Rozdział 1 - Avery

52 7 6
                                    

Głosy powoli zaczynały przebijać się echem, by po chwili zamilknąć. Pochłonęła mnie ciemność. Uchyliłam sennie powieki i zamrugałam. Głowa swoim ciężarem przypominała cegłę i uparcie ciągnęła mnie do dołu. Otaczające mnie głosy ponownie, zdawały się zbyt odległe, by choćby spróbować ich słuchać. Słowa zlewały się w jedność, tworząc tym samym łamigłówkę, której mózg nie był w stanie rozwiązać.
Ponownie pozwoliłam powiekom opaść, opierając wygodnie policzek o wierzch dłoni. Gdy tylko zaczynałam odpływać, czułam jak grawitacja ciągnie mnie w dół z zaskakującą siłą. Nie byłam w stanie się jej oprzeć w stanie nieświadomości. Ścisk w żołądku, mrowienie na skórze i czułam jak spadam. Momentalnie podnosiłam powieki, podrywając głowę w górę. Na moment odzyskiwałam przytomność umysłu i ponownie oddawałam się w ramiona snu, i tak w kółko. Przysypiałam po czym rozbudzałam się na ułamek sekundy, zlękniona, że roztrzaskał sobie nos o szkolną ławkę.
Serce przyspieszyło a włoski na ramionach stanęły dęba. Otworzyłam szeroko oczy, mrugając przy tym intensywnie. Adrenalina błyskawicznie wypełniła organizm, odpędzając poprzednią senność, z którą walczyłam od dwudziestu minut.
– Ava!
– Taaak... ? – Spojrzałam niepewnie na przysadzistego i łysego mężczyznę.
– Zapraszam. – Dłoń w której trzymał kredę, wskazywała na tablicę. Tymczasem ja, jak sparaliżowana, siedziałam na swoim miejscu, nie rozumiejąc co się właśnie dzieje.
– Ummm, tak, już – wymamrotałam, a moje serce nadal waliło jak szalone, byłam pewna, że cała klasa mogła usłyszeć jego silne uderzenia.
– Do tablicy, No dawaj – nauczyciel nalegał, już trochę łagodniej, wyraźnie wyczekując kolejnego kroku z mojej strony.
Krzesło zaskrzypiało gdy podnosiłam się z miejsca. Nogi miałam miękkie jak z waty. Co my przerabiamy? To jakieś ćwiczenie? Co ja mam do cholery zrobić? Panikowałam w duchu, powoli wychodząc na środek.
Dookoła panowała grobowa cisza. Chwyciłam za kredę, a łysy wrócił na swoje miejsce, przy biurku nauczyciela. Spojrzałam na starą, PRL-ową, zieloną tablicę i zapisany wzór. Funkcja kwadratowa... . Jaki był na nią wzór? A plus B równa się C? Nie... . Jak to... .
Wtem, niczym anioł zesłany z Nieba na ratunek grzesznika, doznałam odkupienia za drzemanie na matmie. Dźwięk dzwonka zwiastującego przerwę, wypełnił cały budynek. Odetchnęłam z ulgą. W klasie rozległ się hałas, gdy moi współwięźniowie zerwali się ze swoich miejsc. Jedni szybko dopasowywali plecaki, inni, sprytniejsi, zdążyli się spakować pięć minut wcześniej. Ruszyli tłumnie ku drzwiom, ku wolności. Również, zadowolona, postanowiłam iść w ich ślady, ruszając po swoje rzeczy.
– Stop! Stać! Dzwonek jest dla na-u-czy-cie-la!
Uczniowie jednak zagłuszyli krzyczącego belfra, połowa uczniów zdążyła już opuścić pomieszczenie. Załamany mężczyzna przetarł twarz dłonią.
– W domu macie zrobić zadania ze strony trzydziestej trzeciej i trzydziestej czwartej! Przekażcie kolegom!
Szkolny korytarz był już praktycznie pusty. Godzina czwarta po południu, tylko moja klasa musiała kończyć o tej godzinie lekcje w piątek. Przeciągnęłam się. Kości głośno chrupnęły. Koniec z tą męczarnią. Czas wracać do domu. Zarzuciłem plecak na ramię i ruszyłam szybkim krokiem do wyjścia. Z powodu tylko jednego okna, korytarz, mimo upalnego lata zdawał się tonąć w półmroku i chłodzie. Po ramionach przebiegła mi gęsia skórka. Budynek był dość stary, przez co chłód może i latem był przyjemny, jednak zimą potrafił być dokuczliwy.
Przy głównym wyjściu jak zwykle czekał na mnie Ravgor. Brunet stał na zewnątrz, oparty o parapet zewnętrzny i wystukiwał coś w komórce.Uśmiechnęłam się pod nosem.
Powoli i ostrożnie zaczęłam się skradać w kierunku drzwi. Gdy już szarpnęła za klamkę, gotowa skoczyć na chłopaka z krzykiem, głowa bruneta odwróciła się w moim kierunku. Jego twarz zdobił szeroki uśmiech, a jedna brew powędrowała do góry.
– Serio? Nie tym razem młoda.
Prychnęłam, ruszając przed siebie. Zza pleców usłyszałam jego śmiech. Chwile później zostałam pozbawiona plecaka.
– Ej!
– Co ''ej'' ? – Rav wyprzedził mnie, przywłaszczając sobie moją własność.
– Oddawaj plecak.
– A za co?
– Za gówno, oddawaj go.
Chłopak przez moment udawał zamyślonego i mimo wyraźnego rozbawienia na twarzy, skinął ostatecznie głową.
– Dobra.
– Dobra?
– Dobra.
Zmarszczyła brwi, przyglądając mu się.
– Dooobra - powiedziałam powoli. – Jaki jest haczyk?
Brunet parsknął śmiechem.
– Nie ma haczyka.
– Nie?
– Nie.
Powoli obrzuciłam go wzrokiem, szukając jakichkolwiek oznak tego, że blefuje.
– Okej - odpuściłam i wzruszyłam ramionami. Sięgnęłam po plecak. On za to, zamiast mi go oddać, postanowił zarzucić go sobie na drugie ramię.
– Ale idziemy na kawę.
– Czyli jest haczyk! – Krzyknęłam nadymając policzki, a krew we mnie buzowała. Mogłam się tego tego spodziewać.
– Wcale nie. – Zaśmiał się, odsłaniając perlisty uśmiech. Moje serce podskoczyło do gardła i poczułam jak policzki zaczęły piec, od od wpływającego na nie rumieńca. Speszona, szybko odwróciłam wzrok. Jego ramię, delikatnie stuknęło w moje. – Po prostu idziemy na kawę w drodze do domu, taki wypad po szkole, okej?
Gęsia skórka przebiegła mi po ramieniu a poliki ponownie zapiekły. Pochyliłam twarz w dół, aby włosy, niczym wachlarz, zasłoniły  na nią widok. Nieśmiało, powoli, pokiwałam głową. Ravgor westchnął z nutą rozbawienia w głosie i chwycił mnie za dłoń. Szorstka ale przyjemnie ciepła. Fala ekscytacji i gorąca zalała moje ciało i umysł. Zawstydzona, uniosłem na niego wzrok. Ten, ze swoim nieskazitelnym uśmiechem na ustach, pociągnął mnie do przodu. Zaraz zalała mnie fala wstydu. Szybko spuściłam wzrok. To tylko przyjaciel Avcia. Ogarnij się. Powtarzałam sobie w duchu.

WybranaWhere stories live. Discover now