Biegłam ile sił w nogach, a było to trudne, ponieważ co chwila musiałam skręcać lub zawracać. Ani na sekundę nie spuszczałam jednak z oczu Syriusza. Musiało mi się udać. Musiało!
Nagle dementor poderwał się z ziemi trzymając w swoich obrzydliwych łapach ciało Blacka. Sama nie wiem czemu, ale wzięłam najszybszy rozbieg na jaki było mnie stać i skoczyłam. Niczym lep uchwyciłam się nogi czarnego cienia i próbowałam go ściągnąć na dół. Dementor jednak nie chciał współpracować.
Zamiast lądować wzbił się jeszcze wyżej i zaczął latać w tę i z powrotem jak oszalały. Jak już zapewne nie raz wspominałam mam strasznie słaby żołądek, więc już po chwili zaczęło mi się robić niedobrze i tylko cudem nie zwymiotowałam w dół, na walczących uczniów. Ostatkiem sił wyciągnęłam spod, już i tak zniszczonej szaty, moją różdżkę i krzyknęłam Expecto Patronus. Jak każdy się domyśla nie skończyło się to dobrze. W czasie gdy ja szarpałam się z ciuchami dementor postanowił odłączyć się od zabawy i odlecieć na pewną (czytaj sporą) odległość od zamku, tak że w chwili gdy rzucałam zaklęcie kołowaliśmy akurat nad jeziorem Hogwartu. Niestety zrozumiałam to za późno, a konkretnie w tedy gdy zaczęłam spadać. Pamiętacie, że nie jednokrotnie wspominałam, że ani Godryk Gryffindor ani sam Merlin mnie nie lubi? Ta sytuacja była potwierdzeniem moich słów.
Jak na złość moja różdżka postanowiła udać się w samotny rejs w inną część świata, a szata nie pozwalała odwrócić się w stronę ziemi, dlatego nie miałam zielonego pojęcia czy razem z Black'iem walne w skorupę ziemską, zostawiając w niej stu milowy krater, czy może wpadniemy do wody i jakimś cudem nie udusimy się.
Na wypadek wzięłam jeszcze głęboki wdech i zamknęłam oczy. Przykra śmierć. Już widziałam napis na moim grobie: Pamięci Farce Aigle, młodej czarownicy zmarłej z powodu własnej głupoty i ogromnego krateru na szkolnych błoniach. Pięknie.
***
Było mi ciemno. Nie widziałam czy żyję, czy może umarłam i jestem w niebie, chociaż w moim przypadku byłoby to raczej piekło... W pierwszej sekundzie spanikowałam, bo nie mogłam otworzyć oczu i chciałam krzyczeć na pomoc, ale gdy tylko uchyliłam usta, wdarła się do nich ogromna masa wody.
Woda!
Starając się jak najbardziej oszczędzać pozostały mi w płucach tlen zaczęłam płynąć w górę, a przynajmniej miałam nadzieję, że to góra. Mniej więcej po piętnastu sekundach zaczęło mi brakować tlenu, a nogi i ręce odmówiły posłuszeństwa. Widziałam światło tuż nad moją głową, ale nie byłam w stanie do niego dotrzeć. Ostatkiem sił odepchnęłam się, chociaż wiedziałam, że do powierzchni jeszcze daleka droga.
Czy byłam gotowa umrzeć?
Nie, kompletnie nie. Chciałam żyć, bo miałam dla kogo. Zamknęłam oczy i sięgnęłam po ostatni zapas tlenu jaki ostał się w moich płucach. Czytałam kiedyś, że w płucach przeciętnego człowieka mieści się około pięć litrów tlenu. Biorąc pod uwagę moją sytuację byłam pewna, że już dawno przekroczyłam ten limit.
Sama nie wiem dokładnie kiedy, ale moja głowa wynurzyła się nad powierzchnię wody, a ja w myślach dziękowałam za każdy wdech jaki mogłam wykonać. Rozejrzałam się. Dementor, który nas tu przywlekł zniknął jak kamień rzucony w wodę, po mojej różdżce też nie zostało żadnego śladu. Jak się później okazało miałam szczęście w nieszczęściu. Wylądowałam, a raczej spadłam bardzo daleko od zamku, ale za to blisko jakiejś małej wysepki, porośniętej kilkoma drzewami. Zaczęłam płynąć w jej kierunku. Nigdy nie byłam dobrą pływaczką, więc raczej zajęło mi to chwilę. W końcu cała mokra, zmęczona i wygłodzona usiadłam na brzegu. Ciężko dysząc, zaczęłam myśleć nad własną sytuacją.
CZYTASZ
Psotki Huncwotki
FanfictionSzósty rok nauki w Hogwarcie. Łapa, Rogacz, Lunatyk i Glizdogon mają poważny problem. W ich ulubionej szkole pojawia się nowa dziewczyna, która okazuje się być jeszcze większym huncwotem niż Oni! Bezradni chłopcy postanawiają odegrać się na koleżanc...