Usiadłam na pryczy, z trudem rozprostowują nogi. Otrząśnięcie się zajęło mi dłuższą chwilę. Nadal drżałam na całym ciele, a dłonie trzęsły mi się tak bardzo, że nie byłam w stanie utrzymać kubka z wodą.
Zjadłam dwie kromki chleba i popiłam to wodą, która na pewno nie była świeża. Ale nie miałam zamiaru narzekać. Byłam koszmarnie głodna, a Aillard jedzeniem mnie nie rozpieszczał. Odstawiłam talerz na podłogę i położyłam się, przykrywając się oboma kocami. Cała się trzęsłam, ale nie z zimna, nie tylko ze złości i strachu.
Zasnęłam, ale miałam dziwne sny. Widziałam Strażników, którzy wrócili do naszego miasta. I Cassiana. Widziałam jak mnie szukał po całym mieście, jak poleciał do domu w górach, ale zastał tam tylko splądrowane pokoje. Widziałam jak mnie szukał i jak coraz bardziej był sfrustrowany i rozwalał wszystko na swojej drodze.
Usiadłam gwałtownie na łóżku, wyrwana z tego niby-snu. Ale czułam, że to wcale nie był sen. A jeśli to była prawda, jeśli Strażnicy wrócili, to Cassian będzie mnie szukał. A wiedziałam, że poruszy ziemię i niebo, żeby mnie znaleźć. Tylko w imię tego, że był moim Obiecanym, że należałam do niego. A oni go zabiją, jak tylko będą mieli ku temu okazję.
Nie wiedziałam jak się z tym czułam.
Wyjrzałam przez niewielkie okno. Było już po wschodzie słońca. Nie było mowy o ucieczce, okno było za wysoko, a na zewnętrznej ścianie nie było niczego, o co mogłam oprzeć stopy, sprawdziłam. Poza tym, w mieście już chyba wszyscy znali mnie choćby z widzenia. A drzwi były zaryglowane i na zewnątrz pewnie nadal stał ten mężczyzna z blizną. Zaklęłam.
Usłyszałam jak ktoś przekręca klucz w zamku i zamarłam. Proszę, żeby to nie był Aillard. Ale bogowie chyba nie chcieli słuchać moich modlitw, bo do środka wszedł nie kto inny jak właśnie on.
- Mam kilka pytań. - Powiedział opryskliwie, jak zwykle.
- Skąd pomysł, że zechcę na nie odpowiedzieć? - Moim odważnym słowom przeczył drżący głos.
Cofnęłam się pod ścianę, szczelniej okrywając się kocem, by jak najbardziej zasłonić przed nim moje nowe skrzydła. Nie chciałam ich chować, bojąc się, że je uszkodzę, ale nie chciałam ich także mu pokazywać. Nie zasługiwał na to.
- Bo tylko możliwość, że odpowiesz na kilka pytań powstrzymuje naszych zwiadowców obserwujących twój dom w górach przed pozbyciem się pewnej osoby, która zaczęła się tam kręcić. - Chwycił mnie za podbródek. - Rozumiem, że wiesz, kogo mam na myśli.
Cassian.
- On mnie znajdzie.
Powiedziałam te trzy słowa, wkładając w nie więcej pewności siebie niż rzeczywiście miałam. Udało mi się sprawić, że mój głos nie zadrżał, gdy patrzyłam w jego oczy, wypełnione nienawiścią. Jednak gdy tylko wypowiedziałam te słowa, dotarło do mnie, że wcale nie chciałam, żeby mój Obiecany mnie odnalazł. Tak, chciałam by ktoś mnie uratował, ba, żebym była w stanie uratować samą siebie, ale on? Uratowałby mnie z jednego piekła i skazał na kolejne.
- Szczerze w to wątpię. Tym bardziej, jeśli mu zasugerujemy, że przytrafiło ci się coś okropnego. Lub gdyby naprawdę coś ci się stało. - Pochylił się w moją stronę, a ja zamarłam. - Oczywiście, jak już odpowiesz na moje pytania.
- Więc je zadaj. - Warknęłam.
- Grzeczniej. - Puścił mnie i przycisnął mnie za ramiona do ściany, dysząc ciężko z wściekłości.
- Aillard. Wystarczy. - Do środka wszedł Cole i podszedł do mnie.
Aillard mnie puścił, a ja spojrzałam na tego drugiego, jednocześnie chowając moje skrzydła. Nie mogłam dłużej ryzykować. Gdyby dowiedzieli się, że właśnie przeszłam Przesilenie... mogliby to wykorzystać przeciwko mnie i poznęcać się nade mną, by przekonać się, jakie nowe zdolności otrzymałam. Słyszałam, że mieli w zwyczaju tak robić.
