R47 - Odliczanie do wybuchu

27 2 0
                                    

Wokół miasta roznosiła się pożoga krwi i stali. Na samym wejściu, tuż przy wejściu do dzielnicy Podolszyce Północ, rzucił się w oczy ogrom strat, zniszczeń i cierpienia. Przede wszystkim strat dotyczyły ludzkie bojówki, między innymi ochotnicy czy dłużsi stażem voltarzy. Na skrzyżowaniu postawiona wcześniej barykada padła. Samochody przy wjeździe do głębszych rejonów osiedla zablokowały wszelki przejazd po asfalcie, gdyż po drugiej stronie ludzie bili się między sobą. Wymieniali ciosy stal o stal, przestrzeliwując się łeb w łeb, dusząc, topiąc i wykorzystując człowiecze słabości. Czego bowiem lęka się ludź, jeśli nie rychłego końca, a łatwowierność, szczególnie idąca od tych słabszych sprawia, że mimo całego zła, nie odróżnią w stresie wroga od przyjaciela, będąc już jedną nogą w grobie. Kordon dowiódł swej potęgi. Mimo rozrzuconych sił po całym kraju, straconego głównego siedliska, rozmach czarnego orszaku nie zna granic. Nawet poprzednie wojny sprzed wieku były ledwie zaschniętą kupą na przygniecionym trawniku. Ekspancja obecnej tragedii nie zna pojęcia dość. Możliwe, że gdyby voltarzy ujawnili się przy narodzinach Państwa Polskiego, kto wie, historia mogłaby wyglądać zupełnie inaczej, i toczyć się innym torem. Płock miał być bezpiecznym miejscem, tak niegdyś mówiono, gdy Izabela Dywizjońska objęła dowodzenie, zarządzając jednym z niewielu społecznych ważniejszych aspektach ludzkich. Po rozpadnięciu się Rozjemców oraz rychłej samowolce Stalkerów, to pierw Dywizjon i Strefa dyktowali bezpośrednie warunki. Potulnie rósł siłę, skoro nikt nie przeszkadzał, Kordon pod toruńskimi barwami. Wielu sądziło, że gdyby nie dziwne zaangażowanie Izy w nieswoje sprawy, lek powstałby znacznie prędzej, a nim Thiasam by się zorientował, trupie hordy stałyby się tylko ulotnym koszmarem. Natomiast, gdyby szło wszystko po stronie tych drugich, do żadnej eskalacji krwi by nie doszło, a silniejsza ludzkość wspólnie odparłaby epidemię, będąc silni jak nigdy dotąd. Brakowało wspólnego porozumienia, co doprowadziło do konfliktu. Bardzo mała grupka żyjących do tej pory myślała, że obudzą się niedługo, a ta przeklęta wojenka okaże się iluzją, nałożoną przez ex doradczynię Thiasama, voltarkę Iren. Długowłosa piękność nie byłaby w stanie na tak ogromną skalę masowo zatruć umysły wszystkich, a bardziej żałowała swoich działań z przeszłości, niż próbowała się tłumaczyć. Żałować trzeba, że tak niewielu czarnych nawróciło się na białą stronę, dając porządny kredyt zaufania niedawnym przeciwnikom, którym wtedy życzyli śmierci.
Iza w głowie pierw miała jedno, dotrzeć do syna, znajdującego się w kombinacie na północnym zachodzie, przy granicy miasta. Pojawienie się liderki atakującego bastionu wywołało wielkie zainteresowanie przeciwników, w tym najemnych zbirów. Większość odstąpiła od ataku na obrońców, biorąc za cel przybyłą na rychły koniec przywódczynię. Głupie zapędy dziewczyny przerwała Iren, wbiegając z kilkunastoma voltarami, zwerbowanymi w Warszawie. Voltarowie starli się pośrednio i bezpośrednio, pozwalając kobietom przemieścić się w inne miejsce. Przedarły się za mur samochodów, gdzie stacjonowali Seven oraz Kabanos, którzy to znaleźli wspólne zamiłowanie do walk partyzanckich. Oskrzydlili zbliżające się panie, prędko chowając głowy przed ostrzałem ze skrzyżowania. Sytuacja wydawała się gorsza, niżeli sądzono. Rozdzieleni przyjaciele musieli toczyć bój na różnych częściach miasta, odnosząc niemałe straty. Dziedziniec, w którym zatrzymała się Ewa, posiadał ponoć informacje, które nie zdążyły dojść Izie do uszu, a wydały się być istotne. Oczywiste było, że zapytała o stan obrony kombinatu, oraz tych bardziej obleganych miejsc.
(Seven) - Dotarłyście, w końcu... Gdzie Igor? Nie ma go z wami... No tak, cholera jasna.
(Iren) - Widział ktoś Thiasama?
(Seven) - Jest to spotkanie, na ostatniej liście moich kontrahentów, a wcale mi się do niego nie spieszy. Nikt nie widział, wewnątrz. Jest zauważalny dosyć, na pewno ktoś by doniósł.
(Kabanos) - O ile skubany nie zaciukał tych, którzy zauważyli, więc pomarli.
(Iza) - Przyprowadziłyśmy wsparcie, nieduże, ale...
(Seven) - Mocne chłopy, przydadzą się. Dzięki nim nie stałyście się dziurawe jak ser.
(Iza) - eMPe, czy on... Czy wszystko z nim dobrze?
(Seven) - Tak, rozstawili tam kilkunastu naprawdę dobrych snajperów. Do tego kilku rosyjskich mundurowych, według mnie, to dobra ochrona. Martwię bardziej Zielonym Jarem i Międzytorzem. Tutaj strzępki pozostały, a nasze podole jest na granicy. Od głównego wjazdu skierowali się w przeciwnym kierunku... Osa nie dawał znaku od pół godziny, do tego Ula porzuciła swój obszar.
(Iren) - do Izy - Ewa powinna mieć dostęp do wszystkich komunikatów. Skontaktujmy się z nią.
(Iza) - Jak zrobi się lżej, pokieruj tamtych do punktu dowodzenia. Ilu ogólnie obstawia teren tutaj?
(Seven) - Koło setki walczyło... Przeżyło zaledwie kilkunastu. Teraz szanse się minimalnie wyrównały. Mimo ich początkowej przewagi, to odeprzemy to. Od razu spróbujemy zablokować wejście. Nic nie może sie tutaj przedostać.
(Iren) - Gdybyście potrzebowali pomocy, dajcie znać.
(Seven) - Nie jesteśmy mocno obdarzeni mocą, ale nie miej nas za cienkich bolków.
(Iza) - Musimy odzyskać kontrolę nad miastem.
(Seven) - Nie bronię ci odstrzelić kilku w obronie własnej.
