Deszczowe popołudnie

590 63 4
                                    

Było późne czerwcowe popołudnie. Nika wolnym krokiem szła wąską uliczką, zręcznie omijając nieliczne kałuże, które pozostały jeszcze po porannej ulewie.

Z goryczą wspominała swoją wczorajszą porażkę. Tak bardzo doszukiwała się szczegółów, których nie było, że nie zauważyła żadnych innych faktów. Dopiero kiedy ujrzała Mikołaja, mizdrzącego się z tą wywłoką, dotarło do niej, że tak naprawdę od samego początku nie miała żadnych szans. Impreza, co do której snuła tyle planów, okazała się kompletnym niewypałem, a dodatkowo popsuła jej humor na cały weekend.

Zamyślona, nie spostrzegła auta, które nagle wynurzyło się zza zakrętu. Jego kierowca także zajęty był rozmową przez telefon, więc zdołał wyhamować dosłownie w ostatnim momencie. Usłyszała tylko głośny pisk opon i nagle zorientowała się, że siedzi w dziwnej pozycji na poboczu drogi, trzymane jeszcze przed chwilą w dłoni kwiaty, rozsypały się barwnym wachlarzem na mokrym asfalcie, a tuż obok stoi jakiś duży, sportowy i lśniący czarnym lakierem samochód.

Cichutko jęknęła, a potem na próbę poruszyła wszystkimi kończynami. Ręce w porządku, szyja też, tylko prawa noga była jakaś dziwna.

– Do jasnej cholery! – usłyszała nad sobą wściekły głos. – Czy musiałaś pchać mi się prosto pod koła?!?

Uniosła głowę i zobaczyła pochylającego się nad nią mężczyznę. Bardzo rozzłoszczonego mężczyznę, musiała przyznać.

– Pokaż! Coś cię boli? – Kucnął obok i z uwagą się przyjrzał.

Nika zarumieniła się. Boże! Że też istnieją w realnym świecie tacy faceci! Był...

Idealny!

Wysoki, muskularny, o ciemnej, nieco egzotycznej karnacji i czarnych, połyskujących granatem włosach. Doskonale zielone oczy otaczały ciemne rzęsy, a twarz miał szczupłą, przystojną, niemal piękną w swej wyrazistości. W dodatku ubrany był białą luźną koszulę i idealnie skrojone spodnie.

– Chyba noga... – wyszeptała, starając się nie gapić na niego tak nachalnie.

– Ta? – Z tłumionym zniecierpliwieniem zsunął z prawej stopy ogniście różowy kalosz, z nieznacznie już zdartym rysunkiem słodkiego misia i z uwagą przyjrzał się drobnej, zgrabnej nóżce.

– Tak. Ale tylko trochę. Nic mi...

– Cicho bądź. Teraz nic, a za kilka dni dostanę wezwanie na komendę.

– Nieprawda! – Uznała za słuszne się oburzyć.

Uśmiechnął się nagle, a ona po prostu poczuła jak odpływa. Ten uśmiech... Przestały jej nawet przeszkadzać coraz bardziej palące gorącem policzki.

– Dobra dzieciaku, tylko ją zbadam. Znam się na tym, więc jeśli naprawdę wszystko będzie w porządku, podwiozę cię do domu. I będę trzymał za słowo, w sprawie wezwania z komendy – mrugnął porozumiewawczo okiem.

– Nie jestem dzieckiem! – odważyła się zaprotestować oburzona.

Uniósł kpiąco jedną brew, a później w skupieniu, delikatnie zaczął obmacywać lekko drżącą stopę. Najpierw kostka, potem łydka. Przesuwał dłonie wyżej i wyżej, jakby nie zauważając, ze posunął się już o wiele za daleko. Dotyk całkiem nieoczekiwanie zamienił się w pieszczotę...

Dominika siedziała oniemiała, podpierając się dłońmi, nie czując chłodu bijącego od ziemi, czy deszczu, który ponownie zaczął mżyć. Letnia, kusa sukienka stanowiła jednak słabą ochronę przed chłodem i dziewczyna po chwili zaczęła dygotać, zarówno z zimna, jak i z narastającego podniecenia.

W moim sercu, w twojej głowieWhere stories live. Discover now