[ killing - lixia ]

12 3 0
                                    

Widok uliczek Drugiego Kręgu przywołuje nieprzyjemne wspomnienia.

Zadbane budynki z ciemnej cegły o strzelistych dachach górują nad nami, gdy przemieszczamy się w stronę głównego placu, a zaciekawieni naszą obecnością mieszkańcy wyglądają przez okna i szpary między framugą a drzwiami. Z pewnością pochód kilkudziesięciu magów odzianych w ciemne płaszcze może budzić niepokój, nawet jeśli dotychczas nikt z nich nie musiał się ich obawiać. To znaczy, przynajmniej w teorii.

Nie do końca potrafię uwierzyć, że na egzekucję zwołano również uczniów Akademii. Większość z nich to szlachta nie mająca za wiele wspólnego z brutalnością tej krainy, wobec czego odnoszę nieodparte wrażenie, że to swego rodzaju ostrzeżenie dla nich ze strony dyrektora.

Palce Andera, idącego obok, odnajdują moją dłoń i splata je z moimi.

Boję się na niego patrzeć i wiem, że moje policzki płoną, gdy próbuję do końca przeanalizować to coś, co się między nami dzieje; zmienia.

Wstyd mi przyznać nawet przed samą sobą, że nie jestem już w stanie pluć jadem na jego widok.

To wszystko jego wina. Tego, jakim tonem do mnie mówi, jak nagle szuka kontaktu i inicjuje bliskość. Do tego incydent z Orlenem na korytarzu... Naiwnie pragnę myśleć, że może jednak, chociaż trochę, zależu mu na mnie jako osobie, a nie jedynie źródle mocy i słudze.

Moja rodząca się w jego kierunku sympatia nie sprawi, że zapomnę o tych wszystkich latach, gdy miałam ochotę poderżnąć mu gardło. Nie sprawi też, że zignoruję fakt, że wiąże nas czar i moje życie jest zależne od tego, czy on żyje. Nie przeskoczę tych wszystkich rzeczy, tym bardziej, że nie mam pojęcia, jakie są jego zamiary.

Nie wiem, na ile mogę mu zaufać.

Spod podwijającej się przy każdym ruchu szaty, widzę tatuaż wokół nadgarstka, na ręce, za którą mnie trzyma. Dosadne przypomnienie tego, czyją własnością się kiedyś stałam.

Próbuję uwolnić dłoń z jego uścisku, ale mi na to nie pozwala – zamiast tego zaciska palce mocniej.

Obraca do mnie głowę i przez chwilę mi się przygląda. Nie wiem, co wyczytuje z mojej twarzy, ale mętlik w mojej głowie jedynie rośnie. Znajdujemy się w tłumie uczniów, więc nie mogę nawet na niego naskoczyć za mieszanie w mojej niemal nieistniejącej prywacie.

Otwieram usta, ale Ander kręci głową, powstrzymując mnie.

– Potem – przekazuje, bezgłośnie poruszając ustami.

Dochodzimy do placu, na którym zebrał się już spory tłum i stajemy w wyjściu z uliczki. Nie przepychamy się bliżej; ktoś gwałtownie wciąga powietrze na widok dziewczyny stojącej obok gilotyny.

Felicity odziana jest w białą, prostą suknię do kostek, bez żadnych zdobień czy marszczeń. Zwykły strój pokutny. Włosy ma rozpuszczone, spływają gładko po jej plecach i już wiem, że to może nie być ładny widok, jeśli przed cięciem ich nie odgarną, choć może wystarczająco naostrzyli wcześniej gilotynę.

Staje przed drewnianą konstrukcją; za miejscem, gdzie kładzie się szyję, podstawiono wiadro, w którym znajdują się już dwie wcześniej ścięte głowy. Felicity patrzy prosto, w tłum, z dumnie uniesioną brodą. Gdybym nie wiedziała lepiej, pomyślałabym, że zaraz umrze godnie. Tyle że w umieraniu nie ma krzty godności. Nigdy i dla nikogo.

Tłum wiwatuje, gdy po schodkach prowadzących na podest zaczyna wspinać się kat. Mężczyzna, bądź kobieta, ma twarz zakrytą czarnym materiałem, nie rozgląda się, nie reaguje na okrzyki. To parszywy zawód, choć dobrze płatny i wbrew pozorom spokojny – oczywiście do momentu, gdy ktoś z mieszkańców odkryje twoją tożsamość. Wtedy kończą się oznaki zachwytu na twój widok.

FaithWhere stories live. Discover now