ROZDZIAŁ 1. Pierwsze przyłożenie

266 47 41
                                    

WILLOW

Przeklęte kanapki.

— Henry, jeśli za chwilę nie wyjdziesz z pokoju, mama Joeya będzie wściekła! — krzyknęłam, próbując zatamować krwawienie z palca, który rozcięłam podczas krojenia. Niezdarnie ułożyłam plaster pomidora na kanapce z szynką. — Trąbiła już trzy razy!

Wyjrzałam przez okno, by upewnić się, że samochód Hannah nadal stoi przy krawężniku przed domem. Opierała łokieć o otwarte okno i uciskała skronie, wyraźnie się niecierpliwiąc.

— Przecież idę! — Jego oburzony ton głosu został zagłuszony przez zamknięte drzwi pokoju.

Przełożyłam gotowe kanapki do śniadaniówek i dołożyłam do nich kilka owoców i soki. Zamknęłam obydwa pudełka, a po upewnieniu się, że jest już późno, skierowałam się do pokoju syna. Na szczęście na dźwięk moich kroków natychmiast je otworzył.

— No idę, nie widać? — rzucił rozdrażniony, z trudem utrzymując na ramieniu plecak i torbę sportową jednocześnie.

Wyminął mnie i skierował się do drzwi wyjściowych. Nie umknął mi widok sińców pod jego oczami, co oznaczało jedno – znowu do późna oglądał mecz.

— Masz wszystko? — upewniłam się, podążając za nim.

— Tak — wyburczał pod nosem.

Próbował wepchnąć stopy w buty, nie kłopocząc się rozwiązywaniem sznurowadeł. Tylko cienka granica dzieliła mnie od złajania go za to, że tym sposobem je niszczył. Nie stać nas na nowe.

Wróciłam do kuchni po jego drugie śniadanie (czy raczej pierwsze) i wpakowałam mu je do plecaka, gdy nadal toczył zaciekłą walkę z adidasami.

— Powiedz mamie Joeya, że przez cały kolejny tydzień to ja będę was wozić — zwróciłam się do niego, zanim wyszedł.

Chociaż w ten sposób ją udobrucham i może nie zrezygnuje z zabierania mojego syna do szkoły. Było mi to na rękę, bo przedszkole Eloise znajdowało się na drugim końcu miasta i zawsze, gdy odwoziłam Henry'ego do szkoły, moja córka spóźniała się na zajęcia. Henry nie znał znaczenia słowa „punktualność", nawet jeśli setki razy próbowałam go tego nauczyć.

— Miłego dnia — powiedziałam mu na odchodne, nie doczekując się żadnej odpowiedzi zwrotnej poza trzaśnięciem drzwiami.

Nastolatki.

Westchnęłam i cofnęłam się do korytarza. Weszłam do pokoju córki, by sprawdzić, jak jej szło dobieranie stroju.

— Czyli to jest twój wybór na dzisiejszy dzień — bardziej stwierdziłam, niż zapytałam.

Przebrnęłyśmy już przez cały kalejdoskop ubiorów – począwszy od astronautki, pilotki, farmerki, a kończąc na biedronce, ale dziś Eloise Chambers postanowiła zostać... babcią.

— Dzień dobry, złociutka — przywitała się ze mną, udając głos pani Lynch.

Pokręciłam głową, bo żaden komentarz nie przyszedł mi do głowy. Nie miałam siły z nią walczyć.

— Jesteś już gotowa, by jechać do przedszkola?

— Nie-e. — Wycofała się o kilka kroków i zmarszczyła czoło. — Jestem na emeryturze.

Okej. Zaczyna się.

— Ale jestem pewna, że spotkanie z koleżankami i kolegami dobrze ci zrobi, hm?

Podeszłam bliżej i kucnęłam przed nią, by zrównać się z nią wzrokiem. W jej oczach jaśniała buta.

— Mój staw biodrowy mi na to nie pozwala — małpowała naszą sąsiadkę.

Cornflower Blue || [16+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz