Rozdział 11

886 64 20
                                    

Piątek okazał się być dniem przełomowym, choć na początku nic tego nie zwiastowało.

Obudziłem się z dobrym samopoczuciem, wynikającym z obecności drugiego ciała w moim łóżku, do którego byłem przyciśnięty maksymalnie. Cody jeszcze spał, jednak pozwoliłem sobie na studiowanie palcami faktury jego twarzy oraz klatki piersiowej. Nie potrafiłem uwierzyć, że tak wielkie szczęście spotkało właśnie mnie.

Po kilku minutach surfer poruszył się nie spokojnie, aż w końcu mogłem zmierzyć się z pięknym kolorem jego oczu.

– Dzień dobry, kochanie – mruknął niskim, porannym głosem, składając mi na policzku pocałunek.

Zamiast odpowiadać, przytuliłem się do niego jeszcze mocniej, uważając na zagipsowaną rękę. Blondyn zachichotał i oplótł mnie ramionami.

– Słodka przylepa – szepnął mi do ucha.

Naszą sielankę przerwał Dylan, wchodząc bez pukania do pokoju. Nie speszył się zbytnio, gdy zobaczył nas razem w takiej pozycji. Bez skrępowania ziewnął przeciągle i usiadł na skraju materaca.

Schowałem twarz w szyi mojego chłopaka, mówiąc prosto w jego skórę:

– Idź sobie, proszę.

Cody zachichotał, głaszcząc mnie powoli po włosach, jednak on zwrócił się do Dylana nieco milej:

– Co się stało, że jesteś na nogach o tak wczesnej porze?

– Mama poprosiła mnie, bym wam przekazał – zaczął. – Planuje zrobić dzisiaj typowe pranzo, chce zaprosić wszystkich swoich znajomych.

W końcu podniosłem się z zainteresowaniem. Od czasu do czasu nasza rodzicielka organizowała takie wieczorki. Spotykaliśmy się wtedy w lokalnej restauracji, gdzie jedliśmy obiad, rozmawialiśmy, a w późniejszych godzinach można było napić się alkoholu i potańczyć.

– Kto ma przyjść? - spytałem, obawiając się odpowiedzi.

Dylan skrzywił się.

– Tak, zaprosiła Deana i jego rodzinę, jeśli o to pytasz – odpowiedział. – Ale za to będziesz miał przy sobie swojego księcia z bajki.

Mój brat mrugnął okiem do Cody'ego, po czym kazał nam wstawać i wyszedł z pomieszczenia.

– Mam złe przeczucia – przyznałem, ponownie chowając się w ramionach Blondyna.

– Nie zostawię cie samego, nie musisz się o nic martwić – mruknął, po czym zaczął składać drobne pocałunki na mojej szyi.

Zamknąłem ponownie oczy, starając się czerpać najwięcej przyjemności z pieszczoty, jednak ziarno obawy zostało zasiane w moim sercu. Bałem się Deana. Wiedziałem jak bardzo porywczy i nieobliczalny może być. Nikt by się tego po nim nie spodziewał. Jego rodzice uważali go za ideał, wychwalając jego osiągnięcia na prawo i lewo. Nie dostrzegali tego jaki był naprawdę.

– Przyniosę ci śniadanie – szepnął mi do ucha Surfer.

Chwilę później mogłem w całej okazałości zobaczyć Cody'ego, który musiał przejść przez pół pokoju, by dostać się do swoich ubrań. Zagwizdałem cicho pod nosem, na co roześmiał się i zaczął ostentacyjnie wyginać swoje ciało.

Na szczęście wrócił szybko, dzięki czemu nie utonąłem wraz z moimi myślami zbyt głęboko. Jednak, nie przyszedł sam. Wraz z nim do pokoju wszedł Ryan, przez co zawstydziłem się od razu. Nie miałem na sobie nic, dlatego było to dla mnie ekstremalnie niezręczne.

Cody widząc to, rzucił mi swoją koszulkę, która do tej pory leżała na podłodze i zachichotał pod nosem.

– Wybacz pięknisiu, nie spodziewałem się tego – zaśmiał się Ryan, siadając po turecku na skraju łóżka.

Zimowy płomieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz