Tytuł 2/4

170 2 0
                                    

W poniedziałkowy poranek na tablicy informacyjnej znajduję listę z kandydatkami. Robię jej zdjęcie i znalazłszy odrobinę cienia pod wolnostojącym drzewem, zaczynam wyszukiwać dziewczyny w internecie.

Większość to typowe blachary, wśród których wyróżnić można dwie kategorie. Jedne robią sobie zdjęcia na tle znalezionych w Powiązkach drogich fur, a drugie, niemające szczęścia wyjechać do wielkiego miasta, z wyjątkowo krótkimi spódniczkami paradują na tle johnów deere, lamborghinich wśród traktorów. Jedne i drugie, zainspirowane motoryzacją, mają na mordach wiejski tuning.

Jedna z kandydatek nie wpisuje się w ten podział. Jest ładna i ma ponad dwa tysiące znajomych. Staje się dla mnie jasne, że o awans do finału będzie trzeba powalczyć.

Tego samego dnia, podczas obiadu dzieje się rzecz dziwna.

– Widziałaś tę z Pomyłki Wielkiej? – Odkąd przyjechałam, Marta pierwszy raz odzywa się do mnie sama z siebie. Nic tak nie łączy, jak wspólny wróg.

– Widziałam.

Siostra, trochę mi, a trochę rodzicom, opowiada o swoich planach na trwającą cały tydzień „kampanię" w sąsiednich Pomyłkach. Ja zostaję na miejscu. Wystarczająco dobrze znam Pawła Kozioła, by wiedzieć, że nie głosy są tutaj ważne, a kto je liczy. Dlatego też od wtorku do soboty wstaję co świt i wesoło pogwizduję na dwukilometrowej trasie do Pomyłki Średniej. Nie idę jednak do wioski, a nad wodę. Opalam się samotnie na plaży Jeziora Rajskiego, trochę się rozciągam, trochę ćwiczę jogę. Każdego dnia z wypiętym tyłkiem udaję, że wcale nie widzę, jak przyczajony w krzakach Staszek strzela mi zdjęcie za zdjęciem.

Nie jest to łatwe, bo palant nie umie wyłączyć flesza.

Równolegle do porannych wędrówek, kontynuuję swoje działania w sieci. Wrzucam następne fotki, które stopniowo odkrywają sekrety mojego ciała, wzmagając tylko potrzebę poznania kolejnych.

Mężczyźni to wzrokowcy, ale także zdobywcy, którym radość sprawia poznawanie trudno dostępnych miejsc. Z każdą kolejną wrzutką pozwalam im zdobywać teren. We wtorek odsłaniam ogoloną skórę pod pachami, a w środę nagie plecy. Następne dwa dni buduję suspens, by w sobotę – w przeddzień „liczenia" głosów – opublikować zdjęcie w cienkiej koszuli nocnej, przez którą prześwituje przekłuty sutek.

Noc przed ogłoszeniem wyników mam niespokojną. Zasypiam bardzo późno i ignoruję wyjący budzik. Ze snu wyrywa mnie stojąca nad łóżkiem Marta. Jak ona śmie wchodzić do mojego pokoju!

– Nie dostałam się?! – pytam, odsuwając się w głąb łóżka.

– Co? Dostałaś się. Obie jesteśmy w finale! – Serdeczność jej uśmiechu mnie niepokoi. – Czy to nie wspaniale? Już prawie nie pamiętam, jak to jest cię zniszczyć.

Marzyłam o tym dniu od wielu lat i niczego nie chcę zostawić przypadkowi. Zgodnie z prośbą sołtysa o przyjście w „normalnym ubraniu", stawiam na dżinsową spódnicę i różowy bezrękawnik, by dać panom możliwość okrycia mnie płaszczem, gdy zajdzie taka potrzeba. Po drodze przypominam sobie przygotowane kwestie. Jury nie zagnie mnie ani prośbą o przedstawienie się, ani pytaniem o wartości, a miłość do małej ojczyzny wyrażać będę z uśmiechem przeznaczonym dla nielicznych.

Podchodząc do wielkiej, blaszanej bramy, prowadzącej na dziedziniec Pawła Kozioła, spotykam Martę. W milczeniu czekamy na 20:30, o której wszystko się zacznie. Gdy przecinają się nasze spojrzenia, ogarnia mnie strach i nienawidzę się za to. Na całe szczęście chwilę później drzwi zostają otwarte, a gospodarz zaprasza nas do środka.

Podwórze jest kwadratowe, z każdej strony otoczone rozchodzącymi się od domu murami budynków gospodarczych. Centralne miejsce zajmuje otoczone kamieniami ognisko, przy którym ustawione są dwie masywne ławki. Na jednej z nich siedzi Staszek z jakimś dwumetrowym mężczyzną, może trochę starszym od Marty.

Dobry czasWhere stories live. Discover now