IX

345 24 2
                                    

Słyszał wołanie. Ktoś wymawiał jego imię. Znał ten głos. Słodki, melodyjny, dziewczęcy głos. Głos, którego brzmienie przepełniało go radością. Czy to naprawdę ona? Czy to naprawdę...

- Missy?!

Wołanie ucichło. Rozejrzał się. Ujrzał drobną postać siedziącą na ławce. Twarz skrywała w dłoniach. Zbliżył się do niej. Zabrała ręce i wlepiła w niego wzrok. Wyglądała identycznie, jak wtedy, gdy widział ją po raz ostatni. Była posiniaczona. Na czole, policzku i ustach znajdowały się rany zadane żyletką. Nie płynęła już z nich krew. Z jej oczu polały się strumienie łez. Chciała coś powiedzieć, ale jej na to nie pozwolił.

- Missy, tak mi cię brakuje... Kochana siostrzyczko... Chciałbym, abyś do mnie wróciła, byśmy się śmiali i rozmawiali jak dawniej... 

Łzy spłynęły po jego policzkach.

- Oni już nic nikomu nie zrobią... Spotkała ich zasłużona kara. Wróć, proszę...

Dziewczyna wstała. Przytuliła go i... zniknęła. Rozpłynęła się w powietrzu. Krzyczał. Wołał ją. Bez skutku.

Kochał ją nad życie. Tęsknota i rozpacz wróciła. Gdy zginęła, stracił wszystkich. Wszyscy, na których sądził, że może polegać odwrócili się, gdy najbardziej ich potrzebował. Wszyscy... Prawie wszyscy. Pewna nieznajoma mu dziewczyna podeszła i spróbowała pocieszyć. To ona, jako jedyna, dostrzegła samotnego, zrozpaczonego chłopaka i postanowiła z nim porozmawiać. Wtedy, gdy nienawiść do ludzkości to NJ wszystko, co mu zostało, pojawiła się Sara. Dziewczyna, którą każdy uwielbiał, po której nikt się tego nie spodziewał, podeszła i pocieszyła. Od tamtej pory są przyjaciółmi.

Missy miała czternaście lat, gdy została brutalnie zgwałcona i pobita do śmierci. Przez osoby, które Michał uważał za swoich przyjaciół. Chłopak był mściwy. Nie uszło im to na sucho. Odebrał im życie w jeszcze okrutniejszy sposób niż oni dziewczynie. Znał ich plany. Wiedział, że mają się spotkać w domu jednego z nich. Zjawił się pod oknem pokoju na parterze, w którym przebywali koło godziny 3:00. Miał szczęście. Okno było otwarte. Wszedł ostrożnie do środka. Wewnątrz panowała nieprzyjemna woń alkoholu. Na podłodze leżała pusta butelka po wódce. Byli pijani. Nieprzytomni. Leżeli na łóżku. Długowłosy zbliżył się do nich i zauważył, że jeden z nich trzymał w ręku identyczną butelkę, która znajdowała się na podłodze. Ta była w połowie pełna. Wykrzywił twarz w złośliwym uśmiechu, po czym wyciągnął z kieszeni kurtki niedużą butelkę wypełnioną benzyną. Wylał jej zawartość na drugiego z nich i na półkę z książkami. Podłożył ogień i szybko uciekł z pokoju. Spłonęli żywcem. Pomścił swoją siostrę. Po dziś dzień ani jej śmierć, ani jej oprawców nie została wyjaśniona. Nie ma dowodów, są tylko podejrzenia...

Obudził się z krzykiem. Na dworze było już jasno, a pani Route nie spała. Przybiegła zresztą zaraz, gdy go usłyszała.

- Co się stało?!

- Nic... Zły sen, wszystko w porządku.

- Przygotowałam śniadanie, zjesz może?

- Chętnie.

Poszedł więc na dół, aby pożywić się przed nadchodzącym dniem. Ani kobieta, ani on nie chcieli, żeby ten dzień nadszedł. Ojciec Fletcher znów ich odwiedzi... a raczej Sarę. Przyszedł dopiero po południu. Pobłogosławił dom i nie zwlekając, wszedł do pokoju dziewczyny. Nie pozwolił Michałowi pójść z nim. Zasiadł na krześle stojącym przy łóżku. Dziewczyna nie zwracała na niego uwagi. Patrzyła przed siebie nieobecnym wzrokiem. Ojciec włączył dyktafon, który ze sobą przyniósł i schował z powrotem do kieszeni.

