Melodie zlęknionych serc

13 0 0
                                    

                      

                        

Starali się tam nie spoglądać. Nie myśleć. Mówili tylko: biedna Klementynka. Tak miała na imię. Noc wcześniej umarli jej rodzice. Zło nie miało już nikogo. Czuło się samotne. Zabrało ludzką cząstke, poczuło się lepiej, ale tylko na chwilę bo dobrze znana samotność znów zapukała do wnętrza istnienia. Zło spojrzało w lustro, poprawiło małymi dłońmi kosmyk blond włosów i zapłakało cicho.
Pewnej mroźnej nocy dziewczynka wyszła na oświetlony księżycem balkon i zaczeła grać na fortepianie. Sąsiedzi mówili, że sama go tam wniosła. Gdy północ wybiła, usiadła na krześle i w cieńkiej białej sukni, balerinach na nogach - zaczeła grać. Grała i grała, i grała... Jej suknia wirowała swobodnie w rytm biało-czarnych klawiszy. Dłonie miała maleńkie i delikatne, zbyt blade, jakby nigdy nie ujrzały słońca, albo dawno umarły. Melodia zapierała dech w piersi, potrafiła zatrzymać serca - na sekundy pływały w strachu. Ludzie wołali pod oknem: biedna Klementynka. Dźwięki fortepianu prowadziły dialog z każdym po kolei, a ludzi przybywało. Niby się bali, ale pragnęli rozmowy. Fortepian ukajał ich serca. Zło ukajało.
Wybiła szósta rano. Dżwięk ucichł. Klementyna odeszła. Zamknęła okno. Nie stała w nim, nie wyszła na zewnątrz. Ludzie szukali jej twarzy we wzorzystych firanach, bez rezultatu. Policja nie pukała do drzwi. Zgromadzenie rozeszło się, każdy w inną stronę. Starsza Pani w rudych włosach, starszy mężczyzna z papierosem, kobieta z tatuażem na obojczyku i inni - wszyscy byli zasmuceni. Tymczasem dziewczynka przebywała w ciemnym domu przed telewizorem i siedziała nieruchomo. Dom był ogromny. Nigdzie nie paliło się światło, istna ciemność. Tylko kolorowe barwy z odbiornika migotały mimowolnie  na bladej, gładkiej twarzy. Mijały godziny.  Ósma, trzynasta, siedemnasta, północ. Północ...
Zło wstało. Lekko się uśmiechnęło. Poczuło jak radość wpływa do wnętrza. Poczuło obecność i kobiety z tatuażem i mężczyzny z papierosem. Ruszyło.
Dziewczynka otworzyła okno, usiadła na krześle i w cieńkiej sukni - zaczęła grać. Usta jej drżały z zimna. Patrzyła w jeden punkt. Wyglądała jakby ktoś wystawił marionetkę na scene. Zło aktorzyło w najlepsze. Pod domem stał tłum. Ten sam. Wołali: biedna Klementynka. Zło miało już swoją widownie. Najwierniejszą. Dźwięki ponownie uderzały o ludzkie serca jak kamienie: obijały, tworzyły siniaki i przecięcia.
Tej nocy zło dźwiękiem mówiło jak postępować. Dawało wskazówki. Koiło zlęknione serca. Słabe serca.
Wybiła szósta. Ludzie z podkrążonymi oczami wracali do domów. Ktoś wsiadł prosto w samochód do pracy, a ktoś zaczął rozmowe przez telefon. Klementyna zamknęła za sobą drzwi balkonowe. Czuła jeszcze kilka istnień przez minuty, później nie było już nikogo. "Znów ta samotność" - pomyślało zło. Chyba zaczęło tęsknić, a gdy już nie było ani jednej duszy, zerknęło oczami dziecka przez okno. Pustka.
Cały dzień Klementyna chodziła bez celu po domu. Była w piwnicy, w salonie, w łazience i trzech pokojach. Spojrzała na zdjęcie w swoim dziecięcym pokoju. Ona i rodzice. Zło spoglądało chwilę nieruchomo. Łza pojawiła się na policzku. Szybko została otarta maleńką dłonią. Zeszła po schodach i przy włączonym odbiorniku krzątała się bez celu od zółtej kanapy do  balkonowego okna, wyczekując na północ. Gdy księżyc już wyłonił sie zza ciemnych chmur i gdy zegar wybił północ. Ruszyło.
Dziewczynka otworzyła okno, usiadła na krześle i w cieńkiej sukni - zaczęła grać. Wiatr wiał i harmonijnie falował z suknią Klementyny. Dźwięki znów koiły. Tej nocy brakowało jednej istoty. Mężczyzna z blizną na dłoni - powiesił się na drzewie. Zło było zachwycone, bo muzyczny dialog zdawał się mieć sens. Ubrani w ciepłe kurtki i płaszcze zebrani, trzesąc się z zimna, płakali, szlochali. Spuszczali głowy mówiąc: biedna Klementynka.
- Biedni ludzie - powiedziała cicho nie swoim głosem.
      Gdy skończyła grać o szóstej, wróciła do środka i zerkając przez firanę, spogladała na odchodzących ludzi. Tłum zniknął. Zło nie wyczuwało obecności. Samotność - ponownie objeła chłodnym dotykiem. Klementyna poszła do kuchni. Na podłodze leżeli jej rodzice w kałuży krwi. Łza pojawiła się na policzku. Zło otarło maleńkimi, zmarznietymi dłońmi twarz. Stało nieruchomo po czym wzięło z blatu miskę z orzeszkami i wróciło do salonu.


ig: z.rakowska

(to jedno opowiadanie z całego zbioru, który jest w trakcie pisania)
zostaw po sobie komentarz, będzie mi miło

Melodie zlęknionych sercDonde viven las historias. Descúbrelo ahora