(Iren) - Nie każdy tutaj jest ślepo zapatrzony. Niektórych da się ocalić.
(Kabanos) - Drogie panie, nie chcę wyjść na renegata pełną gębą, ale pierdalamento było ugodowe kilka pokoleń temu, i to nie zawsze. Tym tutaj potrzeba adrenaliny. Dostaną tyle w zapasie, że mamusie z aniołkami nie poznają.
(Iza) - Prywatne porachunki?
(Kabanos) - Nic osobistego, ale nikt nie żałuje Igora bardziej niż ja. Jak jeszcze pełnił rolę lidera Rozjemców, znaliśmy się. Wiem, że to nie czerniaki zabili, ale się przyczynili... Dało im to dywersję, uśmiercenie własnych ludzi, których użyli jako wabika.
(Iza) - Nic nie mogę obiecać... Iren, nie narażajmy się tutaj. Widzieli nas, chodźmy do Ewy.
(Seven) - Głowy nisko... - usłyszała strzał - Polecam przy drzewach idźcie, to nie zobaczą. Idźcie, prędko...!
5 minut później, wewnętrzny dziedziniec, Centrum Dowodzenia
Centrum stało się wielkim zewnętrznym skrzydłem szpitalnym. Ofiary śmiertelne liczono w setkach, a wielu do tego wymagało leczenia. Przechodząc obok medyczek, które przykrywały głowy poległych momentalnie niedawno walczących, Iza czuła pośrednią odpowiedzialność za każdego zabitego sojusznika. Za dziedzińcem starcia trwają, a najprawdziwsza walka o życie trwała w tym miejscu. Mały teren, gdyż zajmował przestrzeń niewielkiego podwórka, z blokami naokoło, pomieścił kilkudziesięciu potrzebujących, razem ze zbrojnymi czy ratownikami. Dziewczyny weszły po schodach na piętro, przy dawnej sali spotkań, a widząc minę Ewy, po prostu wiedziały. Choć nie spodziewały się najgorszego. Pieszczenie przez zastępczynię Izy leżącego pistoletu sprawiło, że rozmowa nie potoczyła się pierwotnie po dobrej myśli. Nie chciano śmierci potrzebujących, lecz prawda ukrywana tylko po to, aby ludzie umarli dla fikcyjnej sprawy, tylko pogrążyłaby wiarę ludzi w organizację. Gdyby czarni wygrali, a resztka wojowników odparła atak, to jakby myśleli o tych, którzy podarowali bezbronnym schronienie, a potem skazali ich na śmierć, wcale nie męczeńską.
(Ewa) - Przejrzałyście mnie, samej mojej osoby nie potrafiłam do tego przekonać. Pozwólcie, spójrzcie tylko na to - wskazała na mapę elektroniczną - Płock, prawda?
(Iza) - Rozwiń, bo to nie wszystko.
(Iren) - Nie zaprosiłaś tylko dla nowinek technicznych, nie?
(Ewa) - Zgadłaś, oddalę obraz - gest dwoma palcami - Proszę, rozpoznajecie te punkty. Każdy nanomilimetr, to jeden organizm idący w naszym kierunku. Znaczy, nie tylko tutaj, ale spora część zmierza właśnie kurwa tutaj.
(Iza) - To są zombie? Ale jakim cudem?
(Ewa) - Ten wybuch musiał przyciągnąć. Lub sam myśliwiec, a bydle hałas robi. Równie dobrze to sama bitka w mieście rozniosła się na kilometry.
(Iza) - Pamiętam jak zaczęła się klęska w Gdańsku. Runął samolot transportujący zapasy, niedaleko miasta. Rozbicie sprowadziło za sobą trupią hordę. Ledwo z tej rzezi uciekłam.
(Ewa) - Gdańsk w ciągu godziny roił się od trupiarni. Nie było metra kwadratowego, gdzie by ścierwa nie nalazło... Pomyśl teraz, że podobna w ilości nieposkromiona horda wtargnie do Płocka. Zmierz nasze siły, zależne, a niestrudzonych umarlaków.
(Iza) - Poddajesz się?
(Ewa) - Tego nie powiedziałam. Wzięłam odpowiedzialność za tych tutaj, i pragnę oznajmić, że pierwszy raz się boję. Nie moją śmiercią, lecz losem pomocy potrzebujących. Nie chciałam od razu cię szukać, bo przecie sama ledwo trafiłaś na nasz ślad. Iren, ponownie muszę ci podziękować.
(Iren) - To mój obowiązek. Gabriel rozwiązałby to inaczej... Nie znałam bardziej rozważnego człowieka. Wyrwany kręgosłup to ostatnia rzecz, którą w nim ujrzałam. Gdzie tacy zbrodniarze się rodzą? Jakim prawem... Nie pojmuję.
(Ewa) - Chciałabym to bardziej wyjaśnić, ale...
(Jenoteczka) - Przepraszam... Zabrakło zespołu reanimacyjnego. Poproszono o twoje wsparcie, gdyby ktoś... Niedomagał. W tej chwili jeden z opatrzonych rozpoczął resuscytację.
(Iza) - do medyczki - Kojarzę cię.
(Ewa) - Chodźmy, prędko, Iza... Nie zostawaj w tyle - schodząc na dół
(Iza) - Masz wieści od pozostałych?
(Ewa) - Połowicznie dajemy radę, może nieco mniej. Z jedną grupą zerwał się kontakt, ale... Poradzą sobie. Pośród zdrajców nawet można znaleźć wyciągniętą dłoń.
(Jenoteczka) - Izo, rozumiem obawy, za wcześniejsze próby zwodzenia was. Zapewniam, że tym razem stoję po właściwej stronie.
(Iza) - Mogę uznać cię za przyjaciółkę Dywizjonu, ponieważ ratujesz życie.
(Jenoteczka) - Dziękuję...
(Iza) - Ale za moją uznać cię nie umiem. Pomogliście zatrzeć ślady o moim mężu... Szantażowaliście nas, i omal nie poroniłam.
(Iren) - Spokojnie, teraz jest z nami.
(Iza) - Chcę jej ufać, ale nie teraz. Jeśli ma pomóc w obronie, niech to robi.
(Ewa) - Jena, prowadź, który to...? - weszli do namiotu
(Jenoteczka) - Rząd siódmy, numer dwudziesty dziewiąty. Przy nim leżała kartka z personaliami, zaraz zobaczycie. Widzę już, przyspieszmy kroku. Jesteśmy, jak stan?
(Iza) - To jest przecież...
(Vega) - Nareszcie... Iza, nie umarłaś.
(Iza) - Wyczuwam, że poddałeś się voltoazie. Co się stało?
