4. four

48 17 16
                                    

Poznanie jej tak naprawdę było tylko przypadkiem.

W Luton wszystko wydawało mi się świeże, nowe... Całkiem niedotknięte wspomnieniami z mojego rodzinnego miasta, z którego uciekłem na studia, i gdzie już nigdy nie wróciłem. Mama często pytała, czy odwiedzę ją w święta lub lato, ale ja zawsze proponowałem, by to ona przyjechała do mojego nowego miasta; by zaznała odrobiny nowoczesności. Godziła się i z pokorą przesypiała noce na mojej niewygodnej kanapie, mówiąc każdego wieczora, że to jedna z wygodniejszych sof, na których raczyła posadzić swój tyłek.

Byłem szczęśliwy, gdy mogłem ją zobaczyć, ale nie chciałem opuszczać Luton.

Cieszyłem się z każdego dnia spędzonego tutaj. Nawet migrena i złamane serce bolały mniej, odkąd wyniosłem się z rodzinnego gniazdka. W takich chwilach przekonywałem się, że podjąłem dobrą decyzję. Tęsknotę rekompensowała mi ciekawość i możliwość, bym w końcu był tym, kim zawsze chciałem zostać.

Zadomowiłem się dość szybko, wynajmując maleńką kawalerkę dwie przecznice od wielkiej siłowni. Nie chciałem być ciężarem dla utrzymującej mnie mamy, więc w dniu, w którym rozpakowałem ostatni karton, wybrałem się, by błagać o pracę dla młodego studenta. Nie musiałem się nawet zdobywać na sztuczne komplementy - siłowniana szefowa po niecałym kwadransie uścisnęła mi rękę i kazała stawić się następnego dnia na podpisanie umowy.

Każdy weekend spędzałem na recepcji siłowni, a nad moją głową błyszczał niebieski neon Fit, doprowadzając mnie do szału, brzęcząc, gdy jarzeniówki wydawały odgłosy, jakby chciały eksplodować za moimi plecami. Starałem się jednak nie gubić uśmiechu. Klienci to we mnie kochali, a ja dziękowałem Bogu, że mówili na tyle głośno i dużo, by zagłuszyć neonowy brzękot.

Było spokojnie, a nawet pokusiłbym się o nazwanie mojej rutyny fajną, ale pewnego dnia ze szklanymi drzwiami zderzyła się Emily. Przeraziłem się, a moje serce niemal stanęło, jak zobaczyłem, jak dziewczyna odbija się od szkła, zatacza do tyłu i niemal spada ze schodów.

Pędem wybiegłem zza lady. Ta śmiała się tak głośno, że nie wiedziałem, czy wzywać karetkę do niej, czy do siebie. Pomogłem jej wstać. Byłem bardziej oszołomiony od niej, gdy rzuciła rozbawione zdarza się, a później zapytała o najbardziej korzystny karnet.

Później każdego dnia pojawiała się w tym samym momencie, w którym ja rozpoczynałem swoją zmianę. Opierała się nonszalancko o ladę, poprawiała włosy i dużo chichotała. Starałem się nie zwracać na nią uwagi. Zbywałem ją uśmiechem. Czasem rzucałem wymówkę, że muszę pilnie coś załatwić, a później zamykałem się w pokoju dla personelu, odliczając równy kwadrans, by mieć pewność, że Emily odeszła i nie zamierzała więcej do mnie mówić.

Jej upór był jednak nie do przezwyciężenia.

Z czasem zaczęła się robić zwyczajnie męcząca. Bolała mnie głowa od wiecznego trajkotania i monotonnego chichotu. Nie rozumiała, gdy delikatnie próbowałem przekazać jej, że nasze rozmowy - a właściwie jej opowieści - cholernie mnie nudzą. Nie chciała też słuchać, gdy bezpośrednio mówiłem, by znalazła sobie inne zajęcie, bo przecież ja tam pracowałem. Zachichotała, gdy niemal wykrzyczałem, że jestem zajęty, a ona powinna już iść poćwiczyć.

A później zaprosiła mnie na kawę.

I nie marzyłem o niczym więcej, by oblać ją ohydnym espresso z siłownianego automatu z kawą. 

Last One To Kill || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz