Rozdział 3

33 2 3
                                    

Powoli, powłócząc nogami, przemierzałam długi, skąpany w świetle zachodzącego słońca korytarz.

Słyszałam dochodzący z kuchni stukot garnków. Czułam dobiegający z niej zapach jajecznicy na boczku. Mogłam się przygotować na to spotkanie. Poprawić włosy, by przynajmniej wyglądały na uczesane. Naciągnąć podkoszulkę na pępek. Uszczypnąć się w policzki. Ale przede wszystkim obmyślić plan pozbycia się intruza z mojego terenu.

Nieczęsto w ciągu ostatnich miesięcy miałam przyjemność kogoś wyrzucić. Zwykle to inni już na wstępie przekreślali mnie, z wyjątkiem kompanów do kieliszka. Przygotowałam sobie przemowę. Zanalizowałam każdy ruch, by nic nie wskazywało na to, że jedyne czego naprawdę pragnę to by został w końcu ze mną i nie uciekał przed moim złośliwym wzrokiem.

Z wysoko podniesioną głową wkroczyłam do kuchni.

-Wyjdź.

Mogłam tylko szepnąć. Gardło zniszczone litrami trunków nie pozwalało na więcej. Zacisnęłam spękane wargi.

Nope powoli odwrócił się w moją stronę. Zbierał siły. Przed konfrontacją. Przed moim widokiem. Potrzebował wręcz anielskiej siły by poradzić sobie z tym całym bagnem w jakie nas wpakowałam. By poradzić sobie przede wszystkim ze mną i moją pustą duszą. Nie zamierzałam mu pomagać. Dobrze mi było na tej drodze piekieł.

- Nie lubię gdy mówisz po polsku – mruknął.

Niemal się zaśmiałam. Właściwie nie wiem dlaczego, ale humor natychmiastowo mi się poprawił. Może rozbawiła mnie mina chłopaka, który nie mógł zrozumieć co do niego powiedziałam. Może jego zagubienie w rozmowach ze mną. A może przypalająca się jajecznica na palniku.

- Co ugotowałeś? - zapytałam niemal radośnie, by zagaić rozmowę.

Dobrze było przypomnieć sobie jak to wesołe myśli wirują ci w głowie, gdy humor ci się poprawia. Jak bardzo chcesz wtedy przytulić cały świat i powiedzieć, że będzie dobrze. Powiedzieć, że chora ciocia na pewno jest wystarczająca silna by wyzdrowieć. Uśmiechnąć się, mówiąc jaki ten twój piesek jest ładny, mimo iż ma złamaną łapkę. Podejść do Nopiego i obiecać, że rzucam narkotyki i alkohol. Zapewnić, że wszystko wróci do normy.

Ale tak nie będzie. Chorowita ciotka szybko wyląduje pięć metrów pod ziemią. Pies z patykiem na tylnej łapie wygląda wręcz strasznie. Ja nie rzucę używek i dawno już zapomniałam co to znaczy ,,normalne życie".

Usiadłam na wysokim stołku za stołem.

Nope nie speszony moimi humorkami podszedł z patelnią i talerzami do stołu.

Zjedliśmy w ciszy.

A ja pod koniec kolacji czym prędzej, przewracając się i obijając o meble. Utykając na zranionej, podczas ostatniej bijatyki w podrzędnym barze, nodze. Przewracając nowoczesne rzeźby, które Nope kupił podczas ostatniej trasy koncertowej po świecie. Wbiegłam do toalety. A Nope zaraz za mną.

Zapomniałam jak się nazywam. Skąd pochodzę. Co tutaj robię.

A Nope przytrzymywał mi włosy i szeptał, że mi pomoże. Zapewniał,że pomoże mi z tym skończyć. Obiecał, że pomoże wyzdrowieć.

Straciłam przytomność oparta o muszle ubikacji. 

Rozprawa z życiem (zawieszone)Where stories live. Discover now