- Też się chcesz nade mną poznęcać?
- Nie. Przyszedłem zawrzeć z tobą umowę. - Spojrzał na mnie. - Uwolnię cię.
- Co?! - Aillard spojrzał na dowódcę z oburzeniem, nie udało mu się zapanować nad emocjami. Widocznie nie przedyskutowali pewnych kwestii przed przybyciem tutaj.
- Zwrócę ci wolność, ale nie opuścisz miasta. Będziesz naszym medykiem, będziesz mogła swobodnie poruszać się po mieście w towarzystwie eskorty, dostaniesz własne mieszkanie i zapłatę.
- Ale nie puścicie mnie. - Warknęłam cicho, powstrzymując się przed dodaniem, że nie brzmiało to wcale jak wolność.
- Wybacz. Z tej sytuacji są tylko dwa wyjścia, a drugiego nie biorę na razie pod uwagę. - Patrzył na mnie z obojętnym wyrazem twarzy.
- To, albo mnie zabijecie, tak? - Wiedziałam jak to działało. Nie różnili się wiele w metodach działania od Strażników, zdążyłam się już o tym przekonać w ciągu tych kilkunastu dni.
- Widzę, że rozumiesz, jak to działa. - Wydawał się lekko zaskoczony, a nie powinien, skoro wiedział, że szukał mnie jeden z naszych żołnierzy.
- On nie przestanie mnie szukać.
Spojrzałam mu w oczy, w których zobaczyłam potwierdzenie groźby, którą wypowiedział Aillard. On także zdawał sobie sprawę, że nie szuka mnie pierwszy lepszy mężczyzna. Cisza się przedłużała. Nie mogłam ryzykować życia mojego Obiecanego, nieważne, czy go kochałam, czy nie. I czy on kochał mnie. Nie chciałam mieć na sumieniu żadnego odebranego życia, nieważne czy należało ono do okrutnego Strażnika.
- Przyjmę waszą propozycję, jeśli obiecacie, że nic mu nie zrobicie. - Powiedziałam. Nie chciałam mieć na rękach czyjejkolwiek krwi.
- Nie mam na razie zamiaru go zabijać. Za dużo zachodu. - Cole machnął ręką, ja jednak poczułam ulgę. Śmierć Cassiana widocznie przyniosłaby mu więcej kłopotu, niż pożytku.
Nie wiedzieli jednak wszystkiego, nie wiedzieli, że wizja zabicia przez nich Cassiana nie powstrzyma mnie na dłuższą metę. Nie doceniali mnie. To mogło mi pomóc w ucieczce, jeśli na razie będę udawać, że rzeczywiście mają nade mną tego rodzaju władzę. A gdybym miała wybierać między własnym życiem, a Cassiana, wybrałabym siebie. Zawsze.
- Są małe szanse na to, żeby ktokolwiek cię tu znalazł. Pytanie brzmi, czy przyjmujesz propozycję?
Nie chciałam, by ktokolwiek mnie znalazł. Nie chciałam wracać do mojego miasta. Chciałam uciec jak najdalej od obu klanów i nigdy nie dać się nikomu znaleźć.
- Chyba nie za bardzo mam wybór. - Mruknęłam.
Próbowałam zachować spokój, patrząc mu w oczy, ignorując jednocześnie Aillarda. Jeśli Cole wydał rozkaz, że nikt nie ma mnie tknąć, naprawdę musieli mnie potrzebować. Na razie.
Wolałam nie myśleć co ze mną zrobią, jeśli - czy raczej kiedy - przestanę być użyteczna. Musiałam jak najszybciej wymyślić sposób ucieczki.
Cole chwycił mnie za ramię i wyprowadził z pokoju.
- Tak długo jak będziesz współpracować i nie będziesz niczego próbować, nic ci się nie stanie. - Wyszeptał mi na ucho, po czym zaczęliśmy schodzić po schodach.
- Czy to groźba? - Zapytałam, czując, jak moje serce przyspiesza w obliczu strachu. Może jednak się myliłam i mnie zabiją.
- Nie. To obietnica.
CZYTASZ
We could have had it all
FantasyAlya ma wyjść za mężczyznę, który reprezentuje sobą wszystko, czego dziewczyna nienawidzi. Ale w jej świecie nie istnieje coś takiego jak wybór. Przynajmniej nie taki, który uchroniłby ją przed wygnaniem i śmiercią. Ale Alya jest gotowa zrobić wszys...