†Chapter 10

8K 453 32
                                    

Mój umysł nawiedzał coraz to intensywniejszy mętlik. Obiekt, który niedawno obdarzałam przeróżnymi objawami nienawiści, po woli przestawał wywoływać we mnie tak sprzeczne emocje. Dlaczego? Sama nie umiem tego do końca stwierdzić... Jednak muszę pamiętać, by trzymać go na dystans, bo w końcu jest teoretycznie obcym człowiekiem, o którym wiem tylko, że potrafi być temperamentny, troskliwy i czasami nawet zabawny, ale tylko w wyjątkowych chwilach. 

Harry.

Powinnam go nienawidzić, uważać za człowieka, którego na każdym kroku należy karać choćby słownie, ale nie mam do tego jasnych predyspozycji, zwłaszcza, że w ostatnim okresie zrobił się dla mnie miły ( jednak nadal nie zmienia to faktu, że nielegalnie przetrzymuje mnie w domu i każe stosować się do zasad, które niwelują moją swobodę i wolność). Nawet wczorajsza konwersacja poniekąd zmieniła pryzmat mojego patrzenia na niego. Wydaje się być dobrą osobą, jednak każdy w sobie skrywa coś mrocznego. A im bardziej ta osoba jest zamknięta, tym większy mrok ukrywa przed światłem świata zewnętrznego. 

  Nie jestem w stanie cię ochronić przede mną. 

Tego dnia mój żołądek zaczął brutalnie się domagać jedzenia, dlatego szybko ubrałam się w luźny, prążkowany sweter i jasne dżinsy z podwyższeniem, pamiętając o tym by podwinąć znienawidzone rozkloszowane nogawki. Bezszelestnie opuściłam sypialnię w zamiarach odszukania kuchni. Nie wiem co było wywołane tym, że nie chciałam gdzieś spotkać po drodze Harry'ego, jednak starałam się o to, by moje kroki były jak najcichsze.

Nie wiedząc gdzie się udać kierowałam się intuicyjnie przed siebie, co chwilę zahaczając wzrokiem na obrazy, które bezbronnie wisiały na ścianie. Mijałam różne drzwi niewdzianych pokoi w towarzystwie czerni i czerwieni na ścianach, schodziłam ostrożnie po stopniach schodów. Przesuwałam spojrzeniem po korytarzu, którym jeszcze się nie przemieszczałam; jego atmosfera stawała się coraz bardziej mroczna, nawet jeżeli towarzyszyło mi słabnące światło kinkietów. Znikąd zaczęłam się zastanawiać, czy ten dom sprawia wrażenie równie wielkiego z zewnątrz.

Moją uwagę przykuły przysadziste, metalowe drzwi na końcu korytarza. Rozglądnęłam się uważnie dookoła, by zobaczyć czy nikt nie czai się gdzieś w rogu, po czym bez ceregieli zaczęłam badać ciężką powłokę, która okazała się być zamknięta kiedy pociągnęłam bez zastanowienia za odbijającą światło kinkietów klamkę.

-Co ty tutaj robisz?- czyjś głos przebił się przez dźwięki szarpania nieustępliwej klamki. 

Odwróciłam się raptownie, by zobaczyć kto czai się za moimi plecami. Z przyłożoną do szaleńczo bijącego serca ręką, spokojnie stwierdziłam, że to nie Harry. 

-Wiesz, że nie wolno tu nikomu wchodzić?- ten obcy głos przemówił ponownie, a nagle jakby znikąd, mój głos został strawiony przez wewnętrzny stres.- Odpowiesz na pytania, czy ucięli ci język?- powiedział, jednak to nie był ton przesiąknięty niecierpliwością  i nietaktownością, tylko rozbawieniem. 

-Ja... zgubiłam się.- wypaliłam pocierając niepewnie kark. 

Chłopak stojący przede mną westchnął ciężko, a ja w nikłym świetle wydzielanym przez mało wydajne żarówki dostrzegłam, że w dłoniach dzierży obcęgi. 

-Pracujesz tu?- spytałam ni zdążył cokolwiek powiedzieć. 

-Jestem ogrodnikiem.- wyjaśnił bez oporu.- A ty pewnie jesteś Piper, nowo przygruchana dziewczyna Styles'a, co? 

Zmarszczyłam brwi. 

-Nie jestem nowo przygruchaną dziewczyną Styles'a, okay?- prychnęłam dając poważny nacisk na każde słowo. 

-Woah, spokojnie.- uniósł ręce w powietrzu w geście kapitulacji.- Nie chciałem cię w żadnym stopniu urazić.- odparł szczerze.- A zmieniając temat, jestem Marcus. 

