Prolog

82 6 2
                                    

Vicky Smith, tak to ja. Jestem osiemnastoletnią brunetką, z włosami poza cycki, średniego wzrostu,z błękitnymi oczami. Uwielbiam chodzić w luźnych ubraniach, oraz jeździć na desce. Nie mam zbyt wielu przyjaciół,może to przez mój charakter? Sama nie wiem. Mogę jednak zawsze polegać na moim kumplu - Louisie, a także na ciotce Rebecce. Na rodzicach nie ma co, od rana do wieczora chleją ten pierdolony alkohol. Przywykłam. Wiele razy starałam się razem z ciotką, wyciągnąć ich z tego życiowego bagna. Jednak, na marne. Rodzeństwa, na szczęście,nie mam. Chociaż tyle dobrego zrobili moi rodzice.

                                                                     ..........................................................

- Halo? Louis? Co jest? - spytałam dzwoniącego do mnie kumpla.

- Nudzę się - stwierdził brunet - idziemy na deskę?

- Jasne, za dwadzieścia minut będę u Ciebie - oznajmiłam i schowałam telefon do tylnej kieszeni czarnych jeansów. Opuściłam swój obskurny pokój i powędrowałam w stronę pokoju moich rodziców, gdzie aktualnie w najlepsze trwała libacja alkoholowa. Stanęłam w progu drzwi małego mieszkania i westchnęłam.

- Coś się stało córciu? - zapytała słaniając się na nogach Katherine, moja matka.

- Od kiedy was to tak obchodzi? - wzdrygnęłam ramionami - idę z Lousiem na deskę,nie wiem kiedy wrócę. To tak, jakby się w mieszkaniu paliło. - oznajmiłam na co moja matka skinęła w głową, a ojciec ledwo żywy gestykulował coś rękoma, eh. Przewróciłam oczami. Sięgnęłam czarny plecak z vansa i wzięłam deskę. Opuściłam mieszkanie,skierowałam się schodami w dół. Szybko pobiegłam na przystanek autobusowy. Zdążyłam. W duszy modliłam się żeby kanar nie sprawdzał biletów. Udało mi się w ten sposób przejechać dwa z trzech przystanków, brawo Vick,brawo. 

- Dobry wieczór, młoda panno - powiedział dość masywny(gruby) kanar.

- Zależy dla kogo - wymamrotałam pod nosem, unikając wzroku mężczyzny.

- No, nie będziemy przedłużać, bilecik proszę. - oznajmił.

- Eeem,no wie pan - przedłużałam niby szukając biletu w plecaku - gdzieś na pewno jest - kontynuowałam.

- Proszę panią - rzekł - dobrze wiemy,że pani nie ma tego biletu. Pytanie tylko,jak długo jeszcze zamierza się pani bawić w kotka i myszkę? - powiedział chamsko gbur.

- Kurwa - rzuciłam.

- Coś pani mówiła? - zapytał, na co ja skinęłam przecząco głową - Wyjdzie pani spokojnie,czy mam użyć siły?

- Jak pan woli - syknęłam wstając z miejsca, kanar zatrzymał autobus i wysadził mnie prawie na środku ulicy.

- Pierdolony gbur! - krzyknęłam odwracając się za odjeżdzającym autobusem. Na nieszczęścię, potknęłam się o jakiś kamień i wpadłam w objęcia jakiegoś chłopaka.

- Em, coś ci się stało? - odezwał się. Skierowałam swoje oczy na niego i po cichu szepnęłam "kurwa". Był to dość wysoki, tleniony blondyn, o pięknych,niebieskich oczach. Dobrze wiedziałam kto to. Każdy go znał, był kuzynem Louisa, więc tymbardziej go kojarzyłam. Był to Niall, nie ukrywam,że niejedna laska na jego widok mdlała. Sama miałam podobnie,starałam się jednak go unikać. Sądzę,że nie jest to odpowiednia partia dla mnie, poza tym,miłość to dno i fikcja.

- Nie,nic mi nie jest - odpowiedziałam wyrywając się z objęć blondyna.

- Znowu nie miałaś biletu? - zapytał Horan, wkładając swoje ręce do kieszeni.

- Nie powinno cię to obchodzić - syknęłam, ogarniając swoją deskę - mogłeś mi ją połamać - rzuciłam chamsko.

- Co, deskę? - spytał a ja skinęłam - Sama na mnie wpadłaś - zaśmiał się blondyn.

- Dobra,mniejsza. - urwałam - Muszę spadać,umówiłam się z Louisem, elo - powiedziałam wchodząc na deskę. Odjechałam w stronę skateparku, w którym byłam umówiona z Louisem. Kurwa Vick, prawie cię poderwał. Ugh.

...........................................

Witam w nieco innej okoliczności,a mianowicie, w moim nowym fanfiction, tym razem o Niallu,trochę z One Direction :) Miłego dnia i liczę,że się spodoba.

//j

If I could fly // n.hWhere stories live. Discover now