Prolog

5.6K 450 80
                                    

2 wrzesień 2014

Valencia obdarzył go nieufnym spojrzeniem i niemrawym uśmiechem, raczej z grzeczności niż z uciechy na jego widok.

Mateusz Jezierski wychodząc z sekretariatu w sądzie stanął przy komendancie, którego poznał już parę lat temu przy jednej ze spraw. Kiwnął głową na przywitanie i zbadał sytuację, rozglądając się.

W drzwiach naprzeciwko stał prokurator generalny ze swoim zwyczajowym odpychającym wzrokiem, które było teraz wymierzone w Valencię, nieco przestraszonego ale mimo wszystko nadal trzymającego się dzielnie. Zapewne chodziło o Alicję Olszewską. Rano jej ojciec poinformował Mateusza, że jego córka znów zniknęła. Nie prosił o pomoc, a więc pewnie podejrzewa że jak to bywało już wcześniej poszła w siną dal z Nowickim, synem byłego prezydenta Polski. Znał Alicję i ta opcja faktycznie wydawała się najbardziej prawdopodobna, ale patrząc na prokuratora odnosił wrażenie, że w tym zawodzie pozory są najważniejsze. Dlatego też wezwał Valencie, którego ludzie mieli mieć kontrole nad Piekłem Nieba.

Mateusz zwrócił spojrzenie w stronę starego policjanta, czując do niego minimalne współczucie. Valencia mógł wysłać samego Van Damme'a do Piekła Nieba, a i tak nie poradziłby sobie z ludźmi Sokoła, których macki sięgają każdego kąta w klubie.

- Komendancie, znów się spotykamy – Mateusz powiedział z lekkim uśmiechem.

Valencia prychnął nieznacznie.

Jezierski nawet lubił śmiesznego w swoim sapaniu i stylu bycia Hiszpana, jednak od zawsze byli po dwóch stronach barykady. Valencia walczył ze złem, jakkolwiek patetycznie to brzmi, a Mateusz był tuż obok tego zła od chwili, kiedy tylko złożył wszystkie puzzle do kupy i zrozumiał, że jego ojciec pracuje dla mafii. I w wieku trzydziestu lat zdążył poznać ich sposób rozwiązywania problemów i wiedział że w starciu z nimi Valencia nie miał szans.

S z k o d a.

Hiszpan był jednym z nielicznych ludzi, którzy byli glinami z powołaniem. Zawsze walczył o prawdę i aż dziwne, że dalej siedział w tej zapyziałej komendzie na Mickiewicza. O Valencii mógł powiedzieć dużo, ale przede wszystkim czuło się do niego respekt za to, jak wykonywał swoją robotę.

- Tak, niesamowite – zironizował biorąc się pod boki.

Mateusz zaśmiał się, potrząsając głową z zaskoczeniem.

- Nadal jest pan zły na to, że wygrałem pańską sprawę?

- Nie moją, młody człowieku – zaczął gorliwie – tylko sprawę bandyty, który napadł na kantor. Powinien siedzieć za kratkami. Obaj o tym wiemy – podsumował unosząc gęstą, czarną brew i wysuwając podbródek do przodu.

Tak, Mateusz wiedział. I wiedział też, że był to człowiek Sokoła. Był zobowiązany bronić tego łajdaka, mimo że miał ochotę roztrzaskać go o ścianę kiedy przygotowywali dla niego linię obrony.

Nadchodzącą złość przykrył pod gorzkim uśmiechem.

- Co zrobić, taka praca – oznajmił, z jego głosu zniknęła nuta rozbawienia.

Valencia spojrzał na niego uważnie i mrużąc oczy powiedział:

- Pozdrów Sokoła.

Mina Mateusza stwardniała. Ze zmarszczonym czołem i skupionym wzrokiem obserwował Valencie.

Każdy kto się tym interesował wiedział, że jest prawnikiem Sokołowskiego, Ryszard także. Jednak miał nieodparte wrażenie, że komendant wiedział coś jeszcze. Może podejrzewał, może miał skrawki dowodów, a może tak mówił mu instynkt, ale Ryszard Valencia był świadom, że Mateusz nie tylko bronił Sokoła i jego ludzi przed sądem, ale że też niejeden raz był świadkiem ich przestępstw. A w szczególności jednego, którego wtyka Sokołowskiego w policji nie zdołała przejąć i trafiła do Valencii. Sprawa zabójstwa Ireneusza Bielskiego.

(nie)skomplikowane *cz. 2*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz