Rozdział 1.

652 27 2
                                    

Kolejna własna misja, kolejne wyjście poza mury wioski i nic... Niby wiem gdzie on się znajduje, niby wciąż jestem blisko niego, a on i tak nie chce mnie widzieć, nawet pomimo tego, iż Orichimaru wręcz każe mu się ze mną spotkać. Ten debil nie wie ile ryzykuję, żeby do niego przyjść. Zawsze jest prawdopodobieństwo, że ktoś mnie śledzi... A jeśli odkryją kryjówkę? To wtedy Oro mnie zabije, a ja nawet nie będę miała serca się bronić. Wszystko dla tego kretyna... Gdyby Naruto wiedział...

– Dziękuję Oro-sama – powiedziałam, zarzucając pelerynę na ramiona.

– Ile razy mam ci...

– Hai! Hai, hai, hai, wiem... Siła wyższa. No nic, spróbuję znów za tydzień.

– Im częściej przychodzisz, tym on bardziej się w sobie zamyka, wiesz?

Westchnęłam.

– To moja jedyna rodzina... Zawsze mogłabym go postraszyć, że przyprowadzę Naruto. – Widząc jego minę, od razu zmieniłam zdanie. – Ale nie uwierzy mi, bo ty byś mi na to nie pozwolił... Idę. Do widzenia.

Ukłoniłam się i wyszłam w korytarz prowadzący do wyjścia z kryjówki.

Podróż pieszo, przy największym użyciu szybkości zajmuje mi zwykle ponad dwie godziny, chodź obiecałam Miyoko wrócić przed południem, po drodze zaszłam jeszcze od małej wioski, żeby kupić coś do jedzenia i posiedzieć nad brzegiem dużego jeziora, których blisko Konohy brak.

Jezioro znajdowało się w dolinie, poniżej wioski. Było ogromne i świetnie tłumiło dźwięk. Pamiętam czas, kiedy Sasuke uczył się nad stawem Kuli Ognia, którą wujek Fugaku mu pokazał. Przychodził nad niewielki staw w Konosze i trenował, wychodziło mu to okropnie... Podobno Itachi zrobił to za pierwszym razem, ja... sama nie wiem jak szybko bym to wtedy opanowała, bo rodzice nie pozwalali mi się uczyć zbyt niebezpiecznych technik, gdy zaczynałam chodzić do Akademii. No dobra, przecież oni w ogóle nie pozwalali mi się uczyć nic poza teorią, nawet głupiej Techniki Klonowania. Jaki uczeń Akademii nie może dotknąć Kunaia, czy Shurikena?

Nagle zerwał się silny wiatr – który z niewyjaśnionych przyczyn tu, w dolinie wiał silniej niż w wiosce i zawsze o tych samych porach – i rozwiał moje śnieżnobiałe włosy.

Wstałam z pomostu i cofając lewą stopę, zdjęłam buty, płaszcz i wierzchnie ubranie, po czym ruszyłam biegiem na środek jeziora. Na środku zatrzymałam się i wrzasnęłam z całych sił imię osoby którą kocham najbardziej na świecie.

– SASUKE NO BAKA!!! – Wykrzyknęłam to, przeciągając pierwszą sylabę drugiego słowa jak najdłużej mogłam. Gdy mój głos się załamał, pozwoliłam chakrze płynąć swobodnie, przez co opadłam w głąb jeziora.

Słońce przeświecało przez taflę czystej wody, tworząc wokół mnie, w ciemnej toni przepiękne wzory, otworzyłam usta, a ulatujące bąble powietrza namalowały w wodzie piękny obraz, który można zobaczyć tylko przed śmiercią... lub będąc tak powalonym Shinobi jak ja.

Już miałam się zebrać, żeby wypłynąć, kiedy nagle woda została zmącona przez coś wpadającego do niej, wystraszona, odruchowo zamknęłam oczy i zakryłam się dłońmi. Czekając na zderzenie z tym czymś. Zdziwiłam się, kiedy czyjeś ręce złapały mnie w talii i pociągnęły w górę. Otworzyłam oczy i zobaczyłam...

– Anioł –powiedziałam... albo raczej próbowałam, ponieważ wciąż byliśmy w wodzie, a ja zapomniałam, że brakuje mi już powietrza, bo nie pomagałam sobie wstrzymywać oddechu chakrą. Z moich ust wypłynęły ostatnie bąbelki powietrza.

Mój Anioł, miał długie włosy i... oczy bez tęczówki i źrenicy, niczym ślepiec.

Nim moja głowa przebiła taflę jeziora, nim zdołałam zaczerpnąć powietrza, oślepiło mnie światło słoneczne, a kiedy otworzyłam, wcześniej zaciśnięte powieki, zobaczyłam nad sobą mężczyznę, może chłopaka, ociekającego wodą, w ciężkim płaszczu podróżnym i z obszerną czapką naciągniętą na oczy i zupełnie zakrywającą włosy.

Oczami Uchiha YukiWhere stories live. Discover now