51.

1K 101 11
                                    

Celes - miasteczko, znajdujące się niedaleko od Searbhreat. Było jedną, wielką ruiną. Budynki wyglądały, jakby miały się rozpaść. W powietrzu roznosił się odór stęchlizny i metaliczny zapach krwi. Pomimo, że było naprawdę małe, roiło się w nim od przestępców. Jeżeli nie umiałeś walczyć, a odważyłeś się wyjść z domu po zachodzie słońca, to nie pożyłeś dłużej niż dziesięć minut. Za dnia również nie można było czuć się zbyt pewnie. Praktycznie za każdym rogiem, czaił się jakiś zbir z nożem w ręku. Każdy o zdrowych zmysłach wyniósłby się z tego miejsca, jak najdalej. Lecz mieszkańcy Celes byli zbyt biedni, by się wyprowadzić, więc byli skazani na tą zatęchłą dziurę.
Ernan przemknął przez pustą ulicę. Towarzyszyła mu gęsta mgła i upiorna cisza. Szedł bezszelestnie, nie chcąc zwracać na siebie niczyjej uwagi.
Co było wyjątkowego w Celes, że Likwidator tam się pofatygował? Otóż tam można było zdobyć informacje.
Morven spojrzał na bar, który był ulubioną miejscówką tutejszych przestępców. Budynek, jak każdy inny, był w złym stanie. Deski, którymi kiedyś obito ściany, zgniły i roztrzaskałyby się nawet po uderzeniu małego dziecka. Spojrzał na stary szyld. Niewyraźne litery, tworzyły słowo "Skaza".
Likwidator podszedł do wejścia, które oświetlała powoli wygasająca pochodnia. Spojrzał w dół, zaskoczony cichym chlupnięciem. Wszedł w kałużę krwi. Zadarł zakapturzoną głowę. W mroku dostrzegł ludzką sylwetkę. Młody chłopak został przybity do ściany. Nieszczęśnika rozebrano od pasa w górę. Z jego nadgarstków i stóp, ranionych przez długie gwoździe, sączyła się posoka, której krople co i rusz spadały na ziemię. Klatka piersiowa, również okaleczona, już się nie unosiła. Młokos nie żył.
Ernan pokręcił głową, po czym skupił się na spękanych drzwiach. Zacisnął dłoń w pięść i nie szczędząc siły, uderzył kilka razy w drewno.
Po chwili drzwi otworzyły się. Wyjrzał zza nich mężczyzna. Zmierzył Ernana wzrokiem.
Morven nie wyglądał jak Likwidator. Miał na sobie ciemno-brązowe spodnie i czarną koszulę. Jego plecy i lewy bok osłaniała długa, smolista peleryna, kryjąca pod sobą broń.
Ernan uniósł czubek kaptura. Miał czarną chustę, zaciągniętą, aż na nos. Mimo to, jegomość rozpoznał jego pewne siebie spojrzenie i część blizny, wystającą spod materiału.
- Nathair... - mężczyzna wstrzymał oddech, po czym szybko się odsunął, pozwalając Ernanowi wejść.
Morven dumnym krokiem wszedł do baru. Bez zawahania przedarł się przez gromady bandytów. Ciekawskie spojrzenia wlepiły się w niego. Większość obecnych, to dojrzali mężczyźni, noszący ślady po wielu bijatykach. Ale w tłumie można było wypatrzeć chłopców, jeszcze młodszych od Ernana i kobiety, zbierające brudne naczynia.
Likwidator podszedł do lady.
- Zjeżdżaj, młody - warknął do chłopaka, siedzącego na wysokim stołku.
- Bo co? - mruknął młodzieniec.
Ernan uniósł pelerynę pokazując miecz, sztylet i kilka małych noży do rzucania.
- Mam powtórzyć? - syknął.
Chłopak uniósł ręce w obronnym geście, szybko zwolnił miejsce i oddalił się od Likwidatora.
Morven zasiadł wygodnie na stołku i oparł się o szeroki blat.
- Podać coś? - mruknął mężczyzna, stający za ladą.
Ernan nieco uniósł głowę i wlepił brązowe ślepia w barmana.
Po chwili zsunął chustę z nosa i uśmiechnął się do mężczyzny.
- Witaj, Ugo.
- Nathair? - zdziwił się - Długo się nie pokazywałeś, chłopcze. Już myśleliśmy, że cię dopadli.
- Jak widzisz, jeszcze mnie nie złapali. Opowiadaj. Działo się coś?
- Max i Xavier zostali straceni jakiś miesiąc temu - Ugo zajął się wycieraniem jakiejś szklanki - I to co zwykle - wzruszył ramionami - Alkohol. Bijatyki. Jednym słowem, nuda - postawił naczynie przed Ernanem - Ale coś mi mówi, że nie wpadłeś na pogawędki. Co cię tu sprowadza? Znów szukasz guza?
- Mój drogi przyjacielu... - Ernan zaśmiał się upiornie - Ja nie szukam guzów, lecz je nabijam.
- Wygadany, jak zawsze - nalał do naczynia piwa i podsunął Morvenowi - Na koszt firmy, mistrzu.
- Rozpieszczasz mnie, Ugo.
- Jesteś moim najlepszym zawodnikiem! Należy ci się - uśmiechnął się szeroko, pokazując żółte zęby - A tak na poważnie... Co cię tu przywiało?
- Szukam informacji.
- To trafiłeś pod dobry adres. Jednakże... Znasz zasady. Coś za coś.
- Jasne - upił łyk alkoholu - Komu tym razem obić ryj?
- Em... Odwróć się - barman skrzywił się nieco.
- Cholera... - syknął Ernan, dostrzegając wysokiego blondyna, zmierzającego w jego stronę - Tylko jego mi brakowało...
- Nathair - blondyn stanął obok Likwidatora - Długo żeśmy się nie wiedzieli.
- Jakoś nad tym nie ubolewam, Jack - mruknął Morven, znów przykładając szklankę do ust.
- Liczę na rewanż - blondyn klepnął Likwidatora w plecy.
- Tknij mnie jeszcze raz - warknął, odstawiając szkło z powrotem na blat - A roztrzaskam tą szklankę na twoim pustym łbie.
- Dalej się gniewasz za ten numer z nożem? - Jack uśmiechnął się wrednie.
- Przez ciebie omal nie straciłem wzroku! - szklanka trzasnęła w dłoni Ernana, nie wytrzymując ścisku jego dłoni.
- Wiesz co? - blondyn zmierzył wzrokiem bliznę na twarzy Łotra - Lepiej wyglądasz z pociętym ryjem.
Morven zerwał się z miejsca. Chwycił Jacka za koszulę i przyciągnął do siebie tak, że blondyn mógł mu spojrzeć prosto oczy, skryte w cieniu, rzucanym przez głęboki kaptur.
- Taki jesteś chętny, by stracić zęby? Proszę bardzo. Stłukę cię na kwaśne jabłko.
Ugo zagwizdał, zwracając na siebie uwagę klientów.
- Mamy chętnych!
Przestępcy zaczęli się przekrzykiwać. Odsunęli stoły pod ściany, robiąc miejsce do walki. Natychmiast zaczęli się zakładać, kto odniesie zwycięstwo.
Ernan zdjął czarną pelerynę i odłożył go na blat, wraz z całą swoją bronią.
Wbił rządne krwi spojrzenie w rywala.
- Koszula? Rękawice? - Jack prychnął - Czyżbyś się wstydził?
Morven ściągnął z rąk skórzane rękawiczki, a następnie zdjął koszulę.
Wiedział, że tak będzie bardziej bolało, ale nie przejmował się tym. Większy powód do obaw miał Jack.
Blondyn zmierzył wzrokiem umięśniony tors Likwidatora, naznaczony wieloma bliznami. Po chwili zerknął na jego wytatuowaną rękę.
- Tylko się nie śliń - Ernan rzucił mu prowokacyjny uśmieszek.
Przestępcy parsknęli śmiechem.
- Czyżbyś się wstydził? - Morven nie przestawał prowokować Jacka.
Chłopak ściągnął brudną koszulę, pokazując swoje wychudzone ciało. Na żebrach miał stare ślady po jakiejś szarpaninie.
- Mam cię przeszukać? - syknął Likwidator - Widzę, że masz nóż w kieszeni.
Jack mruknął coś pod nosem, po czym wyciągnął ze spodni małe ostrze. To, którym zranił Ernana w twarz.
- Choć raz przegraj z godnością - prychnął Morven, wychodząc na "ring".
- Tym razem ci wpieprzę - warknął blondyn, stając naprzeciwko Łotra.
- Już to widzę.
- Walczycie dopóki jesteście w stanie utrzymać się na nogach - rzekł Ugo - Gotowi?
Młodzieńcy unieśli pięści. Wbili w siebie nienawistne spojrzenia.
- Walczyć!
Zaczęli krążyć wokół siebie. Nie odrywali od siebie wzroku, próbując ustalić, gdzie uderzyć, by zadać najwięcej bólu.
- No dalej, Nathairze - Jack uśmiechnął się prowokacyjnie - Boisz się zadać pierwszy cios?
Ernan skoczył w stronę przeciwnika. Zrobił szybką zmyłkę w prawo, po czym uskoczył w tył i zaatakował lewym sierpowym.
Blondyn dostał prosto w skroń. Zamroczony upadł na kolana i złapał się za obolałą głowę.
- Padasz tak od razu? - prychnął Morven - Wstawaj. Zabawa dopiero się zaczyna.
Jack podniósł się powoli. Ernan cierpliwie czekał na jego ruch.
Kiedy blondyn w pełni oprzytomniał, wymierzył prawy prosty w nos rywala.
