Gdy spojrzysz iskrami swych oczu ...

6.2K 382 211
                                    


                    Siedziałem spokojnie w parku, czekając aż przyjdzie. Był wczesny, zimowy ranek, więc miejsce to było prawie puste. Zawsze spotykaliśmy się tutaj, w tym parku, o tej godzinie. Wiedziałem, że się spóźni, zawsze to robił. Przecież uważał się za najwspanialszego i powinienem się cieszyć z możliwości rozmawiania z nim. Jaki z niego egoista! Pewnie w ogóle się nie przejął, że marznę, czekając na niego. Ale nic nie poradzę na to, że zakochałem się w nim. Kocham człowieka, którego nie interesuje nic, oprócz samego siebie. Kocham człowieka, dla którego jestem nikim.

Kocham człowieka, który jest najwybitniejszym poetą naszych czasów.

Bo oto ja, Juliusz Słowacki, jestem zakochany w swoim największym przeciwniku - Adamie Mickiewiczu.


Nie mogę nic z tym zrobić. Och, jak bardzo chciałbym zmienić to uczucie! Jednak za każdym razem, gdy on patrzy na mnie tymi swoimi pięknymi oczami, rozpływam się. Tak bardzo chciałbym, żeby on czuł do mnie to samo. Dla niego jestem tylko zabawką.


Czas mijał, aż w końcu go zobaczyłem. Jego wysoka postać pewnym krokiem zbliżała się do mnie. Włosy delikatnie rozwiewał wiatr, ale to dodawało mu uroku. Moje serce zaczęło szybciej bić, kiedy usiadł bez słowa obok mnie. Przeczesał dłońmi włosy, doprowadzając się do ładu. Czekałem, aż się odezwie. Na próżno. Mickiewicz nie uraczył mnie żadnym przywitaniem.


- Witam cię, Adamie - wyjąkałem. Z całej siły starałem się brzmieć pewnie, lecz to nie miało żadnego sensu. Adam sprawiał, że nie myślałem racjonalnie.

- O czym chciałeś porozmawiać? - spytał, nie spoglądając na mnie. Jego wzrok utkwiony był w jakimś punkcie w oddali. – Pospiesz się Juliuszu, bo nie mam zbyt wiele czasu.

To oczywiste, że powinienem się cieszyć z każdej, nawet najkrótszej chwili z nim spędzonej. Ale ja zawsze chciałem więcej. Dlatego poczułem szczęście, że zgodził się na spotkanie, ale również smutek, bo nie będzie ono wystarczająco długie.

- Napisałem wiersz - szepnąłem, trzymając w dłoni lekko pogniecioną już kartkę.

- Doprawdy? Nie spodziewałem się tego po tobie! - uśmiechnął się sarkastycznie. - Może kiedyś zostaniesz poetą.

- Adam, proszę - próbowałem go uspokoić. Miałem wielką ochotę chwycić dłoń tego starszego ode mnie mężczyzny, ale powstrzymałem się. Nie możemy.

- Prosić to ty możesz Boga o talent. Patrząc na twoje poprzednie dzieła, to nie wiem czy nawet najbardziej pobożna modlitwa coś da.

- Czy musisz mnie cały czas obrażać?- nie mogłem już tego znieść i w moich oczach pojawiły się łzy.

Starałem ukryć się je przed Mickiewiczem. Gdyby zauważył, znowu by mnie wyzywał.

- Ależ Juliuszu, ja do ciebie nic nie mam - moje serce stało się bardzo lekkie i już chciałem się uśmiechnąć, gdy usłyszałem jak dodaje ciszej:

- Nawet szacunku.

- Czy ty już nic nie pamiętasz? Nie pamiętasz tej nocy w Paryżu? - Mickiewicz wzdrygnął się, gdy usłyszał nazwę tego miasta.

- Nie wiem o czym mówisz - jednak jego głos nie brzmiał już tak pewnie. Wiedziałem, że nie zapomniał. – Wiem jedynie czym Francja różni się od kobiety. We Francji byłeś - wycedził.

- Źle mnie w złych ludzi tłumie, Płaczę, a oni szydzą; Mówię, nikt nie rozumie; - wyrecytowałem część z pamięci, ignorując jego poprzednią wypowiedź.

PAN KORDIANWhere stories live. Discover now