Rozdział 1

480 13 0
                                    

Leonard

O siódmej rano dzwoni mój budzik. Wkładam koszulę i garnitur. W rękę łapię klucze od mojego samochodu i wychodzę z domu. Po drodze kupuję kawę i pączka, który ma być moim śniadaniem. Po piętnastu minutach drogi, czekam na mamę pod jej blokiem. Wyciągam telefon z kieszeni i dzwonię do  niej.
-Pani taksówka już czeka - mówię, a ona w odpowiedzi chichocze.
Po chwili siedzimy razem w samochodzie.
- Jakie masz na dzisiaj plany, Leonie?
-Nic szczególnego -  próbuję spławić mą rodzicielkę, ale nie udaje mi się.
-Spotykasz się z kimś? - drąży dalej.
-Nie, wiesz ze mam dużo pracy.
W ten sposób kończę naszą rozmowę. Gdy jesteśmy już pod domem mamy, jest dziewiąta trzydzieści, a ja już wiem, że jestem już spóźniony na spotkanie.
Gdy dojeżdżam do biura, jest już pięć po dziesiątej. Warczę tylko do mojej sekretarki, aby zrobiła mi kawę i znikam w salce konferencyjnej. Tam czeka już na mnie kobieta, z którą mam się spotkać.

Christine

Jak na szpilkach czekam na mężczyznę, z którym mam się spotkać. Siedzę tak spięta, jakbym połknęła kij od mopa. W głowie powtarzam cały plan działania, wszystkie punkty naszego projektu. Wymiana międzykontynentalna młodzieży amerykańskiej, których rodzice wyemigrowali do USA z młodzieżą z ich rodzimych krajów. Gdy widzę wchodzącego nieznajomego, biorę głęboki oddech, wstaję i witam się.
-Witam, nazywam się Christine Manuere.
Mężczyzna wyciąga rękę i mówi:
-Leonard O'Donelle, miło mi panią poznać. Przepraszam za spóźnienie, problemy rodzinne.
Ściskam jego dłoń. Jest  szorstka i silna, a mimo to taka delikatna.
-Mi również, panie O'Donelle. Nic nie szkodzi. A więc jakie ma pan dla mnie propozycje? Jakie są główne założenia waszego wkładu w nasz projekt? - po tych słowach czuję się, niczym pani sytuacji. Bardziej odprężona zakładam nogę na nogę i wsłuchuję się w prezentację.
-Chcemy zintegrować młodych ludzi z całego świata, to wasza działka by ich znaleźć. My, jako największy portal do komunikacji internetowej, proponujemy użyczenie naszych serwerów do stworzenia odpowiednich warunków komunikacji - widać, że jest w swoim żywiole. Pewnie opowiada o swoich spostrzeżeniach. Za to moja nowo nabyta pewność siebie z każdym jego słowem maleje - Dodatkowo proponujemy wysoką pomoc finansową w waszym projekcie.
Po tych słowach znów się spinam.
- A czego oczekujecie od nas? - pytam niepewnie. Z każdym wypowiedzianym przez niego zdaniem, czuję się coraz dziwniej. Jego głos, mimo że bardzo głęboki i spokojny, ma ostrą i nieznoszącym sprzeciwu nutę.
- Wyłączny patronat nad państwa projektem - odpowiada rzeczowo i chwilę przez chwilę patrzy mi prosto w oczy, aby ujrzeć w nich moją reakcję.
- Muszę to skonsultować z szefostwem, ale wątpię czy będzie to możliwe. W nasz projekt oprócz firm chce się zaangażować również wiele bardzo ważnych ikon, jak kancelaria prezydencka z pierwszą damą na czele.
- Rozumiem, mimo wszystko proszę przemyśleć moją propozycję. Kiedy możemy ponownie się spotkać? - kiedy zapada to pytanie, O'Donelle po raz pierwszy zrzuca poważną maskę biznesmena, a po jego twarzy przemyka cień uśmiechu. Jest to tak zaskakujący gest, że aż z dłoni wypada mi kubek z herbatą.
- Przepraszam - mówię speszona i już schylam się, aby podnieść zgubę, kiedy słyszę sprzeciw.
- Nic się nie stało. Naprawdę- naciska jakiś guziczek zamontowany na krańcu stołu - Serwis sprzątający, proszę - mówi do interkomu i zwraca się do mnie z błyskiem rozbawienia w oku - Więc kiedy ma pani czas, aby się ze mną spotkać?
Jestem na niego wściekła. Najpierw spóźnia się na spotkanie, a teraz się ze mnie śmieje i jak gdyby nigdy nic, pyta kiedy znowu się spotkamy. Jasne, nie wyśmiewa mnie dosłownie... A spóźnił się niecałe pięć minut, ale fakt jest faktem. Biorę głęboki oddech i już mam mu zgryźliwie odpowiedzieć, gdy wchodzi sprzątaczka, aby posprzątać mój bałagan. To mnie ocuca. Co się ze mną dzieje? Zazwyczaj jestem spokojna i ugodowa, a tu taki natłok negatywnych emocji. Kiedy efekt mojej nieuwagi zostaje sprzątnięty, a ja odmawiam kolejnej herbaty, uzgadniamy z moim rozmówcą spotkanie w środę, za dwa dni. Żegnamy się, a ja wracam w korkach do mojego biura. Muszę jeszcze zdać szefostwu raport z tego spotkania. Wzdycham.