Likwidator bez problemu powstrzymał jego dłoń i wykręcił mu nadgarstek. Wrzasnął z bólu, gdy zabrzmiał trzask kości.
Morven strzelił chłopaka w nos.
Jack zatoczył się, po czym upadł na podłogę.
- Żałosne - warknął Ernan.
Blondyn poderwał się z miejsca i wykorzystując zaskoczenie, uderzył Likwidatora w twarz. Głowę Morvena odrzuciło w bok. Łotr przyłożył dłoń do wargi, z której pociekła krew.
Uśmiechnął się upiornie.
Zrobił szybki unik przed kolejnym sierpowym i od razu wymierzył cios w szczękę Jacka. Chłopak zignorował ból i odpłacił Ernanowi lewym prostym w oko.
Blondyn już miał kolejny raz uderzyć, ale zaparło mu dech, gdy Likwidator wpakował pięść w jego krtań i dodał potężny prawy hak w żuchwę.
Łotr postanowił zakończyć zabawę. Żebra Jacka przyjęły serię silnych ciosów.
Ernan nie dał mu szansy na jakikolwiek ruch. Wykorzystując całą swoją siłę, kopnął rywala w kolano, czym zmusił go do kleknięcia. Gdy blondyn się schylił, Morven dokończył dzieła. Uderzył Jacka kolanem w nos.
Chłopak padł na ziemię, a po uderzeniu potylicą o podłogę, zemdlał.
- Oto zwycięzca! - zawołał Ugo, wskazując na Ernana.
Likwidator wrócił do swoich rzeczy. Nałożył koszulę i uzbroił się, po czym usiadł na wysokim stołku.
Ugo wrócił za bar.
- Masz - postawił przed Morvenem butelkę - Nieźle ci przypieprzył.
Ernan złapał zimne szkło i przyłożył je do twarzy.
- Tak się kończy lekceważenie rywala - mruknął.
Gdyby tak postąpił na treningu, gdy był Naznaczonym... Nie dość, że dostałby łomot podczas sparingu, to jeszcze mentor by mu dołożył za karę. Nigdy nie lekceważ przeciwnika! To jedna z najważniejszych zasad. Nauczyciel ciągle mu powtarzał, że ci, co nie wyglądają na morderców, okazują się najgroźniejsi.
- Więc? - Ugo oparł się wygodnie o ladę - Co chcesz wiedzieć?
- Co ci wiadomo o Sodo Moore?
- Koleś boi się własnego cienia. Nikt go nie widuje. Zamknął się w swoim pałacu.
- Pałacu, powiadasz? Coś o nim wiesz?
- Nie wiele. Na pewno jest ogromny. Hrabia Moore lubi posiadać. Gdyby znalazł się złodziej na tyle głupi, by tam wejść, mógłby zgarnąć niezłe fanty.
- Zapewne dobrze strzeżony...
- Sam król mógłby pozazdrościć takiej ochrony. Wszędzie roi się od najemników. Podobno dom jest pełen pułapek i ukrytych pomieszczeń.
- A obiło ci się o uszy, coś o krwiożerczych stróżach?
- Krążą plotki o jakiś popaprańcach, czających się w podziemiach domu tego całego Moore'a. Ponoć karmią ich raz na tydzień. I to surowym mięsem.
- Ktoś ich widział?
- Żartujesz? Ludzie boją się pomyśleć o tym domu, a co dopiero się tam pchać. Czemu cię tak interesuje ten Moore?
- Bo mam zamiar go okraść.
- Czyś ty zgłupiał? Nie przedrzesz się przez hordę najemników, a nawet jeśli to ci zdziczali stróże cię rozszarpią.
- Sodo ma coś, co nigdy nie powinno wpaść mu w ręce. Darował bym sobie włam, gdyby nie fakt, że hrabia jest obiektem interesowań bardzo niebezpiecznych ludzi.
- Twojego pokroju?
- Jeszcze gorszych - odstawił butelkę na blat - To wszystko?
- Nic więcej nie wiem... - Ugo pokręcił głową -  Naprawdę włamiesz się do willi Moore'a?
- No pewnie - Morven wzruszył ramionami, schodząc ze stołka.
Narzucił czarną pelerynę, po czym założył kaptur i zasłonił twarz chustą.
- Jeśli ci się uda, to przyjdź i daj znać, że żyjesz.
- Jasne - ruszył do drzwi.
- Nathairze.
Likwidator zerknął przez ramię.
- Uważaj na siebie, chłopie.
Ernan skinął głową, po czym opuścił bar.

Uwaga, uwaga! Moi drodzy czytelnicy! Pomyślałam, że chcielibyście wiedzieć, że druga część powoli zmierza ku końcowi. Postaram się je jak najszybciej wstawić.
Do nexta 👋

Likwidator : Drugie PokolenieWhere stories live. Discover now