Chapter 7

205 17 4
                                    

Zaparkowaliśmy pod dość dużym domkiem jednorodzinnym. Wyglądał całkiem przytulnie. Na podjeździe nie widziałam żadnych aut, więc uznałam, że pewnie nikogo nie ma w domu. Wyszliśmy z samochodu i skierowaliśmy się do drzwi. Chłopak wyciągnął z przedniej kieszeni spodni klucze i otworzył drzwi frontowe. Przepuścił mnie pierwszą i wszedł zaraz za mną zamykając za sobą drzwi. Zdjęłam wierzchnie okrycie i buty. Stałam tak chwilkę i przyglądałam się wnętrzu domu. Był na prawdę ładny. Czuć było tutaj ciepłą, rodzinną atmosferę.

- Chodź. - z przemyśleń wyrwał mnie szatyn.

Złapał mnie za rękę i poprowadził schodami na górę. Następnie otworzył drugie drzwi po prawej. Jak się okazało prowadziły do łazienki. Brian zamknął za nami drzwi i podszedł do szafli stojącej pod lustrem. Wyciągnął z niej jak mniemam apteczkę. Podszedł do mnie i nic nie mówiąc posadził na pralce. Z apteczki wyciągnął kilka niezbędnych przyborów medycznych. Sięgnął do mojej zranionej ręki, ale odruchowo ją cofnęłam.

- Mogę? - zapytał łagodnie patrząc mi prosto w oczy. Westchnęłam zrezygnowana i skinęłam głową. Chłopak ostrożnie podwinął rękaw mojej bluzy. Już miał przemyć moje rany wodą utlenioną, ale zatrzymał rękę w pół ruchu i zmarszczył brwi w konsternacji. - Poczekaj chwilę. - mruknął i wyszedł z łazienki.

Patrzyłam zaskoczona w drzwi nie rozumiejąc o co mu chodzi. Po mniej niż minucie szatyn wrócił do łazienki z szarą koszulką ręku.

-Załóż. - wyciągnął do mnie dłoń z materiałem. Popatrzyłam na niego niezrozumiale. - Będzie nam wygodniej, a poza tym twoja bluza jest umazana krwią. - powiedziałam i podniosłam brew patrząc na niego znacząco. - A tak. Jasne, już się odwracam. - podrapał się po karku zakłopotany i odwrócił plecami w moją stronę.

Szybko ściągnęłam z siebie bluzę uważając przy tym na zraniony nadgarstek. Przeciągnęłam przez głowę za dużą o kilka rozmiarów koszulkę chłopaka i uwolniłam spod niej włosy.

- Już. - mruknęłam cicho, a Brian odwrócił się do mnie przodem.

Ostrożnie i nad wyraz delikatnie zdezynfekował rany i położył na niej gazę jałową. Następnie owinął ją bandażem i przypiął jego koniec do opatrunku tym czymś czym zazwyczaj przypina się bandaże, ale nie pamiętam jak to się nazywało.

- Dziękuję. - powiedziałam cicho i spojrzałam na jego twarz. Posłał mi lekki uśmiech i sprzątnął materiały opatrunkowe na swoje miejsce.

Chłopak pokazał mi gestem ręki abym poszła za nim, co zrobiłam. Zeszliśmy na dół do kuchni. Usiadłam na krześle przy stole.

- Napijesz się czegoś? - zapytał podchodząc do szafki wiszącej nad blatem kuchennym.

- Herbaty. - poprosiłam niemrawo.

Było mi głupio, bo ten chłopak odkrył coś co skrupulatnie kryłam przez ostatnie pół roku. Problemy. Nawet ciocia mieszkająca ze mną pod jednym dachem uwierzyła w to, że już pogodziłam się ze stratą i wróciłam do normalności. Nie widziała tego, że sobie nie radzę, albo po prostu udawała, że tego nie widzi. Mimo, że od wypadku minęło już dużo czasu to ból po stracie bliskich nie zmalał. Przeciwnie. Z każdym dniem czułam coraz to większą pustkę. Zastanawiała mnie jedna rzecz. Dlaczego tak jak wcześniej nikt nie zwracał uwagi na moje problemy, tak teraz on interesuje się mną i próbuje pomóc.

Z przemyśleń wyrwał mnie Brian siadający na przeciwko mnie i stawiający przede mną kubek parującej herbaty. Uśmiechnęłam się nikle na widok obrazków Krecika na naczyniu. Jason miał identyczny.

- To co? - podniosłam wzrok na chłopaka. - Porozmawiamy? - zapytał.

- Nie wiem czy to dobry pomysł. - westchnęłam.

Żyję Cicho KrwawiącWhere stories live. Discover now