-Dlaczego wcześniej cię nie widziałam?- spytałam zaskoczona tym, że po tak długim czasie go poznaję i to w takich okolicznościach. 

-Nie złożyło się widocznie.- mruknął niepewnie.- A teraz radziłbym opuścić ten obszar domu, bo jak Styles nas przyłapie na pogawędce, weźmie to za nieopłacalne myszkowanie.- powiedział Marcus, na co kiwnęłam głową z aprobatą. 

-Co tam jest?- spytałam wracając do kwestii zamkniętych hermetycznie drzwi.

Marcus powiódł automatycznie spojrzeniem za siebie, jednocześnie prowadząc mnie po schodach. 

-Sekreciki naszego kochanego szefa.- oświadczył z dozą ciekawości i pochłonięcia.- Nikt nie wie co się tam znajduje, oprócz jego samego. Nikomu nie wolno nawet wkraczać na teren tego korytarza, bo Harry woli nie ryzykować. Tylko nie mów mu, że nie zwracam się o nim per Pan, bo wolę jeszcze utrzymać się na posadzie.- zastrzegł ze śmiertelną powagą. 

-Masz moje słowo, że nie powiem.

Marcus wprowadził mnie z powrotem na korytarz, który był mi najbardziej zaznajomiony ze względu na wystąpienie tu mojego pokoju. Chłopak zerknął na mnie, a nasze spojrzenia się skrzyżowały raptownie. Teraz mogłam uważniej przyjrzeć się jego wyglądowi. Miał brązowe, krótko ustrzyżone włosy, a jego niebieskie oczy świeciły się, gdy przebiegały przez nie iskierki rozbawienia.  Ubrany był w prosty strój ogrodnika, czyli prowizoryczne ogrodniczki i pomięta koszula w kratę, a wszystko było gdzieniegdzie ubrudzone od ziemi, w której pracował. 

Spuściłam głowę, gdy poczułam jak moje policzki oblewają się szkarłatem. 

-Mogę cię oprowadzić po tej rezydencji jeśli chcesz.- zaoferował z uśmiechem.- Nie mam zbyt wiele pracy, a z tego co widzę masz trudności z  lokalizacją pewnych miejsc.

Już miałam w planach odpowiedzieć mu, że bardzo chętnie zostanę oprowadzona przez niego po domu, jednak w tym samym momencie poczułam za sobą chrapliwy oddech. Przygryzłam dolną wargę milcząc, tak, jakbym właśnie odrzuciła zdolność płynnego wysławiania się. 

-Sam mogę to zrobić.- odparł oschle Harry, którego dłoń nieznacznie splotła palce z moimi. Ten gest był dziwny, bardzo dziwny, co dopełniał jego ciasny uchwyt.- A ty możesz zająć się swoją pracę, nie ma powodu by ci w niej przeszkadzać, prawda Piper?- zazdrość i chciwość. Tyle wyczułam w jego głosie, który wczoraj różnił się diametralnie. 

-Tak.- mruknęłam lakonicznie, zmiażdżona przez potęgującą siłę spojrzenia Harry'ego. Byłam jak tchórzliwe stworzenie, na które polował drapieżnik. 

-Oczywiście panie Styles.- Marcus przytaknął, po czym przeniósł spojrzenie na mnie.- Do zobaczenia.- uśmiechnął się do mnie szeroko, co odwzajemniłam nieśmiało, jednak gdy spojrzenia Harry'ego i Marcusa skrzyżowały się nieudolnie oboje skrzywili się. Marcus posłał ostatnie gromy w stronę równie niezadowolonego bruneta, po czym ruszył przed siebie pewnym siebie krokiem. 

-W porządku?- spytał bardziej od niechcenia niż od tknięcia troski. 

Pokiwałam niemo głową, nie wiedząc co powiedzieć. 

-Chcesz bym cię oprowadził, czy wolisz by on to zrobił?- spytał pokazując brodą miejsce, w którym zniknął Marcus. Szczękę miał zaciśniętą, tak, że kontury jego twarzy stały się jeszcze bardziej zarysowane. Przygryzłam dolną wargę, znowu przytłoczona tymi szmaragdowymi oczami.- Piper nie pogniewam się.- dodał dostrzegając moje zakłopotanie. Obraziłby się, a jak nie na mnie to na Marcusa, a nie chciałam zsyłać na niego siłę gniewu Styles'a.

Harry był granat, a za wszelką cenę nie chciałam uruchamiać tego pocisku. Mocniej ścisnęłam jego rękę splecioną z moją i uśmiechnęłam się niemrawo. 

-Czekam aż ty to w końcu zrobisz, panie Styles.


I jakie wrażenia w związku z Marcusem? :'3 polubiliście go ( a skoro tak, to go szybko znielubicie XD)



The Monster|| h.s.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz