Prolog

95 25 19
                                    

Pochmurne niebo zawisło nad Annesfeą. Jak zwykle pogoda przewidywała kolejne słowa, które już za chwilę miały paść z ust króla. To Królestwo było przeklęte albo przeklęty był ten, kto nim władał. Ciężko było to stwierdzić, lecz wnioskując po ostatnich latach zdecydowanie te tereny były na skraju wyczerpania. Bieda i śmierć witała ich mieszkańców na każdym kroku.
Teraz tłum rażący, zgromadzony na głównym rynku przed drewnianą scena jak wypatrując bóstwa wbijał wzrok tylko w jedno miejsce przed sobą. Niektórzy poszeptywali sami do siebie, by dodać sobie otuchy. Odmawiano modlitwy, całowano dzieciątka po twarzyczkach lub wymieniano między sobą uściski. Każdy miał nadzieję na załagodzenie tego, co działo się w Królestwie od parunastu lat.
Przerażająca cisza przerwała rozmowy, modlitwy i wzajemne dodawanie sobie otuchy. Po chwili ciszę rozerwał dźwięk ciężkich butów, szeleszczący, sunący się po ziemi materiał i stukot wykonanej z prawdziwego złota laski. Podłoga niebezpiecznie skrzypiała pod kogoś ciężarem.
Zza ścianki wyszedł człowiek młody, z niepewnym wyrazem twarzy patrzył daleko w tłum, może i nawet kogoś wypatrując. Wypatrywał kogoś, kto byłby w stanie zdjąć panującą tutaj klątwę, którą zapoczątkowali jeszcze dawniejsi przodkowie.Odchrząknął i uchylił usta chcąc wypowiedzieć należyte słowa.
- Panowie, Panie i dzieci i wszyscy ci, którzy wiernie zamieszkują tutejsze tereny. - Donośny głos, zupełnie nie pasujący do postawy tego młodego człowieka, rozniósł się wokół.
Oczy wszystkich zgromadzonych zaszkliły się łzami. Malutkie dzieci leżące na rękach kobiet lub mężczyzn, jeszcze opatulone w prześcieradła lub ręczniki wydały z siebie jednakowy, przeciągliwy płacz. Nikt nie musiał mówić kolejnych słów, bo były wszystkim doskonale znane.
- Nasze Królestwo zostało zaatakowane z kolejnej strony, która jako jedyna pozostawała tą, która była dla nas bezpieczna. - Mówił niezrażony nagłym pojękiwaniem, płaczem kobiet. - Nie mamy już dostępu do wód ani tak właściwie nie mamy nikogo, z kim moglibyśmy współpracować.
Tłum zniżył się do klęczek, niektórzy stojący dalej, w cieniach straganów wciąż pozostawali na nogach. Nie chcieli się zniżać lub po prostu wstyd było im pokazywać swój smutek. Błagania rozlegały się wokół. Teraz nie tylko o to, by król użyczył pieniędzy, by zrobił coś z biedą. Teraz błagano po prostu o to,  by usunąć z map Królestwo. I tak właściwie przecież ten młody chłopak mógłby to zrobić. Był w stanie to zrobić.
- Łączę z wami mój własny smutek, który rozdziera me serce, ale odbudujemy to, co mieliśmy. - Złączył dłonie przed sobą, laskę wziął pod pachę. - Nie zawiedźmy naszych przodków! Nie zawiedźmy mojego schorowanego ojca!
  A więc i Annesfeą była skazana na pozostanie na mapach Nailai. Lud nie miał wyboru.
  Ten młody chłopak, o brązowawych, krótkich włosach wciąż stał na scenie. Teraz obserwował miasteczko, ponure, zniszczone budynki i bałagan panujący w każdym miejscu. Ciemne uliczki, pozbawione latarni omijał wzrokiem. Może wiedział ile cierpień tam odbyto. Może próbował sobie wyobrazić jak wszystko wyglądało dawniej. Jak sklepy były otwarte na każdym kroku. Ich witryny wisiały nad drzwiami, a wesoły dźwięk dzwonka rozlegał się w lokalu gdy nowy klient wchodził do jego środka. A może po prostu żałował, że zawiódł tyle istot, że pozwolił im od początku wierzyć w to, że będzie odpowiedzialnym władcą, który zada koniec cierpieniom. Gdzieś wciąż się łudził, że jego rządy są lepsze, a mieszkańcy nie cierpią aż tak bardzo jak kiedyś. Było gorzej, szczególnie gdy rozprzestrzeniały się choroby, a istot w odległych, małych miasteczkach była zaledwie garstka.
Odchrząknął po raz kolejny nie patrząc w twarze klęczących mieszkańców.
- Musimy sobie radzić dalej! Nie od razu da się odnieść sukces, pamiętajcie o tym! Nasze Królestwo jest rabowane, granice prawie zanikły, a odległe tereny sami przywłaszczają sobie pozostali władcy. Musimy pokazać, że jesteśmy wielecy, że potrafimy walczyć. Nasza armia. - Urwał, być może zdając sobie sprawę, że składa się ona z zaledwie czterystu osobników. - Nasza armia rośnie i będzie rosnąć. Gdy tylko dojdzie do starć z pozostałymi, mamy szansę wygrać. Tylko musimy starać się wszyscy. Musimy walczyć! - Podniósł ton głosu na ostatnich słowach. Chciał, by brzmiało to motywująco ale nie mogło tak brzmieć kiedy jemu samemu brakowało nadziei.
Ktoś stojący bliżej sceny mógł zauważyć, jak chłopak przesunął wzrok na rudą dziewczynkę, którą ściskając misia w swoich rączkach, posłała ponury uśmiech w stronę króla. Potem uniosła rączkę i lekko pomachała. Nie klęczała jak reszta. Rodzina stojąca za nią również tego nie robiła. Rudowłosa wzruszyła ramionami i przycisnęła do serca zniszczonego pluszaka.
Zagapił się na to dziecko zbyt długo, bo mocna ręka najbliższego strażnika dotknęła jego ramienia, by dać znać o tym, że czas wracać do zamku. Przecież tłum również zaczął rozchodzić się do domów. Może gdzieś z tyłu jego głowy świtało pytanie dotyczące tego, dlaczego każdy już odchodzi jeśli nawet ich nie odwołał.
Jeszcze raz pragnął zerknąć na tą dziewczynkę. Mimowolnie zbył strażnika machnięciem ręki i odwrócił się w tamtą stronę gdzie stała. Wciąż się uśmiechała pomimo, że matka zbyt mocno ciągnęła ją za sobą, trzymając jej kruchą rączkę. Odwzajemnił jej promienny uśmiech, który jednak z jej twarzyczki szybko się zmył, a zastąpiły go załzawione oczy i uchylone usta krzyczące, by rodzina się zatrzymała. Poszarpany miś spadł na ziemię.
Ludzie którzy pozostali w pozycji klęczącej ze złożonymi rękami przed sobą i twarzami wlepionymi w niebo przekierowali wzrok na króla, który rzuciwszy laskę w stronę strażnika, zeskoczył ze sceny. Podbiegł do misia i podniósł go z ziemi. Zmrużył oczy wypatrując rudowłosej w tłumie ale już jej nie widział. Parsknięcie koni zmusiło go do tego, by zerknąć w stronę bram. Dziewczynka siedząca na powozie smutno machała rączką i pomimo utraty pluszowego przyjaciela, obdarzyła chłopaka jeszcze jednym, krotkim uśmiechem.
Jakże musiało być to złote, dzielne dziecko, które pomimo ciężkich czasów wciąż miało w sobie tyle optymizmu. Była urodzona księżniczka, istotą, która stworzona do niesienia dobroci i wielkich rzeczy.
Chłopak uniósł na pożegnanie misia do góry i urwaną łapką pomachał w stronę odjeżdżającego powozu.
Z misiem w kieszeni zawrócił na scenę. Posłał ciepły uśmiech; którym najwyraźniej się zaraził; kolejnym dzieciom i ich rodzinom. Ten drobny gest odwzajemniło dwóch chłopczyków, jeden z bardziej pyzatymi policzkami, w drugi o twarzy jak gdyby dziewczęcej. Razem dla zabawy okładali się pięściami i podszczypywali. A dziewczynka o ciemniejszej karnacji ani drgnęła. Z zaciśniętymi pięściami i wysoko uniesionym podbródkiem pogladala się niby cały czas jedynie na swoją mamę udając, że jest niesamowicie ważną i dzielną wojowniczką. Do tamtej dwójki najwidoczniej się nie przyznawała dopóki sama nie została przez nich zaatakowana i nie zaczęła popychać ich rękoma. Teraz sama się wesoło roześmiała.
- Jak będę starsza i będę mieć taki długi, piękny miecz to wam pokaże! - Mówiła głośno, zapewne dlatego, by każdy wokół to słyszał. Duma rosła na jej twarzy.
