#9

197 11 1
                                    

Zafina

- Zafinko, dobrze się czujesz? - zapytał mój ojciec po kilku minutach.

Te wiadomości wzbudziły we mnie jakieś dziwne uczucia. Brzmiały tak... Przerażająco? Tajemniczo? Nie rozumiałam o co chodzi, bo po co ktoś mi coś takiego pisał? Tak o, nagle.

Trzymałam ramię pana Tognazzi, więc jak najszybciej zabrałam swoją rękę. Wygladziłam materiał sukni, chcąc uspokoić drżące dłonie i roszalałe myśli.

Zawsze uważałam, że osoby, które ukrywają przed kimś bliskim jakieś niepokojace wiadomości, postąpują bez myślenie. Gdy ktoś wysyła nam pogróżki nie możemy tego olewać, bo może się to skończyć różnie. Więc dobrze wiedziałam, że muszę komuś o tym powiedzieć, bo postąpie równie głupio. Ale im dłużej o tym myślałam, tym bardziej miałam wątpliwości.

Gdybym powiedziała ojcu, to albo by w to nie uwierzył, twierdząc że mógłby być to jakiś głupi żart, albo popadłby w paranoje. Bałby się, że ktoś nas śledzi, obserwuje lub próbuje nam coś zrobić.

Gabriela mogłoby to nie interesować, bi w sumie co miałby z tym zrobić? Zawsze chronił swojego tyłka, więc to raczej się nie zmieniło.

Do Lucasa Tognazzi nie pójdę, gdyż prędzej czy później dojdzie to do mojego ojca.

Bliskich przyjaciół nie miałam, aby powierzyć im taki sekret.

A jeśli to naprawdę żart...?

- Chyba źle się czuję, tato - nie kłamałam. Zaczęło mnie mdlić, i przez moment rozważałam pójście do toalety i zwrócenie wszystkiego co miałam w żołądku. - Możemy jechać już do domu?

Zrobiłam maślane oczy, które zawsze na niego działały. Zawsze.

- No cóż... Zbieraj wszystkie swoje rzeczy i chodź do auta.

Łatwo.

Mój ojciec uścisnął dłoń swojego przyjaciela, po czym skinął głową w stronę Gabriela. Ludzi było już mniej, więc pomachałam chłopakowi, a Lucasowi powiedziałam szybkie "do widzenia".

Po drodze do wyjścia chwyciłam buty, które zostały na schodku. Nie nałożyłam ich i chyba nigdy nie nałożę już szpilek. Na podwórku nadal było dość jasno, a ciepły wiatr otulił moje ciało. Z każdym dniem coraz bliżej jest do naszego ślubu - pomyślałam.

*****

  Wysiadłam z czarnego Mercedesa, nie wiedząc kiedy znalazłam się w domu.

Najwidoczniej przez całą drogę spałam.

  Gdy postawiłam gołą stopę na chodniku przed naszym domem, poczułam pod nią jakiś kamyczek, który musiał być dość ostry, bo strasznie mnie zabolało.

  Schyliłam się, aby strzepnąć go, lecz usłyszałam dźwięk, który świadczył o przychodzącej wiadomości. Kurde. Zafina, nie popadaj w paranoje. NIE POPADAJ W PARANOJE. Czysty zbieg okoliczności, a ty już się nakręcasz? - karciłam się w myślach.

- Zrobić ci malinową herbatę? Twoja ulubiona - zaoferował tata.

- Możesz wstawić wodę, ja tylko się przebiorę i ci pomogę, okej?

- Dobrze, córeczko - wyszczerzył się mój rodzic.

  Tak strasznie go kochałam. Tak strasznie, że aż brak mi słów. Był tak dzielny i odważny. I nadal jest. Postanowił samotnie wychować malutkie dziecko, będąc samemu w młodym wieku, ale mimo tego dał mi tak ogromną miłość.
  Nie zawsze zgadzałam się z jego zdaniem, często też nie rozumiałam dlaczego sądzi tak, a nie inaczej. Ale rozumiałam jedno. Większość decyzji, które podejmował dotyczyły mnie i mojego bezpieczeństwa. Takim przykładem jest chociażby pomysł ze ślubem, nie zależało mu na tym, aby połączyć naszą rodzinę z rodziną Tognazzi dla swoich upodobań. Zależało mu na moim i Gabriela bezpieczeństwu. Chce, abyśmy byli nietykalni.

  Charles Cabras - wysoki, dobrze zbudowany, z lekkimi mięśniami, ciemnymi włosami i brodą, oczy zaś miał czarne, i to właśnie po nim je odziedziczyłam - był zbyt dobry na ten świat. Będę to powtarzać do usranej śmierci.

Na świecie brakuje takich mężczyzn i ojców, jak Charles Cabras. Mógłby być wzorem dla niejednego.

A przynajmniej tak mi się zdawało...

*~*~*~*~*~

1/1

We were born to love ourselvesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz