Rozdział 9 3/3

10 3 24
                                    

Homme zagryzł wargę. Spojrzał to na niego, to na roztaczającą się przed nimi ciemność. Nie widział dobrego wyboru. Albo zapewni bezpieczeństwo Kiaranowi i da Monstre umrzeć, albo zostawi roztrzęsionego chłopaka samego, by rzucić się na ratunek drugiemu.

Żadne wyjście nie brzmiało dobrze, a zabranie Kiarana do cierniowego lasu chwilę po tym, jak zrozumiał, że to najgorszy z możliwych pomysłów, nie wchodziło w grę.

Co ma zrobić? Jak ma ich wszystkich uratować?

Nie da rady. Nawalił. Postawił ich przed zbyt wielkim niebezpieczeństwem i teraz to oni ponoszą tego konsekwencje. Przez niego co najmniej jeden z tych ludzi umrze.

Skoro nie ma sposobu na uniknięcie jakichkolwiek strat, trzeba spróbować je zminimalizować. Wziął wdech. Musi to przemyśleć na spokojnie. Pośpiech prędzej ich zabije, niż uratuje Monstre.

— Daj mi się zastanowić — poprosił i zamknął oczy.

Kiaran proponował mu swoją obecność na poszukiwaniach. Czy będzie w stanie bardziej pomóc, niż przeszkodzić? Co prawda, skoro miał odciętą głowę i żył, to raczej żadna inna rana tym bardziej by nie zrobiła mu większej krzywdy. Tylko jeśli spanikuje i zrobi coś głupiego w najmniej odpowiednim momencie...

Nie. Zabranie go do lasu absolutnie odpada. To niesamowite, że Homme wcześniej naprawdę chciał to zrobić! Entuzjazm naprawdę potrafi odebrać człowiekowi rozum.

Więc zostać tutaj, czy iść na pościg samotnie? Ta kwestia nie pozostawiała żadnych wątpliwości.

— Przykro mi, moje zdanie pozostaje niezmienne — odparł w końcu. Zakrył Kiaranowi usta, zanim ten zdążył zaprotestować. — Spokojnie, znalazłem rozwiązanie.

To powiedziawszy, sięgnął do swojego pasa, gdzie miał przymocowany miecz, sztylet i maleńką sakiewkę. Zabrał to ostatnie, po czym położył na drżących dłoniach towarzysza.

— Dzięki temu przeżyłem swoją wyprawę do cierniowego lasu — powiedział.

— Co... Co to jest? — Kiaran ledwo coś z siebie wydusił. Już miał rozwiązać rzemień woreczka, ale Homme go powstrzymał.

— Magiczny talizman — powiedział z największą pewnością, na jaką było go stać. — Tworzy niewidzialną tarczę, która chroni cię przed jakimkolwiek atakiem. Z nią będziesz absolutnie bezpieczny tak długo, jak go nie otworzysz. To złamałoby zaklęcie.

Chłopak pociągnął nosem i obrócił w palcach sakiewkę. Była miękka, w środku znajdowało się coś o niewielkiej objętości. Jego oddech z każdą chwilą się uspokajał. Przytulił do siebie przedmiot.

— Dziękuję — wychrypiał. Z jakiegoś powodu jego gardło wydawało się suche i opuchnięte, choć przecież nie łkał ani nie krzyczał.

Homme podał mu manierkę i poklepał go po ramieniu.

— Masz mapę. Jesteś bezpieczny. Nie spiesz się. Powolutku idź do przodu — przemówił łagodnie, jak do spłoszonego zwierzęcia. — Jedzenia starczy ci na znacznie dłuższy dystans niż jest przed tobą. Niczego ci nie zabraknie. Wszystko jest w porządku.

Kiaran pociągnął niepewny łyk wody. Gdy upewnił się, że jest w stanie coś przełknąć, w jednej chwili opróżnił całe naczynie.

— A ty...

— Ja niedługo dołączę do ciebie w zamku, a wtedy razem pomyślimy nad dalszym planem.

Z tego człowieka można było czytać jak z otwartej księgi. Wystarczyło dać mu stały grunt. Proste instrukcje i pewność, że nic nie może pójść nie tak mu wystarczyły. Jeśli teoria Homme jest błędna i przeklętego przez dullahana da się zranić, to sam jego obecny stan powinien odstraszać wszelkie grasujące w pobliżu potwory oprócz samych bezgłowych jeźdźców. Nic mu nie będzie. To najlepsze wyjście.

Kiaran przez nieznośnie długą chwilę, podczas której ważyły się losy Monstre, zagryzał wargę i wpatrywał się w prezent. Rycerz mu nie przerywał.

— Okej — padło w końcu. — Dam radę.

"To najlepsze wyjście" powtórzył sobie Homme. "Uspokoiłem go. Poradzi sobie, a ja odzyskam Monstre." Uśmiechnął się promiennie, choć w tym uśmiechu nie było już szczerości.

— Tak, dasz radę — odparł. — Będzie dobrze. Spakuj rzeczy i jedź.

Jego towarzysz przytaknął i, wciąż opamiętując się po wcześniejszym wybuchu emocji, zaczął składać koce. Jego twarz przypominała twarz śpiącego, ruchy natomiast były sztywne i automatyczne. Rycerz ciągle zerkał na niego podczas pakowania swojej torby. Marengo zostawił chłopakowi, by ten zaprowadził ją wraz z resztą koni do stadniny.

Rozstali się bez słowa. Pożegnanie uczyniłoby sprawy jeszcze trudniejszymi.

Homme zresztą nie byłby w stanie spojrzeć Kiaranowi w oczy. Jego serce jakby zrobiło się cięższe, zaczęło wściekle wypominać mu, że skłamał. Że ta sakiewka zawierała jedynie przydrożne zioła i nie była objęta żadnym ochronnym zaklęciem.

Dzieło Potwora | Księga Pierwsza | Pierwszy SzkicWhere stories live. Discover now