II. Karesy współlokatorskie - czyli Nico i Jason w jednym stali domku.

1.4K 81 17
                                    

Przede wszystkim z miejsca pragnę uspokoić - to, że Will jeszcze nie pojawił się w tekście nie znaczy, że zmierzam ku Jasico. Było to brane pod uwagę, być może wynikną z tego jakieś kwiatki, ale obiecuję, że w następnej części z pewnością pojawi się pan Solace. Macie moje gryzipiórskie słowo.

***

___________________

NICO


Na klatce schodowej nacięli się na właścicielkę kamienicy, starą Sophie, która za wszelką cenę usiłowała zaciągnąć ich do siebie na herbatę z konfiturą i nadziewany biszkopt. Komu jak komu, ale jej naprawdę ciężko było odmówić. Na dodatek nie sposób nie lubić tej lekko stukniętej kobieciny; nigdy nie poganiała go z opłatami, nie należała do nazbyt ciekawskich i na ogół rzadko się w ogóle widywali. Jedynie w ciepłe popołudnia, gdy mimo sztywności stawów i reumatyzmu wciąż zawzięcie dziabała motyczką ogród na podwórzu, albo w zimniejsze dni kiedy siadywała na ławeczce, by z dobrodusznym uśmiechem witać każdego, kto z rzadka pojawiał się w wysokiej bramie i zaglądał na schowany między kamienicami dziedziniec.

— A pan tutaj taki blady, chory może jakiś? — zasugerowała, gdy po raz kolejny cierpliwie i wciąż grzecznie odmówili złożenia jej wizyty. Spojrzała z wyrzutem na Jasona i tym razem wyjątkowo miała rację; Grace wyglądał mizernie, nawet Nico był dziś przy nim książkowym okazem zdrowia. Mężczyzna zmieszał się i z pozorną nonszalancją wzruszył ramionami, by zaraz zaczarować starowinkę szerokim, firmowym uśmiechem. Cały Jason – nie lubił gdy inni nadto się o niego troskali. Zostawili Sophie na klatce schodowej i zapewnili ją solennie, że wpadną gdy tylko znajdą trochę czasu.

Na niebie zebrały się chmury, swoją grafitową barwą wróżąc coś więcej niż tylko przelotne opady. Póki co jeszcze było sucho, więc istniało prawdopodobieństwo, że wyrobią się z lunchem i zdążą wrócić do domu zanim z nieba lunie rzęsisty deszcz.

Lucky's było dokładnie tak małe i duszne, jak to sobie zapamiętał z ich ostatniej wizyty w tym miejscu. Wnętrze stylizowane na wczesne lata siedemdziesiąte wypełnione było stolikami obłożonymi ceratą w kratę, a na każdym kroku można się było natknąć na przedruki zdjęć Pameli Eldred, sporadycznie przetykanych akcentami z pin up girls. A wszystko to wieńczyło futurystyczne akwarium pasujące do wystroju jak pięść do nosa.

— Tam jest miejsce — Jason wskazał na stolik upchnięty pod samym oknem, zaraz obok sztucznej, zakurzonej palmy. To Nico zazwyczaj wiódł prym w separowaniu się od obcych ludzi, więc nie kręcił nosem na jego wybór. Był wdzięczny, że nie muszą siadać przy przejściu, obok baru sałatkowego czy łazienek. Wybrał miejsce przodem do sali, nie przepadał za odwracaniem się plecami w kierunku potencjalnego zagrożenia – nawet, jeśli w tym momencie powinien o wiele bardziej obawiać się świeżości tutejszego asortymentu.

Jason usiadł po jego lewej, przodem do okna. Przez moment oboje milczeli zgodnie, Nico z ramionami założonymi na piersi, Grace z łokciami opartymi o blat i brodą opartą na splecionych dłoniach. Jedno i drugie patrzyło bezmyślnie przez szeroką futrynę, wsłuchani w trzeszczące radio, które wygrywało jakąś senną melodię. To właśnie był niewątpliwy atut tej graciarni, na pozór nie wartej jednego spojrzenia; tu czas zdawał się płynąć wolniej.

Nico spojrzał na Jasona kątem oka, zastanawiając się o czym teraz myśli. O matce? O Kevinie? Może powoli układa w głowie plan działania? Na czole blondyna pojawiła się pozioma zmarszczka, brwi ściągnęły się w skupieniu, a usta zacisnęły. Nie zauważył nawet, że Angelo przygląda się mu od paru chwil, więc ten skonstatował, że Jason jest całkowicie pochłonięty własnymi sprawami.

Słowozbiory (Solangelo)Where stories live. Discover now