Rozdział czternasty

4.2K 297 21
                                    

Colton

Do końca dnia nie opuszczam pokoju Avalon. Jakaś samolubna część mnie ma w głębokim poważaniu, że dziewczyna być może jest zmęczona, albo zwyczajnie chce zostać sama. Jest mi zbyt dobrze w jej towarzystwie, żeby z tego rezygnować. Poza tym, temperatura sprawia, że jestem osłabiony. Nie jest już tak wysoka jak na początku, ale nadal jest świetnym pretekstem, by nie ruszać się z jej łóżka.

Mam wrażenie, że od wczoraj w zachowaniu Avalon zaszła zmiana o sto osiemdziesiąt stopni. I przysięgam, że gdybym wiedział wcześniej, iż tak będzie, poprosiłbym Corbana już dawno, żeby mnie postrzelił. Może chęć czucia się potrzebną, jest kluczem do jej poprawy psychicznej. Więc tak, zlinczujcie mnie, ale trochę ten mój stan wyolbrzymiam. Rana boli, ale nie na tyle, żebym nie mógł się swobodnie poruszać po mieszkaniu. Temperaturę mam, ale nie na tyle wysoką, by unieruchomiła mnie w łóżku. Dodaję do tego wszystkiego kilka jęków podczas próby poruszania się i Avalon jest w gotowości. Jeśli to sprawia, że czuje się potrzebna, mogę udawać jeszcze długo.

Niestety od jakiegoś czasu słyszę, jak ktoś usilnie próbuje się do mnie dodzwonić. Moja komórka leży w salonie, więc czy chcę, czy nie, muszę wstać.

– Co robisz? – pyta.

– Muszę zejść do salonu.

– Powinieneś leżeć.

Jakaś część mnie, chce wierzyć w to, że słowa Avalon są niczym innym jak próbą zatrzymania mnie w swoim łóżku. Jednak ta racjonalna część, która sugeruje, że to nic innego jak obawa o mój stan, ma raczej przewagę.

– Nic mi nie będzie. Poza tym, oboje powinniśmy coś zjeść.

Przytakuje, zgadzając się ze mną. Wstaję powoli i dopiero teraz czuję, jak cały lewy bok mnie rwie. W sumie mam to wszystko na własne życzenie. Tate ostrzegał mnie, że powinienem na siebie uważać, ale zawsze było coś ważniejszego. Ciągle coś musiałem zrobić, czymś się zająć, aż organizm powiedział stop. A teraz ja to mówię. Robię sobie przynajmniej kilkudniową przerwę od wszystkiego. Nie zamierzam wychodzić i zajmować się interesami.

Schodzimy z Avalon do salonu. Przez całą drogę bacznie mnie obserwuje. Jakby bała się, że zemdleję, a ona będzie musiała mnie zbierać.

– Nic mi nie jest. Naprawdę – zapewniam ją.

– Tak, widziałam to nic.

Jestem więcej niż pewien, że dostrzegłem jak wywraca na mnie oczami.

– To tylko draśnięcie. Z gorszymi rzeczami sobie w życiu musiałem radzić. – Zastępuję jej drogę i patrzę w smutne oczy dziewczyny. – Nie martw się. Spędzę kilka dni w domu, żeby dojść do siebie, a Ty mi w tym pomożesz.

– Ja?

– Oczywiście. – Uśmiecham się, żeby rozluźnić atmosferę. – A kto ma mi zmieniać opatrunki?

– Corban?

Kręcę głową rozbawiony. Czyżby wróciło jej poczucie humoru? Nie chcę robić sobie nadziei, ale byłoby super.

– Znając Corbana, w odwecie za coś, co mu kiedyś zrobiłem, wsadzi mi palec w ranę z szerokim uśmiechem na twarzy. A teraz chodź. – Obejmuję ją ramieniem, ale gdy się wzdryga, szybko się odsuwam.

– Przepraszam. Nie zrobiłeś nic złego, ja...

Spuszcza wzrok na swoje stopy.

– Ty, co?

– Mówiłam ci już, boję się dotyku.

Mówi to ledwo słyszalnym szeptem. Jakby się tego wstydziła lub uważała, że to jej wina.

Raise the DeadWhere stories live. Discover now