeneracji. Teraz wiedział, że to był błąd. Wziął tylko najbardziej niezbędne rzeczy, które akurat wpadły mu w ręce. A żadna z tych rzeczy, z pewnością nie była miksturą, której teraz potrzebował.

Przygryzł język, żeby stłumić cichy szloch i skupić się na czymkolwiek innym.

Coś go drapało w nos. Prawdopodobnie była to tylko jakaś gałązka. Mała, drapiaca, trochę ostra.

Wstrzymał oddech, żeby po chwili powoli wypuścić powietrze. To odbiło się od ziemi, a po chwili ciepło własnego oddechu ogrzało na sekundę twarz.

Musiał już iść. Musiał wrócić do domu. Musiał wrócić do Lani i Ranboo. 

Tylko że... nie chciał wstawać. Chciał, żeby jego oczy zostały zamknięte na dłużej niż te kilka chwil. Chciał nadal leżeć w tym miejscu, może nawet ignorując to, jak bardzo był obolały. Chciał, żeby promienie powoli zachodzącego słońca, bardziej ogrzały zimne ze stresu dłonie, jak i całe ciało. I najlepiej by było, gdyby ten głupi kamyk nie wrzynał się w rękę, chociaż i tak było to prawdopodobnie lepsze, niż zmiana pozycji.

„Muszę coś załatwić" – powiedział, wychodząc z domu. Jego głos był wtedy pewny i zdecydowany. To była jedna z tych rzeczy, których się nie wahał. To była jedna z tych rzeczy, gdzie najpierw to zrobił, a potem dopiero nad tym pomyślał.

To był zły pomysł. To był cholernie zły pomysł. Ale robił to dla dobra siostry, nawet kosztem siebie, czy to go mogło usprawiedliwić?

Nie, chyba nie. Nawet jeśli, to teraz nie ma to aż takiego znaczenia. Teraz znaczenie ma to, że musi wstać i wrócić do domu. Musi wracać, musi olać Sapnapa i ten durny list gończy, bo w tej chwili to już nie miało znaczenia. 

Tubbo założył, że miał to pod kontrolą. Czy tak nie jest przypadkiem w życiu, że wszystko jest zaplanowane, wszystko jest pod kontrolą, ale ta jedna mała rzecz, jak zawahanie, może wszystko w sekundę obrócić i udowodnić, że tak naprawdę nic nie jest kontrolowane?

Młody kozioł ponownie wstrzymał oddech i najdelikatniej jak mógł, ponownie spróbował się podnieść.

Brzuch bolał chyba najbardziej, zwłaszcza w miejscu, gdzie powoli kończyły się kości żeber. Rzeczywiście mogły być one połamane

Podparł się jedną ręką, próbując usiąść, choćby na kolana.

Prawie znowu się skulił pod wpływem bólu.

Zaciskając zęby na swoim języku, zdawało mu się, że czuł krew, gdy zrobił to za mocno. Tak naprawdę to był jego najmniejszy problem.

Ciepła łza spłynęła po twarzy i roztrzaskała się na dłoni.

No dalej, musisz stąd spadać – pomyślał żałośnie, gdy już udało mu się usiąść na kolana.

Skulił się trzymając za kości. Chyba jednak połamał te głupie żebra.

°°°

– Uważaj! – tylko tyle zrozumiał Nicholas, zanim Karl pchnął go na ziemię.

Syknął, gdy twardo wylądował na ziemi, trochę przygnieciony przez księcia.

Gdyby elf pchnął go bardziej w bok, z pewnością odniósł by poważniejsze obrażenia, lądując na sporych kamieniach.

In the Darkness //KarlnapWhere stories live. Discover now