6. NAPRAWDĘ ŻAŁOSNE

70 12 3
                                    

Obecnie

Olivier

Zamykam oczy, starając się wyciszyć przed spotkaniem ze starą, po czym wychodzę z pokoju i schodzę do jadalni. Matki jeszcze nie ma w środku. Zajmuję przypisane mi miejsce. Ledwo opadam tyłkiem na krzesło, a pojawia się w pomieszczeniu niczym zjawa. Żołądek skręca mi się w ciasny supeł. Jak zawsze, kiedy jest w pobliżu. Zapomniałem już, jakie to uczucie. Obserwuję, jak matka nie idzie, a dosłownie nadpływa, powłócząc długą suknią po idealnie wypastowanej podłodze. Wyćwiczone gracja i styl. Wszystko dopracowane do perfekcji.

„Tylko dzieciak mi się nie udał" – przypominam sobie słowa, które rzuciła na jakimś przyjęciu. Niby w żartach. Pamiętam, jakie wywołały rozbawienie wśród jej koleżanek. Jedna nawet rzuciła: „Och, Vanesso. Nie narzekaj. Z taką buźką nie musi być mądry. Przystojni faceci mają lepiej w życiu". Wtedy bardzo mnie to zabolało, a teraz? Skłamałbym, że mam to gdzieś, jednak na myśl o tym odczuwam zaledwie dyskomfort. Niczym wtedy, gdy do buta wpadnie kamyk.

Obcinam starą wzrokiem. W oczy od razu rzuca mi się kieliszek z winem, który trzyma w dłoni. A zatem to ten okres, kiedy ma gorsze dni i te swoje stany depresyjne. Wtedy nieustannie popija. I lepiej jej schodzić z drogi. Chyba że jest się typem masochisty, który chce usłyszeć kilka cierpkich słów na swój temat.

Kiedy siada, w jadalni od razu pojawia się pani Tosia. Pracuje tu, odkąd pamiętam. Jest częścią tego domu, niczym nieodzowne wyposażenie. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby jej zabraknąć. Uśmiecha się do mnie ciepło i od razu robi się jakoś przyjemniej. Spracowane ręce stawiają na stole naczynie żaroodporne pełne obłędnie pachnącej zapiekanki. Stęskniłem się za jej kuchnią. Odwzajemniam uśmiech i czekam, aż matka się poczęstuje. Nakłada sobie tak małą porcję, że z trudem powstrzymuję się od wywrócenia oczami. Tak, teraz mam pewność. Znowu ma te swoje jazdy.

Przypominam sobie, że wspominała o europejskim tournée, więc musi mieć idealną figurę. A skoro prawie nic nie je, a pusty żołądek zapełnia alkoholem, to znak, że trzeba schodzić jej z drogi.

– Smacznego! – rzuca.

– Smacznego – odpowiadam.

Łypie na mnie podejrzliwie spod sztucznych rzęs. Już wiem, że zrobiłem coś nie tak. Zaczyna brakować mi tchu, a wewnątrz klatki piersiowej, tuż za żebrami, pojawia się tępy ból. Za wszelką cenę staram się utrzymać w ryzach kiełkującą panikę.

Nic mi nie grozi!

Nic. Mi. Nie. Grozi!

Wytrzymuję spojrzenie matki. W końcu nakłada na widelec coś, co przypomina zwiniętą gąsienicę – a w rzeczywistości jest kawałkiem selera naciowego – i wsuwa ostrożnie do ust. Kropla potu spływa mi po karku, powoli, wywołując nieprzyjemny dreszcz.

– Jedz, bo wystygnie! – upomina mnie.

Posłusznie zabieram się za zapiekankę. Z samych warzyw, jak się okazuje.

Szlag, oddałbym nerkę za kebsa.

Wsuwam widelec do ust. Pyszne. Nawet gdyby było okropne, nigdy nie ośmieliłbym się nie opróżnić talerza do czysta. Albo co gorsza marudzić. Tylko raz zaprotestowałem, a lekcję, jaką dała mi wówczas matka, zapamiętam do końca życia. Nauczyłem się nie myśleć o smaku, jeśli nie przepadam za jakąś potrawą. Zawsze to lepsze niż dzień o puszce kociej karmy. Otrząsam się na wspomnienie horroru, jaki zgotowała mi matka, gdy miałem siedem lat.

– I jak ci się podoba praca w schronisku?

Unoszę wzrok znad talerza. Nie wiem, jak mam rozumieć to pytanie. Naprawdę ciekawi ją, czy jestem zadowolony? Wątpię. A może chodzi o to, czy czegoś nie odwaliłem? Cholera, nigdy nie wiem, czy pytanie nie niesie za sobą ukrytego przekazu ani jaka odpowiedź ją usatysfakcjonuje.

HellPunk (17.07.2024 - wydawnictwo Papierowe Serca)Where stories live. Discover now