Rozdział XII

118 17 8
                                    

────── ᯽ ──────
• Rozdział XII • Trucizna we krwi •
────── ᯽ ──────

12 października 1988r.

Wiedziała, że zniszczyła mu życie, i że będzie chciał się zemścić... wiedziała to doskonale, ale i tak wpadła w pułapkę, w prawie ten sam sposób co 5 lat temu. Tym razem jednak, chociaż bardzo chciała, a przeciwnik był prawie równie okrutny, jej usta nie błagały by przestał, nie wyzywały go, ani nie mruczały obelg ani klątw.

Nie, ta pułapka była szansa, a ona zamierzała wykorzystać ją najlepiej jak potrafi, nawet jeśli upokorzenie jakie poniesie będzie dręczyć ją w koszmarach przez następne kilka lat.

• • •

10 października 1988r.

Szła ciemnym korytarzem zamku, bard starając się nie spóźnić na umówione spotkanie w zamkowej bibliotece gdy jej głowa pulsowała, a ona wydawała się niezbyt trzeźwa. Jej brzuch zaczął boleć kilka minut temu, a od niecałych 15 czuła się jak po dużej dawce wyrwanego wina które piła na przyjęciach. Zatoczyła się po raz kolejny, gdy nagle poczuła się słaba. Prawie się potknęła, ale drżącymi rękami zdołała podtrzymać się ściany.

Coś było z nią nie tak, bardzo nie tak, a ona nie miała pojęcia co wywoływało otępiający ból w jej ciele. Kolejna ugięły się pod nią a oddech stał się szybszy gdy jej magia buzowała w jej wnętrzu, walcząc z nią samą. Jej umysł przeszukiwał znane jej trucizny by dowiedzieć się, co jej podano, co zrobiono, i najważniejsze; jak to zatrzymać.

Ktoś podszedł do niej od tyłu. Jej wzrok był zbyt zamglony by mogła zobaczyć wyraźnie, ale wokół niej zebrały się cztery osoby. Kobieta i trzech młodych mężczyzn, jak sępy krążyli nad jej głową i czekali aż padnie.

Trzymała się życia, świadomości i niewyraźnego, urywanego oddechu, chociaż czuła, że się topi, a jej ciało poddaje się truciźnie której dalej nie rozpoznała. To nie było zabójcze, nie posunęli by się do tego, ale była przerażona jak małe dziecko, gdy zdrowy rozsadek przytłumiła obawa.

A jeśli?

Jeśli tym razem jej się nie uda?

Jej płuca zapominały oddychać, a szum jej krwi powoli ucichł gdy z całych sił starała się być przytomna... Płakała w panice gdy tlen przestał do niej docierać, a z ust zaczęła wydobywać się piana.

– Powinniśmy ją przenieść. – Nie rozpoznała głosu, ale pamiętała, że należy do znanej jej osoby. Drgawki nie ustawały gdy ktoś wziął ją na ręce. – Nie wygląda zbyt dobrze... podaliście dobra dawkę?

Nie słyszała. Coś na kształt głosu dudniło w jej uszach, ale nie rozumiała słów, nie rozpoznawała świata. Nie przestała toczyć piany, zapomniała jak się oddycha...

Jej umył wyblakł gdy chwyciła się ostatniej myśli.

Cykuta... szalej jadowity, blekot, bzducha wodna, wsza wodna, szaleń lub pietruszyca, jakkolwiek nazwana była to ta sama, śmiertelna trucizna, która nie tylko zabijała, ale też niszczyła zdolność do magii w czarodziejach. Niepozorna roślina, wyglądająca prawie jak dmuchawiec i beztrosko kwitnąca latem przy Zamkowym jeziorze... było już zbyt późno, by była świeża, roślina w końcu kwitła od czerwca do sierpnia, ale nie umniejszyło to powagi sytuacji.

Trucizna z bluszczuWhere stories live. Discover now