- Witaj, Sara.

Nie odpowiedziała.

- Jestem twoim nauczycielem religii i znajomym twojej mamy, nie poznajesz mnie?

Wciąż milczała.

- Sara...

- Nie jestem Sara - przerwała mu gwałtownie. Głos, którym mówiła, był przerażający.

Milczał. Potrzebował dowodów na to, że dziewczyna jest ofiarą opętania. 

- Cóż za piękny dzień - przerwała ciszę.

- Zgadzam się.

- Szkoda, że Sara nie może go zobaczyć - roześmiała się.

Przestraszyły go te słowa, lecz zachował spokój. Dziewczyna odwróciła wzrok. Podszedł do okna. Zamyślony, począł obserwować życie na przedmieściu, na którym mieszkali Route'owie. Ruch na drodze nie był duży, przechodniów na chodnikach również nie było wiele. Każdy gdzieś się spieszył. Na podwórku koło domu naprzeciwko dostrzegł grupkę bawiących się dzieci. Uśmiechnął się mimo woli. Przypomniały mu się jego lata dzieciństwa, kiedy nie było żadnych problemów, kiedy do szczęścia wystarczało wyjście z kolegami na plac zabaw, a rodzice... żyli. Łzy zebrały się w jego oczach i już miały wydobyć się z nich, kiedy nagle okno gwałtownie otworzyło się i zamknęło z powrotem, uderzając go w twarz. Upadł na ziemię i w jednej chwili zapomniał o wszystkim, opamiętał się i wstał.

- Ich już nie ma, tak jak dawniej spłonęli w tym samochodzie, tak teraz płoną w piekle!

- Przestań!

- Należą do mnie! Tak jak Sara! - zaczęła się głośno, przerażająco śmiać.

- Cisza! Zostaw ją w spokoju! Nie masz prawa...

- Wiem, co mi wolno - przerwała.

Wyciągnął z kieszeni niewielką buteleczkę i odkręcił ją.

- Puść to.

Dziewczyna wyszczerzyła zęby i wyglądała jakby chciała rzucić mu się do gardła, w czym przeszkadzały jej jedynie sznury, którymi była przytwierdzona do łóżka.

- Puść to, śmieciu! Odłóż to, skurwysynu! - wrzeszczała nieludzko.

Zawahał się, lecz po chwili to zrobił. Jednym ruchem opróżnił zawartość buteleczki, opryskując nią Sarę. Zaczęła wić się, obłąkańczo wyć, kląć plugawie. Na jej skórze, w miejscach, gdzie zetknęła się z poświęconym płynem, pojawiły się ślady przypominające poparzenia. W pewnym momencie uniosła się i gdyby nie była przywiązana wisiałaby w powietrzu półtora metra nad podłogą. Fletcher był przerażony. Jego serce biło szybciej niż kiedykolwiek. Nie miał już żadnych wątpliwości, że stoi przed diabłem, a może nawet samym szatanem. Gdy trochę się uspokoiła i wylądowała z powrotem na łóżku, wyłączył dyktafon i opuścił pokój. Michał zaniepokojony dźwiękami dochodzącymi z pokoju, czekał na niego przed drzwiami.

- Co się tam stało?

- Woda święcona...

- To znaczy, że jest... opętana?

- Niby pewności nigdy mieć nie można, lecz po tym co się stało przed chwilą, nie mam już żadnych wątpliwości.

Nie odpowiedział. Nie było tego po nim widać, lecz był przejęty, bał się.

- Gdzie pani Route?

- Poszła się przejść. Dobrze, że jej nie było, bo dostałaby zawału, gdyby usłyszała te wrzaski.

Ojciec westchnął głęboko.

- Ja już pójdę, muszę to wszystko przemyśleć, przyjdę wieczorem i porozmawiamy w trójkę. 

Chłopak odprowadził go do drzwi i wrócił do małego pokoju na strychu, w którym tymczasowo mieszkał. Położył się na łóżku i zaczął rozmyślać. Nie o Sarze, lecz o Missy. Co miał znaczyć ten sen? Dlaczego przyśniła mu się akurat teraz, gdy o niej zapomniał i gdy traci jedyną bliską mu osobę? Czuł, że jest to w jakiś sposób powiązane. Zaczął płakać. Łzy, jedna po drugiej, spływały po jego policzkach. W domu rozległ się ryk, przypominający lwa. W tym momencie długowłosy zasnął...







Kara piekiełOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz