Rozdział 27

515 51 9
                                    

Take patrzył na mnie z podłogi z najbardziej głupkowatym wyrazem twarzy, jaki tylko można sobie wyobrazić. Trwał w tej pozie jeszcze przez parę chwil, gdy w końcu otrząsnął się z konsternacji i podniósł się z ziemi. Poczerwieniał jeszcze bardziej, uciekając ode mnie wzrokiem tak długo jak było to tylko możliwe, jednak nasze spojrzenia musiały się kiedyś spotkać.

Szybko zapomniałam o palącym mnie wstydzie i patrzyłam na chłopaka z rozbawieniem.

A więc tak muszę wyglądać, kiedy się stresuję...

Uśmiechnęłam się szeroko, patrząc na niego jeszcze przez parę chwil. Całe zdenerwowanie uleciało gdzieś daleko, nie pozostawiając po sobie śladu. Teraz istnieliśmy tylko my. Ja i Takenaka. Nie widziałam niczego innego poza jego rozbieganym wzrokiem i spąsowiałymi policzkami.

Jest taki uroczy, kiedy się rumieni.

- Toru, uspokój się już - kiedy wypowiadałam jego imię, poczułam coś dziwnego. Coś drgnęło w moim sercu.

Spojrzał na mnie, jakby jego imię było jakiegoś rodzaju zaklęciem. Patrzył mi prosto w oczy, a pąs powoli ustępował z jego twarzy. Nasze oczy przenikały przez ciało drugiej osoby i wpatrywały się w jej duszę. Mogłam dokładnie zobaczyć jakie wypełniały go emocje. Niektórych nie potrafiłabym nazwać. Ich kształt był nieregularny, zmienny, trudny do opisania. Ale te uczucia miały kolory. Wszystkie były w ciepłych barwach.

Poczułam radość. I on także ją poczuł. W jego duszy zaiskrzyło się kolorowe światełko, migoczące setką barw. Wszystkie przywodziły na myśl szczęście.

Moje usta rozciągnęły się w uśmiechu, on także się uśmiechnął. Staliśmy na przeciwko siebie, zaglądaliśmy do swoich dusz i po prostu się uśmiechaliśmy. Między nami postała pewna więź, przypominająca most stworzony z lin i desek. Był on żółty; biła od niego przyjemna, delikatna poświata, rozgrzewająca nasze serca. Tak, to był most między naszymi sercami.

Kiedy tak staliśmy i pozwalaliśmy, by przepływały przez nas uczucia, nie potrafiłam powiedzieć co tak naprawdę do niego czułam. Bardzo go lubiłam, był świetnym przyjacielem, uwielbiałam spędzać z nim czas, ale... Ale to nie było wszystko. Było coś jeszcze. To nieustannie narastające ciepło. Ta chęć przebywania z nim, spojrzenia mu w oczy, przytulenia go... To było coś więcej niż przyjaźń... Miłość?

Kiedy zadałam sobie w głowie to pytanie, jego oczy błysnęły najróżniejszymi kolorami. Rozpoznałam w nich nadzieję. Nadzieję i coś poza nią... Pragnienie.

- Wiesz, Take... Toru... Cieszę się, że jesteś.

- Ja też się cieszę... Mio...

Podeszłam do niego bliżej. Nasze oddechy były przyśpieszone. Nierówne. Ciężkie. Byliśmy spragnieni. Oboje byliśmy spragnieni swoich ust. Oboje chcieliśmy... Oboje...

Położyłam dłoń na jego torosie. Pod palcami poczułam bicie jego serca. Wyraźne, mocne, rytmiczne. Bicie serca Toru układało się w subtelną melodię, która wydawała mi się piękna. 

Puk puk. Puk puk.

Uśmiechnęłam się i przyłożyłam policzek do jego klatki piersiowej. Była ciepła, twarda, umięśniona. Musiał sporo ćwiczyć. Pogładziłam palcami skórę Toru przez materiał koszulki, a potem zaciągnęłam się delikatnym zapachem perfum.

- Przepraszam cię, Toru... - Wyszeptałam, owiewając ciepłym oddechem tors Takenaki.

- Cicho bądź, głuptasie...

Spojrzał na mnie z góry, złożył dłoń na mojej głowie i pogładził czule. Przez całą długość ciała przebiegł mnie gorący dreszcz, biegnący od karku w dół, wzdłuż kręgosłupa. Mój oddech zadrżał. Wczepiłam palce w materiał koszulki, unosząc głowę w górę, rozchylając usta. Spotkałam jego spojrzenie. Te piękne  oczy...

Uśmiechnął się subtelnie i jego wargi zaczęli zbliżać się powolutku. Opuściłam powieki, pogrążając się w całkowitej ciemności. Ale to była przyjemna ciemność, którą niedługo miało zastąpić światło pełne barw.

Każda sekunda oczekiwania sprawiała, że pragnęłam jego ust coraz bardziej. Bardziej... Bardziej... Nie mogłam się doczekać momentu, kiedy nasze wargi się spotkają, języki splotą w miłosnym tańcu... Mój pierwszy... Mój pierwszy pocałunek... Z Takenaką... Z Toru...

Jego oddech dotknął moich ust... Był już naprawdę blisko... Już zaraz... Już zaraz...

- Macie ochotę na curry?

Drzwi pokoju się otworzyły. Stała w nich mama Takenaki.

Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni. Nasze twarze zapłonęły czerwienią niczym pochodnie. Powietrze wypełniło ciężkie, nieznośne zakłopotanie. Miałam ochotę zapaść się głęboko pod ziemię i już nigdy stamtąd nie wychodzić. Cały romantyzm trafił szlag i zastąpiła go przeklęta niezręczność!

Boże, dlaczego?!

Chciałam uciec. Wybiec z pokoju, wydostać się z apartamentu i już nigdy tam nie wracać, by nie musieć patrzeć w oczy pani Takenace. Ale tego nie zrobiłam. Nie mogłam się poruszyć. Wszystkie moje mięśnie zesztywniały, nie pozwalając mi wykonać najmniejszego ruchu. Jedyna ucieczka na jaką mogłam sobie pozwolić, to ucieczka wzrokiem.

- Ojej, widzę, że jesteście teraz zajęci. Cóż, wrócę kiedy skończycie.

Uśmiechnęła się i wycofała rakiem. Zanim zamknęła drzwi, zdążyła rzucić krótkie, ale bardzo wyraźne:

- Tylko pamiętajcie, żeby się zabezpieczyć!

A potem zniknęła, delikatnie zatrzaskując za sobą drzwi.

Pozostawiła po sobie ciszę. Gęstą i nieznośną. Charakterystyczną dla niezręcznych momentów. Przez bardzo długą chwilę żadne z nas nie chciało się odezwać. Mieliśmy wrażenie, ze przerwanie ciszy mogłoby się źle skończyć. Dlatego milczeliśmy. Milczeliśmy przepełnieni wstydem i zakłopotaniem. Teraz jakoś ciężko było nam spojrzeć sobie w oczy... Liny mostu pękły, zostawiając między nami przepaść.

Usiadłam na podłodze, opierając się o ramę łóżka Take. Wbiłam wzrok w swoje stopy, udając, że są niezwykle ciekawym zjawiskiem, które w danej chwili bardzo mnie interesuje. Starałam się przedłużyć ciszę na tyle, na ile było to możliwe. Nie chciałam mu patrzeć w oczy. Nie mogłam. Za bardzo się wstydziłam.

Po chwili Takenaka usiadł obok  mnie, objął ramieniem i delikatnym ruchem przyciągnął do swojej klatki piersiowej. Uległam mu i wtuliłam się w jego tors, przymykając oczy; wczepiając palce w materiał koszulki.

- Głupia sytuacja - burknął.

- " Ty musisz być dziewczyną Toru. Toru wiele o tobie opowiadał." - spojrzałam w górę, szczerząc zęby, próbując obrócić całą tą sytuację w żart.

Take zaczerwienił się mocno. Przypominał dojrzałego pomidora, skąpanego w letnim słońcu.

- Spadaj... - Wymamrotał speszony.

Uśmiechnęłam się i ponownie wtuliłam twarz w jego tors.

- Toru?

- Słucham.

- Co ci się stało w czoło?

XXX

Kolejny rozdział. To już dzisiaj drugi. Siedzę prawie do północy i piszę dla Was. Tak, tak, rozpieszczam Was. No, ale cóż - coś Wam się należy po mojej długiej nieaktywności, prawda? :) ~ Szary Alchemik

Miłość n@ odległośćWhere stories live. Discover now