Rozdział 14 - Doliny cz. 2

566 59 20
                                    

Wrzuciłam do plecaka najpotrzebniejsze rzeczy typu picie, kanapki i bluza, w razie gdybyśmy mieli wrócić wieczorem. Zdając sobie sprawę, że sama zagwarantowałam sobie co najmniej dwugodzinne bycie sam na sam z Benem, miałam ochotę się za to ukarać. Powoli zaczęłam żałować swojej impulsywnej decyzji, a to za sprawą stresu. Bałam się, że nie będę wiedziała o czym z nim rozmawiać, przez co zamorduje nas grobowa, niezręczna cisza, mimo że nigdy wcześniej nic podobnego nie miało między nami miejsca, gdy na niego wpadałam. Zawsze sporo mówił i nawet kiedy widział moje zakłopotanie, i tak próbował mnie jakoś zagadać. Podejrzewałam, że nie robił tego, aby przerwać milczenie, tylko po to, by mnie jakoś rozluźnić. Nie byłam do końca przekonana czy wujkowie wspominali mu cokolwiek o mojej przeszłości i o tym dlaczego zachowywałam się w tak specyficzny sposób, ale jeśli wiedział, wyjaśniałoby to dlaczego za każdym razem był dla mnie tak wyjątkowo miły. Sama już nie byłam pewna czy mnie to drażniło, czy nie; takie specjalne uprzejmości, żeby mnie jakoś wciągnąć z powrotem do świata żywych. Choć wciąż istniała opcja, że Ben po prostu taki był. Sympatyczny, pracowity, przystojny...

- Darcy! – Usłyszałam jego głos dochodzący z oddali i dopiero wtedy przeniosłam wzrok z czubków swoich trampek na chłopaka. Przez całą drogę z domu na tyły posiadłości wujków, szłam ze spuszczoną głową i wpatrywałam się to w migające mi przed oczami conversy, to na wydeptaną trawę, pogrążona we własnych myślach.

Spojrzałam na bruneta, krzywiąc się i mrużąc oczy, z okazji, że promienie słoneczne postanowiły mnie zaatakować. Chłopak stał przed stajnią z dwoma, gotowymi do przejażdżki końmi. Słabo widziałam jego twarz, bo stał tyłem do słońca, zdołałam jedynie zarejestrować, że chyba się do mnie uśmiechał, kiedy mi pomachał. Serce nieco mi przyspieszyło, gdy postawiłam kolejne kroki w jego kierunku i zaczęłam się denerwować tą całą sprawą. Na własne życzenie zaserwowałam sobie podniesienie ciśnienia. Co za bzdura...

- Daj mi to – powiedział Ben, łapiąc za mój plecak, kiedy już dotarłam. Nie miałam zamiaru protestować, domyślając się, że i tak niczego bym nie wskórała, mając do czynienia z takim „dżentelmenem".

- Dzięki – mruknęłam, co prawda wdzięcznie, ale trochę jakby na odczepne, przy okazji siląc się na uśmiech. Nie dlatego, że byłam niewychowana, tylko dlatego, że się zawstydziłam. Początki zwykle bywają trudne, a wszystko jest kwestią przyzwyczajenia i właśnie to powtarzałam sobie, zanim ruszyliśmy w stronę lasu. Potrzebowałam trochę czasu, żeby przyzwyczaić się do obecności Bena, ogólnie do jego osoby, żeby się jakoś odprężyć. Sama nie byłam gotowa na zainicjowanie jakiejkolwiek dłuższej rozmowy na konkretny temat, więc zdecydowałam, że poczekam na moment, w którym to on zacznie, a byłam gotowa dać sobie rękę uciąć, że taki nadejdzie. Zdążyłam poznać chłopaka na tyle, aby wiedzieć jak się zachowywał w niektórych sytuacjach, a wnioskując po naszych wcześniejszych spotkaniach, moje przypuszczenia i oczekiwania były słuszne i niemalże pewne.

Podeszłam do Spoona i ostrożnie pogładziłam go po grzywie. Nie wyglądał na wystraszonego, stał sobie i machał ogonem jak gdyby nigdy nic, na pewno nie obawiał się mnie w żaden sposób, ale ja i tak odczuwałam lekką niepewność. Od ostatniego razu, gdy jeździłam konno minęło doprawdy sporo czasu, nic zatem dziwnego, że się tym denerwowałam, mimo że mogłam być pewna, że Spoon niczego mi nie zrobi. Był najstarszy i najbardziej zaufany z całego stada, jako dziecko jeździłam na nim razem z wujkiem Devinem albo ciotką Ellie. Zresztą jeszcze na początku liceum miałam okazję się nim przejechać, więc istniała maleńka szansa, że mnie pamiętał. Rozpoznał po zapachu czy coś w tym stylu, nie wiedziałam jak to działało u koni. Kiedyś Devin mi o tym opowiadał z wielkim zafascynowaniem, ale średnio mogłam sobie przypomnieć.

- Jedziemy? – Moje wahania przerwał najwyraźniej gotowy do wyjazdu Ben, który wpatrywał się we mnie wyczekująco. Skinęłam potwierdzająco i zaledwie zdążyłam położyć jedną nogę na strzemię, kiedy ni stąd ni zowąd, Spoon głośno parsknął i poruszał gwałtowanie głową, tak, że aż odskoczyłam do tyłu i wpadłam na Bena. – To tylko mucha – zaśmiał się i pomógł mi stanąć na równe nogi, tymczasem ja miałam ochotę palnąć się w łeb po raz kolejny. Faktycznie, Spoon chciał tylko odpędzić natrętną muchę, która kręciła się wokół nas i drażniła swoim bzyczeniem.

Off The Coast | n. h.Where stories live. Discover now