(Jenoteczka) - Wyciągnięty z uścisku śmierci.
(Vega) - Niepotrzebnie mnie uratowaliście. To co mnie spotka później, dla was będzie dwukroć gorsze. Widziałem go, tego kolesia w wilczej masce. Przez moment, nim wpadliśmy z Kasumi na czarnych, przy drodze na Płońsk, napatoczyły się też zombie, ale... To nie one sprawiły problem. Okazało się, że wystarczy przejechać lekko po skórze, żeby powoli wpuścić toksynę do ciała. Wywiązała się krótka wymiana ciosów. Zabiliśmy ich, prawda, ale nieco nas poharatali. Moja kurtka znaczniej ucierpiała, a jedna klinga nacięła delikatnie skórę pod drugim lewym żebrem.
(Iza) - Co przez to rozumiesz?
(Vega) - Zaplanowali własną śmierć, ciągnąć wielu z nas za sobą. Dostałem mieczem z trupią krwią... Wszelkie objawy miałem, ostatnim decydującym jest gorączka. Obniżaliście mi temperaturę... - splunął zieloną mazią - Lekarstwa wasze na nic się zdały. Nie marnujcie więcej na mnie. Wiecie przynajmniej ode mnie coś istotnego, nieprawdaż? Uważajcie na bezpośrednią walkę.
(Ewa) - Plazmówek nie widziałam, bo większość przechwyciliśmy.
(Vega) - Po waszych minach stwierdzam, że coś się stanęło, powiedzcie. Chcę odczuć, że odejdę poinformowany.
(Iza) - Szykuje się powtórka z Gdańska. Wydajemy się być gotowi, ale miasto jest małe.
(Jenoteczka) - Cholerna rzeczywistość.
(Ewa) - Całkiem ich sporo. Wszystko skupi się tutaj...
(Vega) - Kasumi nie chciała brać w tym udziału, ale przekonałem ją. Czeka na ławce... Niedaleko garaży. Jest do waszej dyspozycji.
(Iza) - Doceniam twoją lojalność, do samego końca...
(Ewa) - wyjęła pistolet - Potrzebujesz pomocy?
(Vega) - Nie, dopiero po tym. Odłączcie aparaturę, teraz. Upewnijcie się, że nie wrócę. Nie pozwólcie im dostać tego ciała... Wielu już takich zabrano... - dusił się - Odłączcie aparaturę podtrzymującą życie! Lub pierw zastrzelę kogoś z was, a będziecie zmuszeni i tak mnie dobić. Wybierajcie...
(Iza) - Dobrze było walczyć wspólnie, kiedyś i aktualnie. Niewielu takich pozostanie.
(Vega) - Moja runa jest w kieszeni. Weź ją, na pewno się tobie teraz bardziej przyda... Ubij kilku... - dławiąc się - W moim imieniu... Za innych, których ciała leżą na ulicach. To dla wszystkich sądny dzień... - ostatni oddech
(Iza) - Chciałabym zrobić dla niego więcej, ale... Nie potrafię.
(Jenoteczka) - Możesz, nie daj jemu odejść na marne. Jeśli nie mylono się do ciebie, to nie będą nasze ostatnie godziny - gotując pistolet
(Iza) - Nie będę nadużywać tej runy, komu innemu się przyda bardziej - chowając runę do płaszcza - Zdecydowałam, że pójdę w rejony, które fortyfikował Osa. W jego przypadku brak wieści, to gorsze niż takie jakiekolwiek.
(Ewa) - Iza, pogadałaby dłużej, ale... - słysząc rannych - Muszę bardziej zabezpieczyć teren. Poza tym, ktoś na ciebie czeka, zobacz. Uczynisz mi ten zaszczyt i pomówisz z Jo? Może przynosi jakieś wieści... Jo, wysyłam Izę na przeszpiegi - krzyknęła - Tymczasem, uważaj na plazmówki, uzbroili kilku w takie snajpy. Uważaj, naprawdę, bo straciliśmy już wielu - koleżeński uścisk - Daj znać, gdy będziesz wychodzić, to dam ci trochę medykamentów, gdybyś trafiła po drodze na rannych. Taka prawda, że potrzebujemy każdego, choćby umiejącego się bronić - poszła w kierunku północnego muru
Wizyta dowódczyni Stalkerów w centrum dowodzenia nie mogła być przypadkowa, zwłaszcza, że powinna pomagać w innym miejscu, będąc oparciem dla swoich podkomendnych. Skoro kontakt się nieco utrudnił, a zjawiła się osobiście, sytuacja musiała być poważna. Od czasu fatalnego upadku ze wzgórza, dziewczyny nie widziały się, w momencie kulminacyjnym. Osłabienie, poprzez brak liderki, otworzył furtkę czarnemu orszakowi, Kordońskiej małej wielkiej potęgi. Wbrew pozorom stracili sporo już na samym wstępie, i znacznie wcześniej, a mimo to walczą dalej. Jak niegdyś dawni rdzeniowcy potrafiący stworzyć potęgę z niczego. Niewielu wiedziało o tym, że Thiasam pozostał do końca istnienia Imperium Voltarów jedynym takim okazem człowieka, który zrekonstruował ojczysty kraj od nowych podstaw, na mocnych fundamentach, mając w szachu nawet swojego przyrodniego brata, Cailona, o których obu panach rodzinnych więzach nikt nie wiedział. Teraz znów sprytniejszy z braci ponownie musi toczyć identyczną walkę, większą w destrukcji, bo dzięki swojemu odrodzeniu stał się o wiele potężniejszy niż za poprzedniego życia. Tak jak przed wiekami, poświęcił wiele dla zdobycia siły. Voltarski naród szedł kiedyś na wojnę z niewielkim doświadczeniem, z czego większość bojowników stanęła w zbroi przez obowiązek, z miłości do ojczyzny, bądź nawet za odpokutowanie win.
Obecny świat sprawił, że pobór niewiele się różnił, a poddawani voltoazie ludzie coraz bardziej szli w kierunku Thiasama, którego plan hejtowali przeciwnicy, a pragnąć przeżyć, poddawali tych nieświadomych bezpośredniej inicjacji. Teraz nie ma już ambicji, marzeń czy sentymentu. Istnieje teraz tylko i wyłącznie cykl Czerni i Bieli, nieskończona walka od wieków. Stare strzępki zapisów mówiły o zjednoczeniu przeciwnych kontrastów dla wybawienia ludzkość od złego, w najlepszym wypadku. Drugi zapis odnosił się do pogorszenia się świata, z pokolenia na kolejne pokolenie po umownej dacie zapoczątkowania zarazy. Zostali w obecnym wieku najważniejsi, wiedzący jak się zachować, poprzez zaznania normalnego życia przed wybuchem ogólnoświatowej pandemii. Pojawiały się argumenty, idące za tym, że następne pokolenia dorastające podczas zgromadzonego zła, nie poradzą sobie bez pomocy. Iza sobie tego nie wyobrażała, że gdyby wysiłki jej oraz Mathiasa spełzłyby na niczym, a bezbronny syn padłby ofiarą kilka dni po matczynym zgonie. Nie ciskały się w tej chwili łzy, lecz ciężkie powietrze, wydychane z płuc.
(Joanna) - Witaj wśród żywych, i przepraszam.
(Iza) - Hmm? Za co...? - przyciągnęła się łańcuchem do balkonu - Przecież... - przeskoczyła - Przecież co byś więcej zrobiła. Wtedy pomogłaś mi, wcześniej. Tęskniłam za nimi, a przez chwilę się zatraciłam. Większość winy spadła na mnie, no i spadłam za to. Wiesz, straciliśmy jednego, którego poznałam w pierwszych dniach.
(Joanna) - Zdążyłam dostrzec, że ktoś sięgał po pistolet. Nie wróciłam tutaj z sentymentu. Wiesz o tej hordzie? Ewa napomniała godzinę temu. Próbowała cię ściągnąć, ale nie dawałaś znaku życia. Wiesz jak to teraz wygląda. Nie przetrzymamy dwóch frontów, to ponad nasze możliwości.
(Iza) - Kontaktowałaś się z innymi?
(Joanna) - Spróbuję ponownie, choć nie udawało się ostatnio... - użyła telefonu - Włączę na głośnik, słuchaj... Wybierzmy ludzi w terenie, raz dwa trzy... "Abonent czasowo niedostępny", kurwa.
(Iza) - Nie damy radę na wszystkich. Czemu zatem nie rozprawiliśmy się z głównym problemem?
(Joanna) - Wiesz o plazmówkach, nie? Gdyby nie to, byśmy pół miasta oswobodzili... Znałaś siłę rażenia tego gówna. Trafiło w kluczowe miejsce, choć minimalnie, a powoli umierasz. Widziałaś co zrobiło z Marcinem, a wiesz jak skończył. Tylko dwie osoby mają u nas, bo reszta poszła w niszczarkę.
(Iza) - Ciężko było je zdobyć.
(Joanna) - Oddalibyśmy przysługę Kordonowi, uzbrajając co drugą osobę w plazmę. Szybki zgon, odebranie broni, a potem jeden strzał jeden martwy. Zepchnęliśmy się do defensywy. U mnie dało się prędzej coś osiągnąć, bo nie spodziewali się z kim zadzierają... - zasłoniła fałdem płaszcza udo - Ważne, że połknęli stal, którą chcieli ten ból zadać.
(Iza) - Dostałaś? Może ktoś powinien to obejrzeć.
(Joanna) - Pieprzyć opatrunki. Bardziej rannym daj. Trupiaka żadnego jeszcze nie widziałam, a ten ślad mam po małej bójce. Szalona dzida w pełnej zbroi staranowała mnie. Focus na mnie, bardzo mądrze, więc się przeliczyła. Porysowała mnie, ale rany się zagoją. Mówiłaś coś na dole, czekaj, o Osie chyba. Właśnie jemu dano jedną z plazmówek.
(Iza) - Kto dostał drugą?
(Joanna) - Pomślmy, chyba Ula, ale nie byłam przy tym. Nie skontaktujemy się zdalnie, trzeba z buta. Ewentualnie autem, choć to ryzykowne.
(Iza) - Podobno złączyli siły, nim sygnał się urwał... Ula jest zaradna, ale Osa, większość spudłuje.
(Joanna) - Dobrze cię mieć po swojej stronie. Nawet jeśli mówię to w ostatnią godzinę.
(Iza) - Zatańczysz jeszcze na moim pogrzebie.
(Joanna) - Zabiorę tylko potrzebne rzeczy ze skrytki, a ty... - usłyszała kroki - Zbliżają się... Nie słyszy nikt tego, muszę ich ostrzec.... Południowa strona! Kordon, chrońcie ludzi!
(Jenoteczka) - Kilka osób, coraz bliżej...
(Iza) - Dołącz do mnie na dole, będzie gorąco - przeniosła się na dół
(Joanna) - Nie dopuść ich do namiotów, a potem brutalnie się rozczarują.
(Iza) - Jeno, za mną. Ewa, pilnuj tutaj rannych.
(Ewa) - Stalkerscy strzelcy mogą was osłaniać, na tych wyższych kondygnacjach zajęli pozycje.
(Iza) - Przydadzą się, w razie czego, przenieś ich do środka.
(Ewa) - Rozważasz ujawnienie się Thiasama?
(Iza) - przełykając ślinę - Niewykluczone, że tak -przygotowała miecz
Dotarcie do muru skończyło się fiaskiem. Mocna dotąd struktura runęła ku swym fundamentom, przy średnicy wyłamania dwa metry na trzy. Upadające odłamki ogłuszyły kilku stróżujących ochotników. Sposobność do działania dostali wrogowie, wpadając do środka, na pełnej kurwie z ogniem i mieczem. Zwykłe płotki, które wierzą w takie rozwiązanie problemu. Blisko namiotu oponentowi zagrodziła drogę Iza, blokując cios własną klingą. Pamiętając o tym, że miecz posiadał runę, aktywowała ją. Cios został sparowany, a po kilku blokach, czarny sługa stał się bezgłowym. Krótko po zabiciu odcięta głowa jeszcze emanowała błyskawicami, dosłownymi kurwikami w oczach. Do obrony włączyła się Jenoteczka, traktując ostrze jak obracalną włócznie. Wykorzystując okazję, kolejne oprychy wdzierały się do wewnętrznego pierścienia. Tych co chwilę zdejmowali stalkerscy strzelcy. Po opadnięciu pierwszych kończyn, ktoś zakradł się do tylnych kwater Dywizjonu. Mignęła tylko jasna blond fryzura, gdzieś za rogiem, przy klatce wejściowej. Ogłuszeni wcześniej ochotnicy właśnie wtedy stracili możliwość dalszej walki, którą odebrały trzy precyzyjne strzały w głowę. Przy Joannie, na balkonie, ujawniła się winowajczyni. Obok niej dwóch łachów w wojskowym moro. Sama kobieta zakryła sobie twarz szalem, ukazując głównie swoje kości policzkowe oraz voltarską oczną czerwień. Na znak pogardy potężnie zadrapała stalkerkę, przebijając się paznokciami przez skórzany ubiór, aż do samej skóry w okolicy mostka. Nim coś zdążyła wypowiedzieć napastniczka, została powalona przez Joannę. Wojowniczka wyrwała nóż przy spodniach nieznajomej, pierw podrzynając gardło jednemu, potem drugiemu przybocznemu. Nikt nie był na tyle szybki, żeby zareagować inaczej. Obiła blond włosej buźkę, ale nie podzieliła jeszcze losu kompanów. Najzwinniejsza z obecnych spuściła nieco krwi z noża na czoło tej, która