Leonard

Mam teraz pół godziny przerwy i dziękuję za to Bogu. W mojej głowie włada Christine. Jej przemiana z bizneswomen do rozkojarzonej nastolatki rozwalającej kubki z herbatą, była urocza. Nie jestem pewny, czy wytrzymam te dwa dni bez niej. Moment! Jak to bez niej? Przecież my się nawet nie znamy! Właśnie skończyłem czysto biznesowe spotkanie i nie ma żadnej "jej", jest panna Manuere i koniec. Postanawiam zapomnieć o tym i wracam do pracy.

Christine

Dojeżdżam do głównej siedziby firmy. Jest piękna słoneczna pogoda, a wraz ze zwiększeniem dystansu dzielącego mnie i pana Leonarda, poprawiło się moje samopoczucie. Gdy docieram do salki konferencyjnej, wszyscy już na mnie czekają. Opowiadam o spotkaniu i o wymaganiach pana O'Donelle'a.  Oczywiście szefostwo nie zgadza się na jego osobisty patronat. Gdy opowiadam o tym, co nam zaoferowano, w mojej głowie widzę uczucia, które targały mną w czasie spotkania. Po omówieniu wszystkiego, wracam do gabinetu i kontynuuję moja codzienną papierkowa robotę. O szesnastej wychodzę z biura i podążam do mojego mieszkania.

Wyciągam z szafki wino, włączam muzykę. Siedzę na dywanie, opierając się plecami o kanapę i pozwalam się otulić delikatnym dźwiękom muzyki jazzowej. Myślę, jak by to było, gdyby siedział tu ze mną Leonard. Posadziłby mnie sobie na kolanach. Pogładził ręką po policzku. A ja... Ja poddałabym się tym pieszczotom, wdychałabym jego zapach.
Stop! Skaczę na równe nogi, biegnę do łazienki i wchodzę pod lodowaty strumień wody. Potrzebuję otrzeźwienia. Jaki policzek? Jakie kolana? Jaki zapach? Co się ze mną dzieje? Nie mogę spotkać się z nim w tę środę! Tuż koło tej myśli, miga mi kpiący uśmiech Leonarda. O nie. Pokażę mu, kto tu rządzi. Po podjęciu tej decyzji, wychodzę z pod prysznica. Czuję jak skostniałe są moje palce. Owijam się ręcznikiem i idę ukryć się pod puchową kołdrą. Jest mi cholernie zimno.
Następnego dnia przygotowuję dokumenty do ponownego spotkania, segreguję zaległe faktury, wypełniam kilka raportów. Po raz pierwszy tak bardzo dłuży mi się dzień w pracy. Nie jest to robota marzeń, ale daje mi dużą satysfakcję. Po odejściu moich rodziców, którzy zginęli w wypadku samochodowym, z duszy towarzystwa zmieniłam się w totalnego odludka. Bardzo, a nawet zbyt zaangażowałam się w życie firmy, co zaowocowało moim pierwszym samodzielnym projektem.
Gdy wreszcie zegar wybija szesnastą, wręcz wybiegam z biura do domu. Gdy znajduję się już w moim azylu, biorę kilka oddechów i ponownie przeglądam dokumenty. Jestem w pełni przygotowana na jutrzejsze spotkanie, a mimo to czuję niepokój. Kładę się wcześniej i oddaję w Objęcia Morfeusza. "Szkoda, że nie Leonarda", podszeptuje moja podświadomość, a ja nie zdążam jej zganić. Może to i lepiej. O szóstej rano budzi mnie budzik. Idę się wykąpać, biorę najlepsza sukienkę w ceglastym kolorze, idealnie komponującą się z moimi zielonymi oczami i blond włosami. Jeszcze delikatny makijaż, pofalowanie włosów lokówką i jestem gotowa na spotkanie które, jestem pewna, będzie wielką zmianą. Wtedy nie wiedziałam jeszcze jak bardzo prorocze były te myśli.

Leonard

Wsiadam do samochodu i jadę do kawiarni, gdzie się umówiliśmy. Wyszedłem pięć minut wcześniej niż powinienem. Tym razem nie chcę się spóźnić. Spokojnie jadę ulicami, aż nagle zatrzymuję się przez sznureczek samochodów stojących przede mną. Przez ulicę przechodzi jakaś parada. Klnę w myślach. Co ona sobie o mnie pomyśli? Z kwaśną miną biorę do ręki telefon i wybieram jej numer.
-Witam, panno Manuere. Dzwonię do pani, aby powiadomić że bardzo możliwe, że się spóźnię - mówię z pokorą w głosie. 
-Rozumiem, czy stało się coś złego? - wyraźnie słyszę niepokój w jej głosie. To urocze, że tak się martwi.
-Nie, ależ skąd. Po prostu przez moją trasę przechodzi jakaś parada- mówię, a w moim glosie dokładnie słychać suchą gorycz.
-Dobrze, czekam na pana na miejscu - mówi, a ja śmieję się w duchu, bo znów słyszę ton pani bizneswomen. Żegnamy się, a ja ganię się w duchu. Znów, delikatnie mówiąc, odchodzę od relacji czysto służbowych w stosunku do pani Manuere. "To nie może się powtórzyć", powtarzam swoją mantrę, a korek jest powoli rozładowywany przez policję. Gdy docieram na miejsce, rozkazuję sobie wziąć się w garść i wchodzę do kawiarni.

Ostatni TaniecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz