5. Bye Margarett

45 2 0
                                    

*HARRY*

Obudziłem się o szóstej z myślą, że to może być już ostatni samotny poranek. Byłem bardzo zdenerwowany, gdyż dziś miałem jechać do sierocińca.
Wstałem i od razu ruszyłem do łazienki w sprawie załatwienia swoich potrzeb. Po orzeźwiającym prysznicu poszedłem do garderoby. Zrezygnowałem z garnituru, ponieważ skoro miałem spędzić cały dzień z dziećmi, wolałem czuć się wygodnie i komfortowo, dlatego śniadanie spożywalem już w czerwonej flanelowej koszuli i czarnych rurkach. Kiedy zorientowalem się, że zostało mi niewiele czasu, chwyciłem kluczyki od auta i pobiegłem do windy. Po kilku minutach byłem na podziemnym parkingu, z którego udałem się prosto do domu dziecka.

Po wejściu do budynku od razu wpadłem na dyrektorkę placówki. Po krótkiej wymianie zdań zaprowadziła mnie do na drugie piętro i wskazała na duże, dębowe drzwi. Skinęła zachęcająco głową i chwyciłem klamkę. Powoli otworzyłem drzwi i już po chwili ukazała mi się spora gromada rozbieganych dzieciaków, która już po chwili całkiem ucichła gdy mnie dostrzegli. Rozejrzałem się niepewnie i ujrzałem małe szkraby bawiące się klockami, te starsze rysujace coś na szarym papierze i dziewczynę czytającą jakąś lekturę. Na początku pomyślałem, że jest jedną z opiekunek, lecz gdy zorientowała się, że coś się dzieje i uniosła głowę do góry, zmieniłem zdanie, gdyż miała młodzieńcze rysy twarzy, a na jej policzku widniał duży siniak, ktory wygladał na świeży. Wszystkie twarze wpatrywały się we mnie ze strachem i... nadzieją? Dziwne połączenie ale to właśnie odczytałem z ich twarzy. Wszystkich oprócz tej jednej dziewczyny przyglądającej mi sie z obojętnością. Uśmiechnąłem sie do wszystkich i zrobiłem krok do przodu. Dyrektorka mnie przedstawiła i poinformowała dzieci, że spędzę z nimi dzień.
Podszedłem do grupki chłopców bawiących się starymi, poniszczonymi autkami. Żal mi było tych dzieciaków, były zaniedbane. Przywitałem się z nimi piątkami i dołączyłem do zabawy.

Podczas bardzo interesującej dyskusji na temat koloru pomadki dla lalki spojrzałem na dziewczynę siedzącą na parapecie. Siedziała i czytała jakby nic wokół nie istniało. Miała totalnie gdzieś otoczenie i towarzystwo. Musiała mieć tu ciężko jedynie z takimi maluchami.
W ciągu następnych kilku godzin wysłuchałem siedmiu opowieści o żartach na temat grubej kucharki, trzech o podrzucaniu robaków z podwórka pod gabinet dyrektorki i dwóch o soleniu herbaty jakiejś pani Marthy. Jednak moją szczególną uwagę przyciągnęły widoczne zadrapania i siniaki na ramionach i innych częściach ciała podopiecznych.

Wieczorem, koło godziny osiemnastej, kiedy wszyscy poszli na kolację, czekałem na dyrektorkę w jej gabinecie. Po chwili weszła do pomieszczenia zdziwiona moją obecnością, ale na jej szczęście nie odezwała się ani słowem.

-I jakie wrażenia Panie Styles?

-Spędziłem miło dzień.

-Wspaniale. To cudowne, skrzywdzone dzieciaki.-westchnęła smutno, jednak nie nabrała mnie na ten nieszczery wyraz twarzy.

-Tak. Jednak coś mnie zaniepokoiło.

-Coś nie tak?

-Zauważyłem siniaki na ciele dzieci. I nie mówię tu o dwóch osobach, bo wszystko jest możliwe, można się czasem z kimś pokłócić, poszarpać, to w koncu dzieci. Ale rany widniały na wielu maluchach. To niepokojące.

Kobieta spojrzała na mnie niezrozumiałym wzrokiem, jednak szybko odpowiedziała, ze zwróci na to uwagę.

-Zdecydował się pan już na któreś z sierot?

-Tak.