przyczyniła się do rychłych dwóch śmierci. Coś wyszeptała, tak, że nikt nie słyszał szczegółów, próbując tym samym nożem ugodzić czarne ścierwo. Nogami kombinatorka odrzuciła Joannę na skraj balkonu, przy metalowych kratach. Nawet interweniował jeden snajper, lecz nie było czystego strzału. Z całą surowością stalkerka potraktowała ten incydent. Z kieszeni kurtki wyciągnęła samoprzylepny granat dymny. Trajektoria lotu dotknęła bladej twarzy po rzucie. Szamotały się dziewczyny, dłuższą chwilę, do momentu wepchnięcia jednej na wystający pręt, który wbił się w cztery litery jednej z uczestniczek. Niestety nie była to pragnąca wyzwolenia Joanna, a wstrętna sucz atakująca od tyłu. Wystarczyło kolanami zaprzeć się barierki, a rękami okładać bezbronną. Przed ostatecznym dobiciem z rąk liderki Stalkerów uratował konającą postrzał z łuku, dzierżonego przez Lerę. Z ciekawości Joanna zerwała maskę kordonczyni, pozwalając zidentyfikować tożsamość. Polecono sprowadzić wsparcie dla wyłomu, a ciało przewodzącej atakiem zaniesiono do piwnic, niedawnego więzienia. Tutaj znów los pokusił się o swój udział. Ustanowiono tak, że każda większa śmierć powinna stać się jawna. Iza musiała być przy tym, jako główny świadek. Od razu po formalnościach, wraz z Joanną powinny ruszyć tropem przyjaciół, z którymi kontakt się urwał, a po upadnięciu miasta, trupia horda zaleje kraj. Miasto powinno zostać odzyskane, nim domniemane wsparcie ze wschodu ruszy swoje jednostki.
(Joanna) - Strachasz się?
(Iza) - Nieraz trupa widziałam.
(Joanna) - Trochę przesadziłam.
(Iza) - Cóż, jeden komendant mniej. Chcę się stąd wynieść.
(Joanna) - schodząc do piwnic - Nie musisz marnować czasu.
(Iza) - Ewa zajmuje się ewakuacją rannych. Jeno organizuje barykadę przy murze. Tutaj zostaje tylko Lera, a sama nie zapisze tej śmierci. Musimy poświadczyć.
(Joanna) - Przedarli się tak szybko, zdziwiłam się, naprawdę. Szkoda, że nie zostawiliśmy suki żywej. Mogła nam powiedzieć więcej.
(Iza) - Wszystkiego nie przewidzisz. Być może dzięki temu przeżyłaś.
(Joanna) - Zabiłam dwójkę bez problemu. Nie posiadała rozwiniętych umiejętności. Przez sekundę myślałam, że zechce się wysadzić obok mnie, bym tylko odniosła obrażenia. Dziwił mnie fakt, że wiedziała kogo atakować. Pewnie się śmieje na górze, że mniejsza pokonała większą.
(Iza) - Doprawdy? Znasz słabe punkty przeciwnika. Nie znała cię na tyle, żeby poprowadzić rozeznanie.
(Joanna) - Niewielka strata dla świata.
(Lera) - odkrywając ciało - Miejmy to za sobą... Cholera, ostro zmasakrowana twarz.
(Joanna) - Większość czarnych spotka to samo. Liczą się minuty, a nie jestem negocjatorem policyjnym. Na dole byli niewinni ludzie. Chuj wie ilu czaiło się w cieniu.
(Lera) - Spokojnie, nie osądzam. Sprawdźmy teraz personalia... - skanowała zwłoki - Zaraz będzie odczyt. Gdyby nie zalana krwią twarz, to trwałoby to chwilę.
(Iza) - Dzięki za interwencję. Nie widziałam, że tutaj jesteś.
(Lera) - Dima został na swojej pozycji. W momencie utraty kontaktu, przedarłam się przez barykady. Obiecałam ci wsparcie, więc oddałam swoją rolę. Słusznym było wrócić. Oszczędziłam kobicie cierpień. I tak wiemy wszystkie trzy, że umarłaby. Jeśli nie poprzez moją strzałę, to z powodu wykrwawienia... Szybka śmierć z reguły jest lepsza. Tak wtedy pomyślałam o moim przyjacielu. Nikt nie powinien nazbyt długo znosić ból, trwający czy nadchodzący.
(Joanna) - Wyjątki istnieją. Wielu chętnie przetrzymałabym na mękach. Mają się za bojowników, idących na rzeź, to niechaj dostaną swoją męczeńską śmierć. Nie wiem czy tamci dwaj chcieli umrzeć, ale zabiłam ich. Wiecie czemu cackałam się na początku? Chciałam zapowiedzieć jej koniec. Iren ma inne zdanie o jeńcach, lecz nie ma jej bezpośrednio tutaj. Jednak, gdy tylko ją spotkam, zacznie moralizować. Nie mogę wciąż się przyzwyczaić.
(Iza) - Do jej zmiany?
(Joanna) - Do jej pewności. Zapoczątkowaliśmy pierwsze kłamstwo, idąc w zło, przed którym się odgrodziliśmy. Voltoaza powinna zostać na zachodniej stronie, bez możliwości wykorzystania jej. Wykonaliśmy część ich planu, szczerze. Ludzie sami chcieli, prawda, lecz byli tacy poddani temu siłowo. Iren, dobrze słyszysz, wprowadziła jeńców ze Strefy w trans. Dobrze, że pomagają. Widziałam gromadkę niedaleko stąd, ale nie zamierzam mieć bezmyślnych za plecami.
(Lera) - Skaner coś wyłapał, skupcie się... Znalazło się nawet zdjęcie, które automatycznie dopasował system na podstawie zebranego kodu genetycznego, i resztek pozostałości na twarzy... Do sedna, nazywała się Karolina Jawor. Nie ma tutaj wiele informacji, ale kilka warto zanotować. Nie aktualizowano danych od kawałka czasu, jakby zapadła się pod ziemię. Kiedyś dostała strzał w głowę, sądząc po urazie wewnętrznym, ale jakoś przeżyła. Przed śmiercią zażyła specyfik na cukier, przeciwko cukrzycy. Zdjęcie jest wygenerowane tylko w pewnej trafności, nie jest to sto procent, ale... Targnę zapiski do szafki, to wszystko chyba. Zaskakuje, że wzięła cukier, choć voltaryna we krwi dostarcza większość tych substancji.
(Iza) - To jest.... Było to dawno, lecz twarzy zobaczonej nie zapominam.
(Joanna) - Co chcesz przez to powiedzieć?
(Iza) - To była Karolina, uwierzcie. Podróżowała ze mną na początku, z naszą grupą. Nie dotarła nawet do Gdańska... Skończył się cukier, zaczynała słabnąć, w końcu zapadła w śpiączkę. Umarła, jestem pewna, a potem zakopana.
(Lera) - To zbiorowe zwidy?
(Iza) - Nie, widziałyście ją tak samo jak ja. Chyba, że skaner kłamie.
(Lera) - Bywa omylny, lecz ma sporo sprawdzalności.
(Joanna) - To przestaje być zabawne. Co prawda ponownie straciła życie, ale... Co to za sztuczki?! Pierw widzieliście Martę, moja oblubienico, a teraz widzieliśmy Karolinę. Spodziewajmy się wszystkiego.
(Iza) - Thiasam nie mógłby na taką skalę oszukiwać praw boskich. Dąży do nieuchronnego, ale nie użył nigdy takich zagrań. Nie spotkaliśmy go nigdy, podczas momentów śmierci moich przyjaciół. Jeśli miał coś wspólnego, to skąd wydobył ciała...?
(Lera) - Zapomniałam dodać... To nie są ciała typowo ludzkie. Ludzi zabitych nie da się wskrzesić. Tak jakby zdobyto wiedzę o miejscu spoczynku zwłok, wtedy biorąc ich genetykę. Później jakby ktoś przeniósł wszystko to na martwe świeże ciało. Domyślnie jakby to była inna tkanka, a wygląd przeszczepiony.
(Joanna) - Czyli, żeby dokonać tego, trzeba zabić... Zabiję gnoja, za sprowadzenie tutaj Marty chociaż na chwilę. Powinna zaznać spokoju. Szlag wiadomo ile osób, które znaliśmy jest w podobnej sytuacji. Tym bardziej musimy znaleźć Osę, w pierwszej kolejności. Może to są kopie naszych dawnych towarzyszy, lecz dorównują momentami nam.
(Lera) - Wspomogę ponownie, gdy tylko zajdzie potrzeba. Zajmę się pogrzebaniem sama, zgoda?
(Iza) - Dywizjon bez ciebie by nie istniał.
(Lera) - Mam prośbę, domyślasz się pewnie.
(Joanna) - Chodzi o kombinat zapewne, gdzie większość rosyjskiego garnizonu pilnuje.
(Iza) - Gdy tylko opanujemy sytuację, przywrócimy sygnał. Tymczasem chroń rannych. Będą całkowicie odsłonięci, jeżeli ponownie ktoś się przekradnie.
(Lera) - Przekażę komu trzeba tutaj. Dajcie im nauczkę, ale zostawcie kilku po drodze dla mnie. Pójdę waszym śladem, i niebawem do was dołączę, gdy tutaj się sytuacja polepszy.
Zebrawszy się w sobie, po zidentyfikowaniu zwłok jednej z kukiełek Kordonu, Iza wróciła do centrum dowodzenia. Na fotelu potulnie siedziała ze złączonymi dłońmi Joanna, obserwując bacznie każdy ruch Iren. Nie był to zabieg wybadania jak każdy z pośladków reaguje na milisekundowy ruch wahadłowy nóg, a niemoc przyzwyczajenia się do sojuszniczki, która niegdyś trzymała z wrogiem. Może był w tym jakiś podtekst, bo przecież ruchami mogła przypominać Joannie niedawno uśmierconą bliską sercu Martę. To jednak pozostawić trzeba bez odpowiedzi, bądź samej istocie wyższej przyjdzie zrozumieć jak człowiek potrafi walczyć na ochrony, i przez ochronę umrzeć. Iza odebrała po drodze paczkę antybiotyków i bandaży, dla przezorności. Wewnętrzny pierścień zyskał dodatkową ochronę ze strony sprowadzonych przez Iren zvoltoazowanych niedawnych czarnych popleczników. Z samego pomysłu oczywiście nie była zadowolona Ewa, mając uraz do wszystkich przeciwników, a Joanna głównie przez ten długi czas, gdy straciła dwie ważne dla niej osoby. Nigdy nie ma dobrego momentu na przerywanie w takim krwawym impasie, lecz czas gonił.
Trójca miała przebyć drogę do dystryktu Łukasiewicza, po drodze zahaczając o tymczasowy azyl w orlenckim kombinacie. Drogi z pewnością były zablokowane, w szczególności te główne. Pozostało wsiąść w pojazd, i przedostać się, co łatwe nie było. Kilka pojazdów przeciwników udało się przechwycić, przed większą inwazją kordończyków. Czarne beemki były znakiem dla drugiej strony, że to sojusznik siedzi za sterami. Joanna zasiadła z przodu, gdyż w razie czego nikt jej nie skojarzy. Na tylnych za przyciemnioną szybą Iren oraz Iza, w nałożonych kapturach. Na kolanach każdej z pań widniała broń, długie miecze i strzelba elektryczna. Nie wzbudzając podejrzeń, auto wyjechało z garażu, w stronę zniszczonej komendy policji, skręcając na polną drogę przy ulicy Urodzajnej. Drogi mało uczęszczane wydawały się być najlepszą możliwą opcją ominięcia większego harmidru. Okazało się, że nawet na tak opuszczonych dalekich dystansach trafić się mogą mniejsze czarno białe zawieruchy, co przyczyniło się do kilku przewróconych drzew na polach, mimo, że na polach drzewa te rosły okazjonalnie, gdyby to ktoś specjalnie je przywiózł i zablokował. Przejazd przez podniszczone pola i sady były niemożliwe, przez spore wyboje, a prócz drogi na horyzoncie, to po bokach teren mocno schodził w dół, o conajmniej metr, przez co dziewczyny zostały zmuszone do opuszczenia pojazdu, w celu zorientowania się w sytuacji.
(Iren) - Co do cholery? - zdegustowana
(Joanna) - Pomóżmy tamtym, póki nas jeszcze nie odkryli.
(Iza) - Zatem bądź dodatkowym mieczem. My dwie spróbujemy przesunąć te kłody na bok.
(Joanna) - Prościej byłoby we trójkę, to w podzięce za pomoc mogliby nam pomóc z tym drzewem.
(Iren) - Wiemy co robimy. Poza tym, mieliśmy nie pakować się pod celownik. Jesteś szybka, sprawna i zręczna. Całkowicie sobie poradzisz, a my byśmy się plątały pod nogami.
