Epifania

62 12 57
                                    

Przechodziłam właśnie przez Rynek Główny. Musiałam spieszyć się na kolejne zajęcia. Naraz mimowolnie przystanęłam, gdy poczułam wokół siebie powiew ciepłego wiatru pieszczącego moją skórę. Miałam wrażenie, jak gdyby ktoś delikatnie głaskał mój policzek. Niemal mogłam poczuć jego dotyk. Postanowiłam nacieszyć się tym niezwykłym doznaniem. Przymknęłam oczy i nachyliłam twarz w stronę wiatru, jak gdyby był moim kochankiem.

– Przepraszam – usłyszałam za sobą głos przypominający płynny miód. Jednocześnie ktoś ostrożnie musnął mój odsłonięty nadgarstek. – Zgubiłaś coś.

Odwróciłam się powoli. Tuż za mną stał mężczyzna o czarnych oczach okolonych gęstymi rzęsami. Ciemnobrązowe włosy układały mu się w krótkie, niesforne loki połyskujące cynamonowym blaskiem. Miał harmonijne rysy, które zakłócała niewielka blizna na lewym policzku. Nie odejmowała mu ona urody, lecz nadawała intrygującego charakteru jego twarzy. Mężczyzna był wyższy ode mnie i dobrze zbudowany. Płaszcz opinał jego szerokie barki.

Na chwilę świat się zatrzymał, po czym niespodziewanie wywinął koziołka. A ja chyba zapomniałam o oddychaniu.

Nieznajomy patrzył na mnie wyczekująco, jakby spodziewał się, że go rozpoznam. Cofnął już rękę, jednak w miejscu dotyku wciąż czułam przyjemne ciepło.

– T-tak? – wydukałam.

– Szalik – odparł brunet. – Wypadł z torebki.

Spojrzałam na trzymany przez niego kawałek czerwonego materiału. Dłoń mężczyzny, mimo że trzymała mój szal, wyglądała raczej jak wyciągnięta w niemym zaproszeniu do tańca.

– Dziękuję – powiedziałam, odbierając zgubę. – Bardzo go lubię.

– Nie ma za co – odparł mężczyzna, uśmiechając się czarująco.

Nagle uderzyła mnie myśl, że nieznajomy za chwilę pożegna się – albo nawet tego nie zrobi – po czym na zawsze zniknie z mojego życia. Coś w środku mnie uznało, że nie mogę do tego dopuścić.

– Jest szansa, że dasz się zaprosić na kawę? – zapytał, a ja tylko skinęłam głową.

Weszliśmy do najbliższej kawiarni. Byłam zaskoczona, gdy mężczyzna bez słowa, za to z szarmanckim półuśmiechem, zbliżył się do mnie, by pomóc mi zdjąć płaszcz i odwiesić go na pobliski stojak. Przeszył mnie dreszcz, kiedy poczułam jego ręce na ramionach. Miałam wrażenie, jak gdyby każda komórka mojego ciała była tak pełna życia, jak nigdy wcześniej. Jego perfumy miały w sobie coś znajomego, coś, z czym się już kiedyś zetknęłam. Mimo że znałam się na zapachach, nie potrafiłam dopasować tego do żadnej znanej mi marki. Było w nim morze, mech, było coś dymnego, coś kwiatowego i coś urzekającego. Zaciągnęłam się ową wonią niczym amator cygar, który w pomieszczeniu pełnym dymu z ordynarnych papierosów wyczuł aromat oryginalnego kubańskiego wyrobu.

Chyba zaczynam wariować, pomyślałam. Może rodzice mają rację, że powinnam wyściubić nos z książek i kogoś sobie znaleźć.

Zajęliśmy miejsca w przytulnej loży, a kelnerka niemal od razu przyniosła menu. Skinęłam jej głową w niemym podziękowaniu, kątem okna obserwując towarzysza. Nawet nie spojrzał na kartę przed sobą. Zamiast tego patrzył na mnie, jakby nie mógł oderwać wzroku. Poczułam, że lekko się rumienię. Pewnie jego spojrzenie powinno mnie zawstydzać, ale nie było tak. Kiedy na mnie patrzył, czułam na skórze pieszczotę pierwszych promieni słońca, żaru ognia z palącego się zimą kominka, ostatnich ciepłych dni jesienią. Nigdy nie spotkałam się z czymś podobnym.

– Musisz być bardzo zdecydowanym klientem – przerwałam ciszę i wskazałam na nietkniętą kartę z menu.

– Mam jasno sprecyzowane gusta – odparł mężczyzna. – Jednak rzadko pijam kawę w tak niesamowitym towarzystwie.

Tron Pierwszego ŚwiataWhere stories live. Discover now