*KENDALL*

Cały dzień przesiedziałam na twardym, niewygodnym parapecie czytając książkę, z której nic rozumiałam, bo słuchałam, rozmawiające z tym człowiekiem, dzieciaki. Zdawało się, że go polubiły. A to nie dobrze. Facet przyjechał nie wiadomo skąd, zabierze jedno dziecko a reszta nie będzie mogła się pozbierać. Mam nadzieję, że nie będzie to moja mała Slilly. Nie oddam jej w obce ręce.
Przeciągnęłam się, aby rozprostować obolałe kości. W tym samym momencie podbiegła do mnie Silly z paczką ciastek. Zaczęłyśmy rozmawiać o całym dniu i wrażeniach. Nagle drzwi się otworzyły, a w nich stanęła jędza Margarett i nasz dzisiejszy gość.

-Pan Styles zdecydował się zająć jednym z Was. Ta osoba opuści to miejsce jeszcze dziś, a tym kimś jest Kendall.

Wszyscy spojrzeli na mnie przerażeni. Zrobiło mi się słabo, dlatego podparłam się o zajmowany przeze mnie wcześniej parapet. Po chwili poczułam delikatne ramiona owicajace się wokół moich nóg. Spojrzałam na dół i zobaczyłam zaszklone oczy Silly, której warga niebezpiecznie dragała. Momentalnie do moich oczu podeszły łzy, wiec zamknęłam oczy, kucnęłam i przytuliłam malutką. Nie minęła chwila, a wszystkie dzieciaki były do nas przylepione. Nie hamowałam już wydostających się spod moich powiek, łez i wszyscy cicho szlochaliśmy.
Jednak ta chwila nie trwała długo.

-Dobrze, koniec przedstawienia. Wracajcie do swoich pokoi. Kendall idź się pakować, a pana ponownie zapraszam do siebie.

Kobieta wyszła z pomieszczenia z udawaną gracją, co jej nie wyszło, bo była stara i kompletnie nie potrafiła chodzić w szpilkach, które nosiła dzień w dzień od czterech lat. Niejaki Styles popatrzył na nas smutno i poszedł za kobietą.
Pół godziny później, kiedy pożegnałam się ze wszystkimi podopiecznymi, pakowałam się w swoim pokoju. Na łóżku siedziała wciąż płacząca Silly, która nie chciała się uspokoić. Wypakowywała wszystkie rzeczy, które chowałam do walizki. Po prostu odkladała je na swoje stare miejsce. Po kilku próbach załadowania walizki westchnęłam i kucnęłam przed dziewczynką.

-Silly wiesz, że nie moge tu zostać. Nie zostawię Was tu samych, zrobię wszytsko aby ktoś się wami zajął.

-Tak się boję Ken...-zaszlochała i wtuliła się w moje otwarte ramiona.

-Załatwie to jaknajszybciej. Wiesz, że ze mną temu dupkowi nie będzie łatwo.- zaśmiałam się przez łzy, aby choć trochę rozweselić dziecko.
Trochę się uspokoiła i kiwnęła główką.

-Tylko nie mów tak przy opiekunkach skarbie.

-Będę grzeczna.

-Obiecujesz? Musisz być aniołkiem przez te kilka najbliższych dni. Spróbuję coś wymyśleć.

Godzinę później stałam przed głównym gabinetem, z walizką przy nogach.

-Wszystko jest załatwione jak należy. Życzę powodzenia, ostrzegałam Pana.

-Ja panią też.-przerwał jej niemiło. Kiwnął do mnie głową i chciał chwycić mój bagaż ale wyprzedziłam go i ruszyłam do wyjścia szybkim krokiem.

Wyszliśmy na zewnątrz i obejrzałam się ostatni raz i głęboko odetchnęłam.
Zawsze chciałam stamtąd uciec, a teraz kiedy już jestem wolna, chcę tam wrócić. Chronić te maleństwa i być dla nich wsparciem, bo na nikogo nie mogą liczyć.
Spojrzałam na bruneta, który domyslił się, że nie wiem co ze sobą zrobić, dlatego wskazał jak mniemam swój samochód, i udałam się w tamtym kierunku. Stojąc przed czarnym Range Rower przenioslam swój wzrok na walizkę i na Stylesa i znów na walizkę. Uśmiechnął się nieśmiało i schował ją w bagażniku. Otworzyłam sobie przednie drzwi od strony pasażera i zajęłam tam miejsce. Mój towarzysz po chwili usiadł na swoim miejscu i odpalił silnik. Ruszyliśmy w nieznanym mi kierunku, gdzie miałam zacząć nowe życie.

Nice choice [H.S.]Where stories live. Discover now