Rozdział 4 - Porwanie

2.5K 241 22
                                    

 - Weź się w garść... okiełznaj to... - powtarzałam chodząc po sali - Nie czujesz nic, a nic... nic nie czujesz... nie czuj nic! - ale moc nie chciała mnie słuchać. Ściany sali były czerwone.

Nagle usłyszałam ryk Puszka i zobaczyłam wlatującego białowłosego chłopaka.

- Nie zbliżaj się! - krzyknęłam wyciągając przed siebie ręce

- Wrzuć na luz! - odparł pokazując puste ręce. Właściwie jedną, bo w drugiej miał ten kij. Machnięciem dłoni wytworzyłam przednim blok lodu. Wzleciał i przykucnął na ostrych krawędziach sopli u jego szczytu. Chwilę później zjechał po nim jak po zjeżdżalni.

On mnie przerażał. Śledził mnie, wślizgnął się do mojego prywatnego pałacu, załatwił Puszka i lata. No i zachowywał się chamsko, ale to raczej wkurzało.

Ściany zmieniły kolor na żółty, a dookoła zaczynał padać gęsty śnieg.

- Laska, rozchmurz się! - uśmiechnął się, wziął garść śniegu, uformował w kulę i dmuchnął w nią. Zalśniła lekko, a potem rzucił nią we mnie. Uniknęłam pocisku, a wtedy zaczął robić nowe. Postanowiłam użyć sztuczki, którą wypróbowałam na strażnikach, gdy chcieli mnie zabić.

Najpierw wzniosłam dwa lodowe mury po jego bokach, a potem dorobiłam trzeci, który poruszał się i zmuszał go do cofania się.

- Ej! - żachnął się - Łooo! - zawołał wypadając z balkonu.

Chociaż wiedziałam, że umie latać poczułam irracjonalny lęk. Podbiegłam do barierki i wychyliłam się. Nagle coś porwało mnie w powietrze. Pisnęłam. Okazało się, że chłopak złapał mnie w pasie i gdzieś lecieliśmy.

- Puszczaj! - krzyknęłam oburzona. Byliśmy już nad Arendell.

- Wedle życzenia - powiedział i zwolnił uścisk. Wydarłam się na całe gardło. Złapał mnie tuż nad dachem zamku. - Wiesz jak pięknie wygląda zorza z bliska?

- Nie! Nie próbuj!!! - wrzeszczałam i szarpałam się, ale mnie ignorował, wzlatując coraz wyżej i wyżej. A im wyżej tym rzadsze powietrze, więc powoli słabłam. - Nie... Nie mogę... od... chać... - wyszeptałam, gdy znaleźliśmy się przy zorzy. Nie miałam czym oddychać. Po chwili ogarnęła mnie ciemność.

***

Zaspana otworzyłam oczy. Słońce było już wysoko.

- Dlaczego znowu nikt mnie nie obudził! - jęknęłam - Carter mnie zabije! Już 3 razy zaspałam na zebranie Rady! - wstałam szybko. Ku swojemu zdziwieniu zorientowałam się, że nadal jestem w sukni. Może po prostu byłam padnięta.

Zaskoczyło mnie również to, że szafa była pusta. Sandie wzięła wszystko do prania? No cóż, pomyślałam, pójdę w tej.

Podeszłam do toaletki i uczesałam się. Kosmetyków też nie było. Znowu Anna robi mi kawały?

Śnięta poszłam w stronę jadalni. Usłyszałam, że ktoś tam rozmawia, ale nie rozpoznawałam ich głosów. Otworzyłam drzwi i stanęłam jak wryta na progu.

Kobieta-koliber fruwała rozsyłając na różne strony maleńkie wróżki, wyglądające jak miniaturowa wersja jej.

Jednocześnie rozmawiała z beżowo-żółtym, niskim ludkiem, który wyglądał jak zrobiony z piasku. Znaczy chyba rozmawiali. Nad jego głową pojawiały się obrazki.

Obok potężnie zbudowany siwy facet z brodą kłócił się z... zającem. Nie no, serio. Z wielkim, stojącym na dwóch łapach zającem z pokrowcem na bumerangi na plecach. Wykłócali się dosyć ostro.

Rozchyliłam usta z zaskoczenia.

- Chłopcy uspokójcie się! Ona tu jest! Straszycie dziewczynę! - zganiła ich kobieta-koliber

Przypomniały mi się wczorajsze wydarzenia. Wykonałam kilka chwiejnych kroków w tył, po czym pobiegłam z powrotem do pokoju. Wpadłam do środka i zatrzasnęłam z hukiem drzwi.

Powinnam od razu się zorientować! Przecież mój pokój miał błękitne ściany, a nie drewniane! A toaletka nie była wykuta z lodu!

Kilkoma ruchami rąk doprowadziłam moją suknię do stanu z dnia koronacji. Potem złapałam poduszkę, wyjęłam ją z poszewki, którą przemieniłam mocą w płócienna torbę i napchałam do niej jedzenia, które leżało na szafce.

- Halo? - usłyszałam głos kobiety zza drzwi - Przepraszam za Jack'a, on jest strasznie lekkomyślny...

- Ząbek, ona musi się uspokoić - powiedział męski głos

- Jak zwykle! Jack robi coś głupiego i na nas spada odpowiedzialność! Sprowadził jakąś dziewczynę, a my nawet nie wiemy kto to! - zrzędził ktoś inny

- Jestem Elsa, królowa Arendell! - krzyknęłam do nich. Po drugiej stronie zapanowała cisza. Złapałam prześcieradło, zarzuciłam sobie na ramiona i przemieniłam w granatowy płaszcz.

- Elsa, otwórz! - prosiła kobieta

Złapałam leżący na toaletce grzebień i dmuchnęłam w niego. W środku zaczęło pulsować światło. Wrzuciłam go w szczelinę pod drzwiami. Otworzyłam okno i przerzuciłam nogi przez parapet

Usłyszałam odgłos uderzających o ścianę czterech postaci. Wybuchający lodem grzebień to lekka przesada, ale byłam zdesperowana.

Niespokojnie spojrzałam na przepaść pod moimi nogami. Mój pomysł już nie wydawał mi się taki wspaniały. Wzięłam głęboki oddech i stworzyłam kawałek schodów. Niepewnie postawiłam na nich stopy. W miejscu, które zetknęło się z moim butem, rozbłysło lekkie światło i utworzyło się kilka kolejnych stopni. Narzuciłam na głowę kaptur i pobiegłam.

Elsa, strażniczka wiaryKde žijí příběhy. Začni objevovat