Rozdział 1

50 16 8
                                    

                                     Ashley

     Zmęczona przysiadłam na schodkach od werandy. Przymknęłam nawet na chwilę oczy, by się zrelaksować i uspokoić swój organizm po wysiłku. Moje palce niemiłosiernie pulsowały i piekły po tym, gdy musiały spotkać się z kolcami róż. Głęboko westchnęłam wreszcie wracając do rzeczywistości, miałam jeszcze sporo do zrobienia. Między innymi musiałam udać się do miasteczka, by zakupić mydło i parę potrzebnych rzeczy bez których nie obejdzie się w naszym domu.

   Wstałam przygładzając ciemnozieloną suknię, która wręcz błagała o dokładne odświeżenie. Przystanęłam jeszcze przy korycie z którego piły zwierzęta by obmyć spoconą twarz i dłonie. Teraz mogłam na spokojnie udać się tam, gdzie zmierzałam.

  Droga do miasteczka była niezłym wyzwaniem. Z tego co opowiadał mi ojciec dawniej dbano o tutejsze drogi i nie było problemu z transportem. Teraz  na własnych nogach trzeba było pokonywać wyboistą ścieżkę a co najstraszniejsze przechodzić przez ciemny, gęsty las. Akurat  nauczyłam się przez te wszystkie lata tego, że strach ma wielkie oczy i nie obawiam się już tej ciemności która panowała przez pewien czas mojej drogi do miasteczka. Po prostu pogodziłam się z tym, że to raczej mało prawdopodobne iż ktoś nagle mnie napadnie lub zjedzą mnie wilki.

  Malujące się w oddali mury zmusiły mnie do tego, by zwolnić kroku. W kieszeni oprócz paru drobnych monet miałam coś jeszcze, coś co od paru miesięcy było moją małą iskierką nadziei. Musiałam wysłać to na poczcie, a przy tym dopłacić sporo pieniędzy, by list doszedł do samego króla. Przełknęłam nerwowo ślinę i zmusiłam się do przywrócenia mojego dotychczasowego tempa. Zacisnęłam zęby i kroczyłam dalej. Czułam jak moje rude, rozpuszczone włosy plątają się po moich plecach i łaskoczą po szyi.

   Znów zwolniłam gdy tylko przeszłam przez otwarte bramy. Napis nad nimi już się zamazywał i głosił raczej coś, co już dawno powinno zostać zastąpione czymś innym, siejącym prawdę. ,,Serce Annesfey. Królestwo wygranych.". Te słowa raczej nie należały do najprawdziwszych. Annesfeą już dawno pozostawała na pozycji przegranej, ale w naszym codziennym życiu niekoniecznie zawracano sobie tym głowę. Jedynie czasami liczono na to, że król jednak ogłosi swój powrót i przemówi na drewnianej scenie tak, jak robił to kiedyś.

    Nie ukrywałam tego, że niesamowicie ciekawiło mnie to, jak mógłby teraz wyglądać. Nawet ciężko mi było sobie go przypomnieć. Widziałam go tylko parę razy, jeszcze wtedy gdy był naprawdę młodym chłopakiem. Jego ojciec zmarł trzy lata temu, ale to nie było powodem dla którego chłopak zaprzestał wychodzenia z zamku. Nikt tak właściwie nie wiedział dlaczego zaczął się ukrywać i pozostawił Królestwo samo sobie. Jak ktoś jest w stanie żyć tyle czasu w zamknięciu? Przecież posiada moce, ma tyle możliwości będąc na stanowisku króla. Nigdy nie przestanę o tym rozmyślać.

   Moce. Jakie to musiało być piekne uczucie gdy wie się, że zostało się wyróżnionym na tle całego świata. Jakież to uczucie gdy posiada się chociaż strzępek magii.
 
    Ulicę w tym miasteczku pozostawały brudne za każdym razem gdy tu przychodziłam. Nawet panujący tutaj smród mnie nie zrażał, a był czymś normalnym, typowym dla tego miejsca.
Weszłam do pierwszego sklepu, a uśmiech starszej pani powitał mnie na wejściu. Również obdarzyłam ją uśmiechem i podeszłam do lady.

   - Dzień dobry, Ashley. Co podać? Rodzice mają się dobrze? Jak tam szkoła twojej siostry? - Kobieta oparta o ladę,wciąż się uśmiechała. Ciemnoróżowe, pokryte już w niektórych miejscach siwizną włosy, plątały się wokół jej twarzy. Była drobnej postury, uszy miała szpiczaste, a ich końcówki pokryte były zawsze mchem. Teraz miała je zasłonięte, lecz bywając w tym sklepie nie pierwszy raz, zdążyłam to zauważyć.

Królestwo Wędrowców Where stories live. Discover now