- Jak będę mieć w przyszłości moc to zamuruję cię cegłami! - Powiedział ten o bardziej pyzatych policzkach wciąż ładując dziewczynkę pięściami.
- Nie będziesz miał mocy! Jesteś tylko człowiekiem, tak jak ja! Zostań wojownikiem, to jest bardziej opłacalne! - Mówiła wciąż z dumą w głosie. Ostatecznie upadła, gdy drugi chłopak podłożył jej nogę.
- Naucz się lepiej walczyć! - Zaśmiał się wystawiając język w jej stronę. - A ty nie zapominaj, że mocy i tak nigdy samemu się nie wybiera. -Zwrócił się do kolegi.
- Jak dorosnę to będę mieć sztylety i inne różności. Wtedy zobaczycie! -Wstała i otrzepała się. Zakryła oczka dłonią zapewne dlatego, że łzy zaczęły spływać po jej policzkach. - Nie jestem słaba! Dużo umiem! - Zacisnęła rączki w pięści tak jak na początku przepychanki.
Dwójka chłopczyków krzyknęła w prześmiewczy sposób jakby bali się jej słów i pognali za rodzicami.
Te dzieci miały w sobie coś takiego, widniało w nich tyle szczęścia i tej radości z dzieciństwa. Miały piękne plany na przyszłość.

****************
Mijały miesiące. Annesfea pogrążona w wojnach i biedzie była Królestwem pozbawionym żywności i wielu innych, podstawowych rzeczy. Król nie pojawiał się już na zaplanowanych spotkaniach, zaniedbywał swoje obowiązki, a nawet i sami strażnicy mieli z nim mało kontaktu. Zaszył się w swoim szarym zamku. Fioletowe zasłony opadały nad każdym oknem, a ptaki tworzące gniazda w rogach okien, zalepiły większość z nich.
Teraz wszyscy sobie radzili sami. Bez króla, rozkazów i zasad. Większość żyła swoimi zasadami. Ci uczciwi, byli zazwyczaj tacy jak wcześniej, a pozostali, którzy pragnęli odmiennego życia wybierali drogi wypełnione podłością i brakiem współczucia dla innych. Większość z nich nawet miało nadzieję, że jeszcze w otwartych karczmach dadzą radę ugrać jakieś pieniądze, ale lokale rzadko je wypłacały, bo same miały niewiele
Istoty magiczne nie używały swoich zdolności tak często jak było to kiedyś. Nie były tak przydatne.
Szkoły wciąż były otwarte, pomimo częściowego braku nauczycieli. Szkoły dla istot niemagicznych już nie działały, wszystkie zamknięto i uczono się jedynie wtedy gdy samodzielnie znaleziono sobie nauczyciela. Chociaż zazwyczaj po prostu opanowywano takie umiejętności jak pisanie i czytanie, bo nic więcej nie było dzieciom potrzebne. Tak sądzono ale możliwe że te wszystkie dzieci miały większe marzenia co do siebie; nawet jeśli były skazane żyć w takim świecie.
Magia natomiast przydawała się chociaż do tego by uprawiać pola i pozyskiwać plony szybciej niż robiło się to na normalnych zasadach.
Podróże ograniczały sie tylko do tutejszych lasów. Rzadko zdarzało się, by ktoś wędrował w stronę granic, bo nie wiadomo było co takiego tam może czychać. Marzenia o podróżach po prostu zanikały, trzeba było pogodzić się z tym, że tak długo jak Annesfeą jest w stanie wojen i biedy, nie są możliwe. Niemagicznym istotom uwięzionym w tym świecie rzekomo było najłatwiej się z tym pogodzić, bo były pozbawione takich możliwości jak podróże:
Annesfea była na granicy wyczerpania i nikłą w nowszych mapach po skrawku. Nikt już z tym nic nie robił. Wszystko było skazane na swój własny los, który jak się okazywało; nie miał zamiaru był łaskawym. Szczęścia w tych stronach zwyczajnie zaczynało brakować i nie było mowy o tym, by coś zmieniac. Każdy stracił nadzieję, bez względu na to, jak wielka kiedyś mogła ona być.
Chociaż może te wesołe dzieci, które zostały tak dobrze zapamiętane przez samego króla, posiadały w sobie te iskierki nadziei. Może spełnią swoje marzenia, a ta życzliwość pozostanie w nich również wtedy, gdy będą starsi i poznają oblicze strachu.

Królestwo Wędrowców Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz