Rozdział 1

58 6 8
                                    

"Najlepszym wojownikiem jest ten, kto zdoła wroga przemienić w przyjaciela."


~ Paulo Coelho „Piąta góra”

***

Nad Szkocką krainą zaczął padać deszcz. Ptaki pochowały się w swoich gniazdach w koronach drzew, nie chcąc w taką pogodę latać po zachmurzonym niebie. Słońce raczej nie miało rozświetlić okolic Szkocji, w tym Szkoły Magii i Czarodziejstwa, która mieściła się na jej terenie. Uczniowie przechodzili korytarzami wyglądając za duże, podłużne okiennice w poszukiwaniu promieni słonecznych. Mieli już dość deszczu i zimowej aury. Był koniec marca i co oznaczało zbliżające się wielkimi krokami wakacje. Uczniowie tęsknili za wypoczynkiem oraz ciepłem i coraz chętniej zaglądali na błonia, aby złapać pojedyncze promienie słońca.

Rzęsisty deszcz pukał w okna nie chcą dawać za wygraną. Nauczyciele poirytowani pogodą, jak i marudnymi uczniami, przechadzali się korytarzami z taką samą nadzieją spoglądając za okna, doszukując się słońca. Kiedy jednak dostrzegali jedynie chmury burzowe, posępne miny zagościły na twarzach prawie każdego z grona nauczycielskiego.

- Powinniśmy przygotować się na kiepską widoczność - mruknęła do siwowłosej kobiety, przecierając rękawem okulary.

- Nie w takich warunkach były przeprowadzane mecze Quidditcha, Minerwo - odparła karcąco, sprawdzając zapięcie trzymające złoty znicz.

Czarownica westchnęła zakładając okulary i poprawiła czerwono żółty szalik na szyi, spoglądając w kocie oczy trenerki Quidditcha.

- Zdaje się, że Poppi będzie miała co robić. Podczas takiej pogody jest więcej stłuczeń i upadków. Już nie wspomnę o zachorowaniach.

Wiatr smagał jej włosami ułożonymi w ciasnego koka, powodując, że nawet on nie pozostał w misternej fryzurze na długo. Chyba jak większość ludzi na świecie nie lubiła takiej pogody, a jej postać animaga, powodowała, że wręcz nienawidziła. W końcu żaden kot nie lubi mieć mokrych łap czy futra. Wzdrygnęła się na samo wspomnienie zimna.

- Na pewno już ma wszystko uszykowane, a Skrzydło Szpitalne tylko czeka na nowych pacjentów. Słyszałam jak prosiła Severusa o dodatkowe eliksiry na wypadek, gdyby jej zabrakło.

Minerwa skinęła głową, ponownie poprawiając okulary na nosie. Już niedługo miał odbyć się mecz między Gryffindor'em, a Ravenclaw'em. Krukoni w tym roku mieli naprawdę dobrą drużynę, której powinien obawiać się każdy, a zwłaszcza Gryffindor. Odkąd Potter skończył szkołę, dom Lwa nie miał szczęścia do szukającego. Pierwszy z nich nie złapał nawet jednego znicza i ledwo zdołali zająć trzecie miejsce na podium.

Jeszcze nigdy nie widziała, aby dom Węża tak cieszył się z przegranej gryfonów, samym nie będąc zwycięzcą.

Drugi rok był dla nich bardziej owocny. Śmiało mogła być dumna ze swoich uczniów i mimo, że była Dyrektorem, nadal faworyzowała Gryffindor. Zbyt długo była ich opiekunką, aby teraz być dyrektorką na jaką zasługuje ta szkoła. Starała się być bezstronna, wszystko jednak wskazywało na to, że nie była odpowiednią osobą do zasiadania na dyrektorskim fotelu w okrągłym gabinecie. Czuła, że to nie jest jej misją, a mimo to nie chciała pozostawiać uczniów na pastwę osoby, którą wybrałoby Ministerstwo. Gdyby zmarła, jej miejsce zająłby zastępca, ale jeśli przedwcześnie odejdzie, to Minister znajduje kandydata na puste stanowisko.

***

Głośne krzyki rozbrzmiały wokoło. Uczniowie ubrani w barwach swoich domów z zapałem dopingowali jedną z dwóch drużyn, nie patrząc na padający deszcz. Znicz wyleciał w powietrze znikając z oczu graczy. Wszyscy na swoich stanowiskach wyczekiwali kafla, który już po kilku sekundach uniósł się w powietrzu dzięki profesor Hooch. Dwóch przeciwników stoczyło bitwę, niebieskie peleryny zatrzepotały, gdy Malcom poszybował z Kaflem prosto do obręczy Gryfonów.

Open up to LoveWhere stories live. Discover now