Rozdział 36: Złość

472 16 31
                                    

Louis

- Jak to kurwa wyparowała?- warknąłem.

Byłem cały nabuzowany, od dwóch tygodni szukaliśmy Rozalii. Siedzieliśmy w moim biurze, w Bloody Devils. Przez całe tygodnie próbowaliśmy znaleźć, chociaż najmniejszy trop, który doprowadzi nas do Robensona. Calvin i mój promyczek zapadli się pod ziemie. Wariowałem. Cały czas chodziłem zdenerwowany, nie miałem do niczego głowy. Nie umiałem spać, jeść, normalnie funkcjonować. Bo nie chciałem żyć, nie gdy jej nie było obok.
Wszyscy szukaliśmy Rozalii, ja, chłopacy, mój ojciec i nasi ludzie.

Ojciec Neteo, oraz Rozalii też próbował pomóc, ale to nie był jego świat, więc był bezsilny w tym przypadku. James dowiedział się o porwaniu jego córki dwa dni po tym zdarzeniu. Neteo dłużej nie mógł ukrywać przed ojcem zniknięcia Rozi. Starszy Williams dowiedział się kim jestem, i czym się zajmuje, dowiedział się też, że to w jakimś stopniu moja wina, iż Roza zniknęła. Na początku chciał mnie rozszarpać, a później chciał mnie zabić.

- Louis, uspokój się. To nie wina Camerona, że Calvin zaciera za sobą ślady- odezwał się Michael.

Chodziłem po całym pokoju. W końcu usiadłem na jednym z foteli. Oparłem łokcie o kolana, schowałem twarz w dłoniach.

- Znalazłem coś- oznajmił Charlie, klikając coś na klawiaturze laptopa.

Zerwałem się z fotela, podszedłem szybko do blondyna.

- Jest jedna kamera na tym torze, o której Robenson zapomniał- odparł zielonooki.

Charlie odpalił filmik z kamery. Jacyś faceci idą do czarnej furgonetki, łysy mężczyzna niesie nieprzytomną Rozalie przez ramię. Drugi z brązowymi włosami otworzył drzwi auta. Wsadzili do środka dziewczynę. Łysy gdzieś odszedł, furgonetka stała tak, że widziałem Rozalie w aucie. Szatyn swoją ohydną łapę położył na udzie Rozi, jego ręka wędrowała wyżej. Podszedł do niego łysy facet, przywalił mu z otwartej ręki w tył głowy. Łysy zaczął wrzeszczeć na swojego kumpla, głosu nie było słychać, więc nie mogliśmy, usłyszeć co mówi. Zamknęli drzwi, wsiedli do auta i odjechali.

Wziąłem głęboki wdech, zemdliło mnie.

- Znajdź, gdzie pojechali- rzuciłem.

Skierowałem się w stronę wyjścia.

- Luke, gdzie ty idziesz?- spytał Matt.

Chłopacy w czwórkę siedzieli z laptopami na kanapie, szukając, chociaż najmniejszej poszlaki. Nasi ludzie też szperali po internecie i przeszukiwali różne miejsca.

- Zaraz wrócę- wyszedłem z mojego gabinetu.

Ruszyłem do łazienki, wszedłem do jednej z kabin. Uklęknąłem przy toalecie, zwróciłem wszystko, co było w moim żołądku. Gdy skończyłem, to wytarłem usta dłonią. Wyszedłem z kabiny, podszedłem do umywalki. Przepłukałem usta i przemyłem twarz. Wyszedłem z łazienki, wszedłem z klubu tylnym wyjściem.
Usiadłem na schodkach przy wyjściu. Z kieszeni spodni wyciągnąłem paczkę papierosów, wyjąłem z paczki używkę i ją odpaliłem.
Usłyszałem za sobą kroki, po chwili ktoś się do mnie dosiadł. Spojrzałem w bok, na osobę siedzącą koło mnie. Był to mój ojciec.

- Znajdziemy ją- w jego głosie było słychać nadzieje.

- Melisę też znaleźliśmy- przypomniałem.

- Może i nie udało nam się jej odbić, ale nie byłeś taki silny jak dzisiaj. Wtedy byłeś jeszcze dzieckiem- rzekł.

- Dzieckiem, na którego oczach zgwałcono i zabito przyjaciółkę- moje oczy się zeszkliły, a szczękę mocno zacisnąłem.

Mój mały promyczek #1 Nadzieja (Trylogia Promyczek) [W TRAKCIE KOREKTY]Where stories live. Discover now