(Joanna) - Dobra, ale streszczajcie się. Kupię wam trochę czasu, ale gdyby... To ważne, gdyby was brali do tyłu, to walcie samochodów, i dołączcie do mnie. Przebijemy się wtedy inaczej - pobiegła
(Iza) - Przesuniemy to?
(Iren) - Jedna osoba może nie, lecz dwie to większe szanse. Zaprzyjmy się, a dalej pójdzie.
(Iza) - Zapierałam przy porodzie, tak, to w pewnym sensie temat znam.
(Iren) - Raz... Dwa... Trzy... - minimalny progres
(Iza) - Dam radę... - wytarła pot z czoła - Lecimy dalej, na twoje trzy.
(Iren) - Raz... Dwa... Trzy... - minimalny progres - Byle się nie cofać, no kaman...!
(Iza) - Raz... Dwa... Trzy... - pieniek się skruszył - Nie przerywamy.
(Iren) - Zaprzyj się porządnie. Pomyśl o czymś, co cię tak mocno wkurwiło w życiu. Powiedz to na głos, i wyżyj się na tym martwym kawałku drewna.
(Iza) - Najgorzej było, kiedy moja rodzina miała mnie za psychiczną, bez przyszłości. Zabrali mi moją pierwszą broń, którą dostałam na swoje piętnaste urodziny...! Żadnej wyprawy nie odpuszczałam, i tyle razem przeżyliśmy... Jedyna istota, która wtedy mnie rozumiała. Znalazła się, tydzień później, obsyfiona mydłem i moczem. Całe wnętrzności szlag trafił... - mocne pchnięcie
(Iren) - Prawie, jeszcze kilka razy... Raz... Dwa... Trzy... - minimalny progres
(Iza) - Raz... Dwa... Trzy... - pół drogi oczyszczone - Nie przykładasz się.
(Iren) - Oszczędzam siły, żeby później cię ochronić. Ach, nikt tego nie docenia.
(Iza) - Przepraszam, wyrwało się.
(Iren) - Hah, z pewnością. Dywizjońska, przy wolnej chwili masz zagwarantowany atak łaskotek ode mnie. Nawet się nie będziesz spodziewać.
(Iza) - Bez szans, nie mam łaskotek... Raz... Dwa... Trzy - większość przepchnięte
(Iren) - Znałam wielu, a nikt bez słabego punktu nie był.
(Iza) - A ty masz taki?
(Iren) - Cwana, chcesz mnie wybadać... Raz... Dwa... Trzy... - potknęła się o kamień
(Iza) - asekurowała - Gramy w tym samym teamie.
(Iren) - Dojdźmy do Joanny, jeśli skończyliśmy robotę, nie? Iza... - wypatrywała Jo -Taka wytrawna łowczyni, a nie wykrywa nadarzającej się okazji... Iza, masz mnie. Nie będzie tych łaskotek.
(Veskin) - Ona nie, ale my jak najbardziej - przytrzymując Izę - Patka, Rafi... Ubezpieczajcie, bo jedna owca się zgubiła. Przeklęta jednooka, która zagarnęła moich ludzi...
(Iren) - Sądziliśmy, że nie żyjesz.
(Veskin) - Tak, też myślałem podobnie. Ciebie nawet nie znam. Jesteś z Dywizjonem?
(Iren) - Pranie mózgu nie wpoiło ci myślenia? Ilu jeszcze przyjdzie zza śmierci, dla samozaspokojenia.
(Patrycja) - Bronisz niszczycieli. To przez te wojenki nas zajebali.
(Rafał) - Co prawda, to wtedy Rozjemcy mieli znaczne wpływy, a Kordon...
(Patrycja) - Morda, co miał Kordon? To Rozjemcy dyktowali warunki. Sporo zyskiwali w bliższej konfrontacji. Porażka Igora umocniła zachodnią stronę.
(Veskin) - Niedaleko stąd poniósł śmierć. Należyta kara. Zabił naszą trójkę, bez wahania. Wiesz, czego żałuję? Mathias był zbyt silny, do czasu. Thiasam go zmiażdżył.
(Iza) - kop w jądra - Nie będziesz o nim tak mówił, żywy czy martwy, bez różnicy.
(Veskin) - Nie jestem martwy. Jestem ulepszony, a cykl musi trwać! Co, że powstrzymasz tymczasowo nieuniknione.
(Iza) - Co znaczy, że zmiażdżył? Łżesz, on nie umarł.
(Iren) - Chce cię wytrącić z równowagi.
(Rafał) - Sam widziałem przedstawienie. Mathias wtedy prosił o śmierć, a Thiasam łaskawie zgodził się zabić go.
(Patrycja) - Umierał jak prawdziwy mesjasz.
(Iza) - Dość, kurwa... - przyciągnęła Patrycję - Żryj to, dziwko... - popieściła błyskawicą z miecza
(Rafał) - Skończcie kozaczyć! - gotował pistolet
(Iren) - Nie radzę... Szybciej strzelam - przystawiając m5 - Ka Bum.
(Rafał) - Gdzie moja spluwa? A strzelaj suko.
(Veskin) - wbił się pomiędzy - Będę cię pamiętał bracie, a za Patkę nie daruję... - odrzucił Iren
(Rafał) - Mam ładunki, strzel za kilka sekund. Widzę ją!
(Iza) - Cofnij się, Iren...!
(Veskin) - Nie przerwiecie kręgu... - przerzucił Rafała i Patrycję do Iren
(Iren) - Cholera...
(Veskin) - Płoń za to, do kogo przystałaś... - strzelił z szturmówki
(Iza) - Uciekaj stamtąd... Iren! - nastąpił wybuch - Kurwa...
(Iren) - w myślach - Złap go łańcuchem, teraz!
(Veskin) - Więc zostaliśmy sami, Izabela.
(Iza) - Już nie... - doskok do przodu - Jo, ma odsłonięte plecy.
(Veskin) - Słucham...? - odwrócił się nerwowo - Gdzie ona... To jest... - poczuł ucisk
(Iren) - Twoja głowa należy teraz do mnie... Weź mój miecz, i zabij mnie. Stoję przed tobą. Pchnij mocno, zdecydowanie i bez litości. Dokładnie tak, a teraz odbiorę twą daninę.
(Veskin) - wybudził się - Co kurwa...?!
(Iren) - Zapomniałam o jednym - wbiła miecz w brzuch Veskina - Dzięki za zwrot miecza.
(Joanna) - Co tu się wyprawia... - dysząc - Ledwo co dziw nikt tam nie padł, a tutaj eksplozja? Czy to jest, moment, Veskin?
(Veskin) - Za moich ludzi masz przejebane. Thiasam nas wezwał. Teraz wie, gdzie jesteście. Same prosicie się o śmierć... Krótka ta moja podróż.
(Iren) - Laski, musimy ruszać... - kierując się do auta
(Veskin) - Joanno... Uważaj na siebie. Czarny Wilk wie na kogo polować. Co do reszty, to nie idźcie do kombinatu. Wielu tam zmierzało. Nie marnujcie czasu.
(Iza) - Nie wierzę ci. Mam wyższe pobudki, dla moich przyjaciół. Wciąż próbujesz chronić chronić tego szaleńca?
(Veskin) - Nie, chronić ciebie przed nim... Nie pozwólcie umrzeć Stalkerom, to twarde skurwysyny... - stracił oddech
(Iren) - Iza, nie rozczulaj się. Możemy spotkać takich niespodzianek więcej.
(Iza) - Nie, ja tylko... Nieważne, wracajmy do auta.
(Joanna) - Jak zwykle tutaj nieco nie łapię, ale chyba nie muszę. Człeki mówili, że przed Łukasiewicza musimy z buta, bo najebali potok maszyn, droga odcięta.
(Iren) - Stamtąd już kawałek.
(Iza) - Tak, rozglądajmy się za naszymi. Wolę nie myśleć, że przejechałam obok i nie pomogłam.
(Joanna) - Tej parki nie da się nie przegapić, doprawdy.
Kwadrans później, niedaleko ulicy Łukasiewicza
Zgodnie z prawdą, teren nie nadawał się przebycia główną ulicą. Rozrzucone na drodze samochody, autobusy i ciężarówki skutecznie blokowały dalszą podróż. Ni śladu znajomych twarzy w okolicy, nic tylko świeży pył, dźwięki uderzanej stali i krwawy śnieg. W kierunku nadjeżdżającego auta zaczęli biec nieznani z twarzy ludzi, mający przy pasie karabiny szturmowe. Momentalnie jednak zainteresowanie zmieniło się, a sami poszukiwacze poszli w zupełnie innym kierunku. Do manipulacji przyznała się Iren. Kilku osobom mogły dać radę, lecz środki musiały zostać wykorzystane do minimum. Dystrakcja nie trwała w nieskończoność, niestety. Pojazd porzucono, przy skrzyżowaniu. Przy prawej odnodze, niedaleko Orlen Areny, pałętali się sojusznicy, bezbarwni. Spytani o tożsamość, odparli, że Kabanos kopnął w kalendarz, a ludzie oddani chętnie, teraz wzdrygają się do dalszych walk. Ten kawałek bardziej znajdował się pod czarną kuratelą, przez obniżone białe morale. Białych pozostało niewielu, a ostali nie zechcieli się ujawnić. Większość po właściwiej stronie to ludzie najzwyklejsi w świecie, przyjmujący kilka strzałów, nim pomrą w agonii. Podrostki ze strachem podnieśli ton, że pragną jeszcze dzieciom opowiadać historie, a bezpośrednia konfrontacja oznaczać będzie dla nich śmierć. Kilka wymęczonych osób nie zdoła wybronić tej dzielnicy, a do schronienia nie jest daleko. Tym razem nie doszło do nakreślenia własnej woli. Zniechęceni niebezpieczeństwem, ludzie bez nadziei, wskazali, gdzie widziano dywizjonistów ostatnio. Słuch szedł, że jeśli jakiekolwiek nadludzkie siły coś próbowały, znajdowały się na Stadionie Wisły Płock, po drugiej stronie ulicy.
Przechadzając się alejkami, w pewnym momencie spośród kilkunastu prowadzonych osób, spostrzegła Joanna dwie bardzo znajome osoby. Wiadomo o kogo chodziło. Trop jednak mijał się z lokacją, gdyż jeńców prowadzono do stacji, przy lewej stronie od areny, obok marketu. Szczerze nie narażanoby życia w taki sposób dla odstawienia przyjaciół na dalszy plan. Niewiadomy los sojuszników również leżał na sercu, i się pojawiły w głowie pytajniki.
(Iza) - Jak to widzicie?
(Joanna) - Przyszliśmy tutaj ze względu na nich. Ludzie też są ważni. Nie rozdwoimy się.
(Iren) - Pójdźcie po znajomków. Sprawdzę stadion, zza cienia.
(Joanna) - Nie kłócę się przy tym, więc, jaka decyzja?
(Iza) - Jeśli się czegoś dowiesz, zabierz ilu się da, a potem wiejcie. Jeżeli naprawdę pozostało w okolicy niewielu naszych, to musimy się baczyć, szczególnie za plecy.
(Iren) - Swoje karty jeszcze trzymam w rękawie. Dzielimy się tutaj, na pewien czas.
(Iza) - Opuszczasz nas później?
(Iren) - Może wystąpić zamieszanie, nie omieszkam. Wasza obecność blisko mnie utrudni wszystko. Od tej pory musicie sobie we dwie poradzić. Gdy uda mi się kogoś zebrać, whateva, zmierzać będę do kombinatu.
(Joanna) - Nie wykorzystuj za bardzo napotkanych ludzi, zgoda? Na ekscesy nie ma czasu.
(Iren) - przyparła Joannę - Mam czegoś się dowiedzieć czy ratowanie naszych to tylko opcja dodatkowa? Wiem co robię. Idźcie po uroczą parkę, póki czysto. Nie idźcie moim śladem zbyt wcześnie. Po mojej interwencji w powietrzu ujrzycie biały pył w kształcie łba wilka.
(Iza) - Ogranicz się do rozróby po, nie wcześniej.
(Iren) - Nim pójdę, Iza, weź to... - wręczyła bomby - Czujne są skubańce na nacisk. W razie czego, gdybyście napotkały trudności. Małe ostrzeżenie, to ma zasięg kilku metrów. Rzucajcie za siebie, a na chwilę odzyskacie oddech - zniknęła
(Joanna) - Masz plan? Nie wejdziemy ot tak.
(Iza) - Po prostu chodź za mną.
(Joanna) - od ściany do ściany - Widzisz to? Tam od toalet... - pokazała okno - Delikatnie otwarte.
(Iza) - Krzakami na kuckach, jak żmije. Liczmy, że nikogo w środku nie będzie.
(Joanna) - Zapalmy jedną z bomb, i suprise. Skutecznie rozproszą się, a my wejdziemy frontem.
(Iza) - Hmm, tutaj nie ma poruczników, tylko opętani ludzie. Nie rozróżnią nas.
(Joanna) - Mam lepszy plan... Spójrz, nadarza się okazja. Samotny wędrowiec w drodze na tron. Zgarnę go, trzymaj się blisko - przeniosła się przed nieznajomego  

Apokalipsa Zombie w Polsce - TOM IIIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz